ANALIZA
Ksawery Czerniewicz
Ośrodek Analiz Strategicznych
W lipcu br. minister energetyki Aleksandr Nowak przedstawił projekt zmian w Strategii Energetycznej Federacji Rosyjskiej do 2035 r., głównym doktrynalnym dokumencie przedstawiającym politykę energetyczną Rosji. Projekt Nowaka wpisuje się w optymistyczną, oderwaną od obecnych realiów prognozę dla sektora węglowodorów. Przewiduje, że krajowa produkcja gazu wzrośnie z obecnych przeszło 600 mld m³ rocznie do ok. 870 mld m³ w roku 2035. Najbardziej dynamiczny – bo aż sześciokrotny – wzrost przewidywany jest w obszarze produkcji LNG, do poziomu przeszło 82 mld m³. Należy jednak oczekiwać korekty w dół (strategia ma być ostatecznie zaktualizowana do końca roku). W lipcu bowiem, wraz z optymistycznymi prognozami długoterminowymi, resort energetyki jednocześnie obniżył prognozę na rok bieżący – do 626 mld m³, opierając się na wynikach pierwszego półrocza. Dla porównania, w 2014 r. było to 640 m³, a w 2013 r. 668 mld m³. Mamy więc do czynienia z wyraźnym trendem obniżającym od dwóch lat, a obecna sytuacja na rynkach sugeruje, jeśli nie dalszy spadek, to stagnację na obecnym poziomie.
Kondycja rosyjskiego sektora gazowego jest uzależniona od wyników Gazpromu. Właściwie można nawet uznać, że oba te wskaźniki są ze sobą tożsame, jeśli chodzi o tendencje. Produkcja koncernu tymczasem wyraźnie spada. W 2014 r. wyniosła 444 mld m³, a przedstawiona w lipcu br. prognoza mówi o 414 mld m³ za rok bieżący. Tymczasem możliwości wydobywcze przekraczają 670 mld m³.
Sprawdza się w dużym stopniu czarny scenariusz, o którym głośno było już w 2012 r. Wówczas to wyciekł wewnętrzny raport analityków największego państwowego banku Sbierbank, przedstawiający prognozowane zmiany w funkcjonowaniu światowego rynku gazowego. Przedstawiał on następujący łańcuch wydarzeń: 1. znaczące zwiększenie produkcji gazu w USA („łupkowa rewolucja”); 2. rezygnacja USA z importu LNG; 3. dotychczasowi dostawcy LNG dla wielkiego rynku amerykańskiego (m.in. Katar czy Trynidad i Tobago) przekierowują swój eksport na inne rynki, głównie europejski; 4. początek eksportu amerykańskiego LNG (2016 r.); 5. obniżka cen gazu w Europie wynikająca ze zwiększenia dostaw LNG; 6. wobec dużych ilości surowca z różnych źródeł europejscy klienci Gazpromu wymuszają lepsze warunki dostaw z Rosji; 7. obniżka cen w połączeniu jednak ze spadkiem eksportu do Europy uderza w Gazprom, który ostatecznie upada. Pierwsze trzy punkty mamy już za sobą, kolejne trzy ziszczą się w ciągu najbliższego roku, dwóch. Problem dla Rosji jest jednak taki, że uderzyły w nią już teraz także inne zjawiska. Ceny gazu w Europie (i nie tylko) spadają z racji zmniejszenia zapotrzebowania, zadyszki gospodarki globalnej (gł. chińskiej), gwałtownego spadku ceny ropy (z nią powiązana jest cena rosyjskiego gazu) ale też reform unijnego rynku gazowego (wdrażanie tzw. trzeciego pakietu energetycznego). W efekcie już teraz Gazprom musi iść na kolejne ustępstwa wobec europejskich partnerów – a wciąż jest to główny rynek i źródło dochodów koncernu. Skutkiem jest wyraźne pogorszenie kondycji Gazpromu i, co za tym idzie, osłabienie polityki energetycznej, będącej – zwłaszcza wobec Europy – jednym z najważniejszych czynników kształtujących politykę państwa rosyjskiego.
Gazprom w defensywie
Kiedy w czerwcu 2008 r. rynkowa wartość Gazpromu sięgnęła 360 mld dolarów, prezes koncernu Aleksiej Miller przewidywał, że w ciągu 7-8 lat wzrośnie ona do 1 bln dolarów, a Gazprom będzie największą firmą świata. Dziś koncern jest warty 51 mld dolarów i nie ma go nawet w pierwszej setce firm na świecie. Tylko w ciągu ostatniego roku kapitalizacja firmy spadła o ponad 50 proc., w dużej mierze z powodu spadku wartości rubla. Nie jest to jednak główny powód kłopotów Gazpromu. Firma odnotowała w 2014 r. najniższy w jej historii poziom produkcji gazu (wspomniane 444 mld m³) – co wynikało ze spadku eksportu (ok. 10 proc. wobec 2013 r.) i mniejszego popytu wynikającego z łagodnej zimy i spowolnienia gospodarczego w Europie oraz pojawienia się w niej dużych ilości surowca z innych źródeł, a przede wszystkim straty na rynku ukraińskim, który w poprzednich latach sprowadzał z Rosji nawet ponad 30 mld m³. Wyniki z 2014 i 2015 r. są dużo gorsze, niż Rosjanie prognozowali w „tłustym” roku 2008 (610 mld m³ w 2015 r., a w 2020 r. nawet 680 mld m³).
Na finansowe wyniki ma też wpływ spadek ceny ropy, z którymi powiązane są ceny surowca w kontraktach Gazpromu. Innym czynnikiem wpływającym negatywnie na wyniki koncernu są sankcje zachodnie po aneksji Krymu i pogorszenie relacji z UE, co uderza w wielkie projekty Gazpromu, takie jak choćby eksploatacja złóż na Morzu Barentsa czy nowe gazociągi do Europy (najbardziej drastycznym przykładem rezygnacja z forsowanego od lat projektu South Stream). Nie dziwi więc obecny rating agencji Fitch dla Gazpromu – BBB- z negatywną perspektywą.
W tym kontekście zaskakiwać mogą wyniki za I kwartał 2015 r., ale i to tylko pozornie. Zysk netto jest bowiem większy o 71 proc. (382 mld rubli) wobec I kwartału 2014 r., ale wynika to głównie ze słabości rubla (mechanizm podobny do koncernów naftowych – Gazprom też zarabia w dolarach). Przyspieszenie spadku cen ropy w ostatnim czasie zniweluje zyski wynikające ze słabości rubla. Choć więc Gazprom sprzedał do Europy i Turcji w I półroczu 2015 74 mld m³ i podnosi prognozę eksportu gazu do UE i Turcji w drugiej połowie roku (do 160 mld m³), to zarobi na tym niemal 1/3 mniej w porównaniu z rokiem poprzednim. Jeśli spełnią się przedstawione na początku sierpnia prognozy, to przychody Gazpromu w tym roku ze sprzedaży surowca do UE i Turcji (główne źródła dochodu) wyniosą ok. 37 mld dolarów wobec 50 mld dolarów w ub.r., zarobionych przy niższej sprzedaży (na poziomie 147 mld m³). Prognozowany wzrost sprzedaży nie oznacza jednak zmiany negatywnego – co wcześniej zaznaczono – trendu. Ma on raczej związek z wypełnianiem przez odbiorców magazynów gazu przed sezonem grzewczym. Klienci zwiększają import, bo chcą skorzystać na obniżce cen.
Złą wiadomością dla Gazpromu jest nałożenie na początku sierpnia przez USA sankcji na należące do koncernu złoże Jużno-Kirinskoje (Morze Ochockie). Objęto je zakazem eksportu i reeksportu amerykańskiego sprzętu oraz technologii niezbędnych do zagospodarowania złoża. Bez tego trudno będzie zagospodarować złoże – niezbędne urządzenia produkują tylko FMC Technologies, Cameron i GE Subsea (wszystkie z USA) i Aker (Norwegia). Tymczasem jest to jedno z największych złóż na rosyjskim szelfie (640 mld m³), ustępujące pod względem zasobów tylko złożu Sztokmana. Ta decyzja Amerykanów może być początkiem kłopotów Gazpromu, dotychczas bowiem sankcje sektorowe USA nie uderzały bezpośrednio w koncern, a tylko w rosyjski sektor naftowy. Uderzenie akurat w to złoże utrudnia Gazpromowi ekspansję na rynki azjatyckie.
Co gorsza dla Gazpromu, rośnie dla niego konkurencja w Rosji. O ile eksport to wciąż domena giganta (wyjątkiem staje się rynek LNG, o czym niżej), to w kraju coraz trudniej konkurować mu z innymi producentami, którzy mają większe pole manewru w ustalaniu cen i na dodatek mają możliwości na Kremlu, by lobbować przeciwko koncernowi. Zyskuje na tym głównie prywatny Novatek, w którym dużo do powiedzenia ma przyjaciel Władimira Putina, uważany za jego „skarbnika’ Giennadij Timczenko. Ale wielkich ambicji nie kryje też Rosnieft’ i jego szef Igor Sieczin. Największy dziś koncern naftowy Rosji chce mocno wejść na rynek gazowy i deklaruje zamiar zwiększenia produkcji gazu do 2020 r. do 100 mld m³ rocznie. Już w ub.r. firma Sieczina zanotowała rekordowe 56,7 mld m³ (wzrost o połowę w porównaniu z 2013 r.). Wspomniany Novatek – nr 2 na rosyjskim rynku produkcji gazu – w tymże 2014 r. zanotował 62 mld m³ produkcji. W lipcu Rosnieft’ przedstawiła ministerstwu energetyki projekt koncepcji rozwoju krajowego rynku gazu, który jednoznacznie uderza w odwiecznego rywala Gazprom. Dwa najważniejsze elementy to stopniowe zniesienie monopolu Gazpromu na eksport oraz jego podział na części produkcyjną i transportową. Szanse na takie rozwiązanie są jednak obecnie iluzoryczne. Nie tylko dlatego, że Gazprom to kura znosząca złote jaja Rosji (w 2014 r. zapewnił 9 proc. dochodów państwa), a wicepremier Arkadij Dworkowicz nadzorujący sektor energetyczny jest temu zdecydowanie przeciwny.
Gazprom w obecnym kształcie jest bowiem ważnym narzędziem reżimu, zarówno w kraju, jak i na arenie międzynarodowej. Koncern odgrywa ważną rolę we wpływaniu na nastroje społeczne, co czyni poprzez utrzymywanie niskich, nie-rynkowych cen dla odbiorców indywidualnych (rekompensuje to sobie zyskami z eksportu). Gazprom jest też wielkim źródłem dochodu dla popleczników Putina – nie tylko przez zatrudnianie w koncernie i związanych z nim bankach i mediach „swoich” ludzi, ale też poprzez zawieranie kontraktów, np. na dostawy rur, na ubezpieczenia projektów, na budowę infrastruktury z firmami należącymi do otoczenia Putina (np. braci Rotenbergów czy Jurija Kowalczuka) – korzystnych dla wyżej wymienionych, ale nie dla samego Gazpromu (a więc państwa). Gazprom staje się w ten sposób wielkim kanałem wyprowadzania publicznych środków na prywatne konta czołowych przedstawicieli rządzącej Rosją kleptokracji. Przykładem takiej korupcyjnej polityki jest kontrakt z chińskim CNPC. Większość wielkich budowlanych projektów związanych z uruchomieniem gazociągu Siła Syberii trafić ma do firm Arkadija Rotenberga i Giennadija Timczenki. Ewentualne straty Gazpromu zapewne pokryje państwo z funduszu rezerwowego FNB.
Gazprom pełni ważną rolę w polityce zagranicznej Rosji. Od lat, wykorzystując pozycję na europejskim rynku gazu (dla niektórych krajów koncern jest jedynym dostawcą surowca), Moskwa realizuje cele o charakterze politycznym. Jednym z ostatnich przykładów wykorzystywania Gazpromu jako narzędzia polityki jest kwestia dostaw gazu dla Ukrainy. W grudniu 2013 r., krótko po tym, jak Wiktor Janukowycz odrzucił umowy z UE, Gazprom nagrodził go jednostronną redukcją ceny gazu o 1/3. Po zwycięstwie rewolucji na Majdanie, Gazprom ogłosił wzrost ceny o 81 proc. Kiedy jednak Kijów zaczął zwiększać import gazu z Zachodu kosztem kierunku wschodniego, Gazprom znów usiadł do stołu i poszedł na ustępstwa (celem jest utrzymanie rynku, nawet za cenę krótkoterminowej – jak liczy Rosja – obniżki cen). Podobny szantaż cenowy Gazprom stosuje wobec Mołdawii.
Kłopoty z Europą
Europa (wraz z Turcją) jest wciąż zdecydowanie najważniejszym rynkiem zbytu dla Gazpromu, choć nie jest to już 98,5 proc. eksportu rosyjskiego gazu (2012), a 93 proc. Wspomniany spadek jest pochodną w głównej mierze zmniejszonego eksportu do krajów należących do WNP (głównie Ukrainy) – z 27,7 proc. w 2012 r. do obecnych 15 proc. Jeśli chodzi o europejskie kraje nie będące członkami ani UE, ani WNP, udział pozostaje wciąż ten sam (14 proc.), a w przypadku Unii Europejskiej wręcz nastąpił wzrost (z 57 proc. w 2012 r. do 67 proc. obecnie). Najważniejszym odbiorcą unijnym pozostają Niemcy (29 proc. eksportu gazowego Rosji do UE) i Włochy (18,4 proc.), zaś jeśli chodzi o kraje spoza Unii, jest to Turcja. W pierwszym półroczu 2015 r. nastąpił jednak spadek eksportu również do UE o 8 proc.
Podkreślić należy, że wbrew rosyjskiej propagandzie i straszeniu zwrotem ku Azji, gazowa współzależność Rosji i UE jest zdecydowanie na korzyść tej drugiej. O ile bowiem sprzedaż gazu do Unii to 67 proc. całego eksportu rosyjskiego, to patrząc z drugiej strony, Gazprom pokrywa ok. 30 proc. importu europejskiego. Rynek europejski jest i będzie kluczowy dla Rosji – odpowiada za połowę jej obrotów handlowych z zagranicą i 3/4 eksportu surowców.
Dostawy rosyjskiego gazu do Europy (głównie UE) będą jednak nadal spadać w najbliższych latach. Wynika to z szeregu czynników. Napięcie polityczne po aneksji Krymu i agresji w Donbasie doprowadziło do faktycznego zawieszenia i tak trudnego dialogu energetycznego UE z Rosją. Dużo ważniejsze są jednak czynniki ekonomiczne i zmiany reguł rządzących unijnym rynkiem gazowym.
W Europie spada zapotrzebowanie na gaz – to skutek kryzysu gospodarczego w wielu krajach unijnych i związane z tym wolne tempo wzrostu gospodarczego. Ważna jest też polityka szeregu krajów utrzymania znaczenia węgla w energetyce oraz wzrostu zainteresowania wykorzystaniem energii odnawialnej. Kryzys, ale też procesy modernizacyjne zwiększają efektywność energetyczną – a więc oszczędniejsze zużycie gazu.
Europa coraz bardziej przestawia się też na LNG. W ostatnich latach rozbudowano infrastrukturę umożliwiającą import skroplonego gazu. Za tym idzie wzrost konkurencji – zwiększenie liczby dostawców surowca, z 14 krajów w 2000 do 23 w 2010. Poza Rosją, Norwegią, Algierią i Holandią do grona tego dołączyły Egipt, Katar, Nigeria. Swoje udziały w rynku mają też takie kraje, jak Peru, Oman czy Trynidad i Tobago. Wpisuje się to w unijną politykę dążenia do geograficznej dywersyfikacji źródeł importu gazu.
Ten wzrost konkurencji przy jednoczesnym spadku zapotrzebowania wzmacnia pozycję negocjacyjną odbiorców. Dlatego widać tendencję do odchodzenia od długoterminowych kontraktów – tradycyjnie korzystniejszych dla dostawcy (szczególnie dotyczy to Rosji). Zawierane kontrakty coraz bardziej uwzględniają poziom cen na rynkach spotowych. Już od dwóch lat Gazprom zmuszany jest do kolejnych, coraz większych ustępstw wobec klientów europejskich, którzy żądają zmian w formułach cenowych. W niektórych przypadkach Rosjanie porozumieli się bez problemu (np. z Niemcami czy Włochami), w innych – chodzi o odbiorców o słabszej pozycji – są do tego zmuszani. Na przykład fińska Gasum pozwała Gazprom przed Trybunał Arbitrażowy w Sztokholmie, chcąc obniżki cen gazu i zmiany zakresu stosowania klauzuli ,,take – or – pay” (oznacza, że odbiorca musi zapłacić za całą zakontraktowaną ilość surowca, nawet jeśli z różnych powodów go nie odbierze).
Nie mniej ważna dla przemian rynku jest polityka prawna Brukseli. Komisja Europejska dąży do liberalizacji rynku i temu służą nowe regulacje (tzw. trzy pakiety energetyczne). Choć przyjmowane z oporami przez niektórych członków Unii, to obejmują coraz większy obszar Wspólnoty. Nowe regulacje najmocniej uderzają w pozycję Gazpromu z racji częstego powiązania funkcji dostawcy, operatora gazociągów i dystrybutora surowca. Przejawem walki klientów z monopolistycznymi praktykami koncernu z Rosji są postępowania przed Trybunałem Arbitrażowym w Sztokholmie (m.in. z polskim PGNiG, niemieckim E.ON, duńskim Dong, ukraińskim Naftohazem), a czekają kolejne, choćby z fińską spółką Gasum.
Przejawem tej polityki jest też oskarżenie przez Komisję Europejską Gazpromu o naruszanie zasad konkurencji i narzucanie niesprawiedliwych cen różnym krajom w Europie Środkowej i Wschodniej. Postępowanie antymonopolowe wszczęto już w 2012 r. W kwietniu 2015 roku Bruksela ogłosiła zarzuty nadużywania pozycji monopolisty przez rosyjski koncern na terenie Estonii, Węgier, Bułgarii, Czech, Łotwy, Litwy Słowacji i Polski. Konsekwencja KE w tej sprawie przynosi efekty. Gazprom, który początkowo oskarżał Brukselę o upolitycznienie dochodzenia i twierdził, że nie podlega europejskiej jurysdykcji, ostatnio dał do zrozumienia, że jest gotów pójść na kompromis. Jednocześnie Rosja próbuje przekonać UE do zawarcia politycznej umowy, która ustalałaby specjalne reguły współpracy energetycznej, sprowadzające się de facto do uczynienia w regulacjach wewnętrznych Unii wyjątków dla Gazpromu (np. wyłączenie gazociągów spod zasad wspólnotowego prawa energetycznego). Z drugiej strony, Gazprom chcąc nie chcąc, zaczyna się dostosowywać do nowych reguł. Tak się stało choćby na Litwie, gdzie Rosjanie uznali tzw. trzeci pakiet energetyczny, sprzedając aktywa w lokalnym dystrybutorze i godząc się na rezygnację z jednoczesnego posiadania monopolu na dostawy surowca na rynek i zarazem kontroli nad jego sprzedażą i dystrybucją.
Pierwszą reakcją Rosji na ww. zmiany było straszenie wycofaniem się z Europy. Gazprom zapowiedział np. sprzedaż części swych aktywów w UE i zrezygnował z South Stream, oskarżając Brukselę, że blokuje projekt. Rosjanie grożą też, że przekierują lwią część eksportu gazu do Azji, głównie na rynek chiński. W rzeczywistości jednak w Moskwie zdają sobie sprawę, że są skazani na rynek europejski i uelastyczniają swoją politykę gazową w UE. Świadczą o tym nowe projekty transportowe (choć głównym ich celem jest nie tyle zwiększenie dostaw, co ominięcie Ukrainy) jak też próby zacieśniania współpracy biznesowej z zachodnimi koncernami, mimo zachodnich sankcji.
Chiński miraż
Nie ma uzasadnionej ekonomicznie alternatywy dla kierunku zachodniego, a otwarcie kierunku wschodniego po pierwsze może się opóźnić, a po drugie, ostatnie kłopoty gospodarki chińskiej powodują spadek atrakcyjności biznesowej tej opcji. Dostawy surowca Siłą Syberii do Chin to najwcześniej perspektywa 2020 r., a osiągnięcie pełni mocy kontraktowych to nawet rok 2030. A to i tak będzie tylko 38 mld m³ rocznie – kilkakrotnie mniej, niż dostawy do Europy. Co więcej, Rosjanie na pewno w Państwie Środka nie zarobią tyle, co w UE.
Pozycji Gazpromu wcale nie poprawiła częściowa realizacja powtarzanych od lat gróźb i uruchomienie częściowej reorientacji eksportu swoich produktów na wschód. Okazało się bowiem, że Chiny są partnerem dużo trudniejszym od Europejczyków, możliwości zysku dużo mniejsze, a na dodatek spowalnia chińska gospodarka, więc zmniejsza się zarówno zapotrzebowanie Państwa Środka na gaz, jak i gotowość Pekinu do ponoszenia dalszych kosztów zwiększania współpracy z Rosją (budowa drugiego gazociągu).
W maju 2014 r. z wielką pompą Gazprom zawarł wart 400 mld dolarów 30-letni kontrakt z CNPC, który przewiduje eksport do Chin 38 mld m³ gazu rocznie przez okres ponad 30 lat. Surowiec ma płynąć gazociągiem Siła Syberii, łączącym wschodniosyberyjskie złoża z północno-wschodnimi Chinami. Okrzyknięte „kontraktem stulecia” porozumienie udało się zawrzeć dopiero po ponad 10 latach negocjacji. Strona chińska dyktowała trudne do przyjęcia dla Moskwy warunki i dopiero kryzys ukraiński, napięcie w stosunkach z Zachodem i coraz słabsza pozycja na rynku unijnym skłoniły Moskwę do pójścia na ustępstwa – Kreml był już skłonny do zawarcia umowy niemal za wszelką cenę. Efekty widać w zapisach kontraktu, zdecydowanie korzystniejszych dla Pekinu.
Ustalono, że każda ze stron sfinansuje budowę infrastruktury po swojej stronie granicy – co jest niekorzystne dla Rosji. Gazprom musi bowiem wydać na to 55 mld dolarów, CNPC – 22 mld. Źródłem surowca mają być złoża Kowykta i Czajanda. To drugie, leżące w Jakucji, trzeba dopiero uruchomić i zagospodarować. Do tego trzeba oczywiście wybudować gazociąg – do Władywostoku, z odgałęzieniem do Chin w rejonie Błagowieszczeńska nad Amurem. Choć nie podano ceny gazu dla CNPC, to można ją w przybliżeniu obliczyć na podstawie podanej ogólnej wartości umowy, długości jej obowiązywania i ilości zakontraktowanego surowca. Wynika z tego, że średnio rosyjski gaz dla Chin będzie kosztował 351 dolarów za 1000 m³. W czasie negocjacji strona rosyjska domagała się co najmniej 400 dolarów. Co więcej, jeśli wierzyć niektórym rosyjskim ekspertom, jest to nawet poniżej progu opłacalności, czyli 360 dolarów. A przecież mowa o cenach z maja 2014 r. Tymczasem umowa nie zapewnia Gazpromowi ochrony w przypadku niskich cen ropy. Przy obecnych cenach surowca, umowa jest dla Rosjan nieopłacalna lub nawet spowoduje straty. Budowa rosyjskiej części gazociągu ruszyła we wrześniu 2014, a chińskiej w czerwcu 2015. Rozpoczęcie dostaw planowano początkowo już w 2018 roku. Ale wiadomo, że ostateczny termin zakończenia projektu to obecnie już najwcześniej 2020 r.
Umowa z maja 2014 r. to przykład poświęcania interesu ekonomicznego kraju na ołtarzu geopolitycznych mrzonek W. Putina, przykład wykorzystania Gazpromu jako politycznego narzędzia w ręku Kremla. Ale jest też drugi aspekt, także potwierdzający dotychczasową rolę koncernu w funkcjonowaniu reżimu. Projekt Siła Syberii ma zapewnić dochód biznesmenom związanym z Putinem. Wielki projekt oznacza wielkie zyski dla podwykonawców Gazpromu – firm dostarczających rury i elementy, firm budujących szyby, gazociąg i terminal, wreszcie firm wszystko to ubezpieczających. Za rządów Putina firmy te wyprowadzono z państwowego Gazpromu i oddano przyjaciołom prezydenta, Jurijowi Kowalczukowi czy też braciom Rotenbergom. Oczywiście Gazprom zapłaci im państwowymi pieniędzmi dużo powyżej stawek rynkowych. Jednocześnie drastycznie zmniejszą się wpływy do budżetu od Gazpromu.
Siła Syberii to pierwsza część wielkiego zwrotu Gazpromu ku Chinom. Negocjowany jest też drugi projekt, przewidujący eksport kolejnych 30 mld m³ rocznie „szlakiem zachodnim”, czyli Gazociągiem Ałtajskim, mającym połączyć bogate i już zagospodarowane i eksploatowane (na potrzeby rynku europejskiego) złoża zachodniosyberyjskie z Chinami zachodnimi. I właśnie ten projekt – wstępne porozumienie zawarto w listopadzie 2014 – można by uznać za faktyczny krok ku realnej dywersyfikacji rynków zbytu przez Gazprom. Problem w tym, że Chińczycy nie spieszą się z finalizacją umowy. Pekinowi w najbliższych latach nie jest potrzebny surowiec z tego kierunku, zwłaszcza w obecnej sytuacji ekonomicznej. Sytuację komplikuje fala zmian na wysokich stanowiskach w chińskich koncernach energetycznych i antykorupcyjna krucjata w tym kraju. Nowi menedżerowie nie są skłonni do podpisywania tak ważnych kontraktów. Zwłaszcza, że – inaczej niż w przypadku „szlaku wschodniego” – tutaj to Rosjanie mają już niemal gotową infrastrukturę, zaś Chińczycy muszą ją budować. Gaz wpływałby bardzo daleko od najbardziej rozwiniętej gospodarczo części Państwa Środka i na dodatek musiałby płynąć do głównych odbiorców przez niestabilną prowincję Xinjiang, (zamieszkałą przez Ujgurów).
Jeśli umowa gazowa z Chinami miała być atutem Gazpromu w negocjacjach z Europą, to już wiadomo, że nadzieje rosyjskie się nie ziszczą. Podpisany w Szanghaju ponad rok temu kontrakt nie ma większego znaczenia dla unijnych klientów Gazpromu. Minie jeszcze sporo czasu, zanim Gazprom będzie mógł pompować surowiec w alternatywnym dla europejskiego kierunku. UE więc ma jeszcze dużo czasu na dywersyfikację dostaw gazu i zmniejszenie zależności od Rosji. Druga kwestia to wielkość kontraktu (38 mld m³) – to kilka razy mniej, niż wynosi eksport rosyjski do Europy. Kolejna rzecz to cena. Rosjanie nie mają interesu w ograniczaniu dostaw do Europy, bo sprzedają tu gaz drożej niż będą to robić w Azji. Co więcej, Chiny mają już teraz alternatywę dla „błękitnego paliwa” z Rosji. Głównym rejonem zaopatrzenia jest Turkmenistan, z którym łączą Państwo Środka gazociągi przecinające Uzbekistan i Kazachstan. Wkrótce mają osiągnąć zdolność przesyłową ponad 60 mld m³ rocznie. Do tego ceny gazu w Azji będą teraz już tylko spadać. Nie tylko z racji spowolnienia gospodarki chińskiej, ale też wzrostu dostaw LNG.
Ożywienie w LNG
Przez lata Gazprom przekonywał, że LNG nie zagraża jego interesom (to samo odnosi się do łupków). Od trzech lat widać aktywizację w tej dziedzinie, ale wciąż ma ona ograniczony charakter – widać przekonanie, że mimo wszystko nowe źródła gazu i nowe technologie jego transportu nie zmienią dominacji gazu tradycyjnego. Rosja posiada co prawda jedne z największych na świecie zasobów ze złóż niekonwencjonalnych, ale rezerwy tradycyjne pozostają na tyle duże, że inne formy wydobycia z punktu widzenia Gazpromu wciąż są uznawane za nieopłacalne.
Jeszcze w 2013 r. doszło do zmian jeśli chodzi o eksport gazu. Rosnieft’ i Novatek otrzymały licencje na sprzedaż za granicę LNG. To koniec monopolu Gazpromu na eksport „błękitnego paliwa”, ale zarazem impuls dla rozwoju tej części rynku gazowego. Coraz bardziej dynamiczna sytuacja na globalnych rynkach węglowodorów zmusiła rosyjskie firmy w ostatnich kilkunastu miesiącach do uznania LNG za istotny element działalności. Gazprom, Rosnieft’ i Novatek wykazują ożywienie w realizacji projektów LNG, przy czym głównym kierunkiem zbytu ma być Azja, która jest obecnie najbardziej atrakcyjnym rynkiem dla gazu skroplonego.
W cieniu umowy Gazpromu z CNPC podpisany został w Szanghaju w maju 2014 r. inny energetyczny kontrakt. Przez dwie dekady Novatek będzie dostarczał 3 mln ton skroplonego gazu chińskiemu CNPC. Podpisane też zostało memorandum o projektowym finansowaniu projektu „Jamał-LNG” między rosyjskimi podmiotami Jamał-LNG, Gazprombank i Wnieszekonombank a Bankową Korporacją Rozwoju Chin. Swój projekt LNG na Jamale Novatek realizuje z udziałem CNPC, ale też francuskiego koncernu Total. Są plany rozbudowy instalacji. Położona w arktycznym porcie Sabetta jest ona jednym z nielicznych gazowych projektów eksportowych Rosji, którego operatorem nie jest Gazprom. Koszt budowy ma wynieść 27 mld dolarów i ma dostarczać LNG na rynki Europy i wschodniej Azji (szczególnie Chin). Ma zacząć działać w 2017 r. Sankcje nałożone przez USA na Novatek i ogólnie sankcje zachodnie nałożone na Rosję utrudniają finansowanie projektu. Wpływy Timczenki na Kremlu oraz zaangażowanie Chin zapewne spowodowały, że 20 mld dolarów obiecały rosyjski fundusz rezerwowy FNB oraz banki chińskie.
Ze swojego projektu LNG na Sachalinie nie rezygnuje również Rosnieft’. Exxon Nieftiegaz (konsorcjum ExxonMobil, Rosniefti, Sodeco i ONGC Videsh) zaczął produkcję ropy i gazu na Sachalinie w 2005. W 2013 r. Rosnieft’ porozumiała się z ExxonMobil ws. budowy terminalu eksportowego LNG (za 15 mld dolarów). Między udziałowcami doszło jednak do konfliktów. W kwietniu 2015 amerykańska spółka złożyła pozew przeciwko Rosji, twierdząc, że obłożono ją za wysokim podatkiem (chodzi o 500 mln dolarów). A w maju 2015 Rosnieft’ dała do zrozumienia, że może w ogóle przenieść terminal LNG z Sachalinu, ponieważ Gazprom, operator pobliskiego terminalu Sachalin-2, odmawia konkurentowi dostępu do gazociągu.
Sachalin-2 to projekt najłatwiejszy do realizacji, bo powstaje na bazie już istniejącej infrastruktury gazowej. Gazprom, Shell oraz japońskie Mitsui i Diamond Gas już korzystają z terminalu eksportu LNG na południowych krańcach Sachalinu. Terminal czerpie ze złóż ropy i gazu Piłtun-Astochskoje i Łuńskoje, a gaz eksportuje do Japonii i Korei Płd. W 2014 r. Gazprom i Shell ustaliły zwiększenie mocy terminalu, a w czerwcu 2015 podpisano umowę (koszt 5-7 mld dolarów). Istniejące zaplecze surowcowe i infrastrukturalne oraz chęć wyeliminowania z Sachalinu Rosniefti oznaczają, że Gazprom z tego projektu na pewno nie zrezygnuje. Inny gazpromowski projekt LNG to terminal we Władywostoku. Wstępna umowa z rządem Japonii była podpisana już w 2005 r. Koszt budowy szacowano na 7,5 mld dolarów, a eksport gazu miał ruszyć w 2018 r. Surowiec ze wschodniej Syberii i Sachalinu miałby trafiać tędy do Japonii. Projekt jednak zamrożono w czerwcu 2015 r., ponieważ Gazprom zwrócił się ku rynkowi chińskiemu.
Przeszkodą w rozwoju segmentu LNG mogą być jednak zachodnie sankcje – a coraz częściej mówi się, że kolejnym sektorowym uderzeniem USA będzie właśnie objęcie nimi rosyjskich projektów w sferze LNG. Skraplanie gazu w Rosji jest bowiem uzależnione od importowanych technologii. Drugie zagrożenie to ukierunkowanie się niemal wyłącznie na rynki Chin, Japonii i Korei Południowej. To fakt, że dotychczas właśnie tutaj ceny LNG były najwyższe, tyle że to zmieni zapewne spowolnienie chińskie, a także potencjalny napływ LNG z USA (jeśli te otworzą się na eksport gazu). Jest jeszcze jeden minus – ceny LNG na azjatyckich rynkach są związane z cenami ropy, a te, jak wiadomo ostatnio pikują i nie widać perspektyw na trwałe wzrosty.
Gazociągowe manewry
Bardzo ważnym elementem działalności Gazpromu w Europie, chyba najbardziej pokazującym służebną rolę koncernu dla politycznych celów państwa rosyjskiego, jest gra gazociągami. Nie tylko ich budową, ale też samymi projektami pełniącymi ważną rolę w biznesowo-politycznych rozgrywkach Moskwy z innymi państwami. Widać to było podczas tzw. wojen gazowych z Ukrainą, a także przy realizacji projektu Nord Stream (Gazociąg Północny). Za rządów Putina w tej gazociągowej strategii widać główny cel: ominięcie krajów tranzytowych, przez które płynie zdecydowana większość rosyjskiego gazu do Europy, szczególnie Ukrainy. Widać wyraźnie budowę dwóch dróg: północnej (wspomniany Nord Stream) i południowej (Blue Stream). Przez lata sztandarowym projektem był South Stream, mający być odpowiednikiem Gazociągu Północnego, ale ostatnio Rosjanie zmuszeni byli do ograniczenia się do opcji tureckiej z ewentualnym przedłużeniem do Europy południowej (Turkish Stream). W tym miejscu podkreślić należy, że drugim celem takich działań na odcinku południowym (czarnomorskim), obok ominięcia Ukrainy, jest chęć zablokowania unijnej strategii, zakładającej import gazu z Azerbejdżanu, Turkmenistanu i Iranu przez Turcję z pominięciem Rosji.
W grudniu ub.r. Gazprom ogłosił, że zamiast zablokowanego przez Brukselę South Stream do Bułgarii, zostanie ułożony gazociąg Turkish Stream przez Morze Czarne do Turcji, a następnie do jej granicy z Grecją. Magistrala miałaby moc przesyłową 63 mld m³ rocznie (cztery nitki po 15,75 mld m³ każda). Rosjanie zapowiadali rozpoczęcie budowy w czerwcu 2015 r., a pierwsza nitka – z której całość surowca miałaby trafić na rynek turecki – miała być uruchomiona już w grudniu 2016 r. Jednak sytuacja się szybko skomplikowała. Chodzi nie tylko o różnicę zdań ws. ceny surowca, ale też przepustowość magistrali. Turków interesuje tylko jedna nitka – dostarczony nią gaz uzupełniłby bilans gazowy kraju (już sprowadzają rosyjski surowiec podmorskim Blue Stream). Ankara uważa, że znalezienie odbiorców dla pozostałych nitek to sprawa Gazpromu. Z kolei ten chciałby tę kwestię przerzucić na barki Turków. Ministerstwo energetyki Rosji przesłało Turcji dwie wersje projektu umowy międzyrządowej o budowie Turkish Stream – na jedną nitkę i na cztery nitki. Strona turecka nie spieszy się jednak z odpowiedzią. Zwłaszcza, że sytuację skomplikowały nierozstrzygnięte wybory, polityczny pat w Ankarze i zapowiedź wyborów przedterminowych.
Drugim podjętym w ostatnim czasie gazociągowym projektem Rosjan jest rozbudowa istniejącego Nord Stream. W czerwcu br. przedstawiciele Gazpromu, Shella, E.ON oraz austriackiego ÖMV podpisali memorandum w sprawie budowy dwóch kolejnych nitek gazociągu (obecnie są dwie), dzięki którym jego przepustowość może zostać podwojona z 55 do 110 mld m³ rocznie. Konsorcjum może być jeszcze poszerzone o BASF/Wintershall. Pierwszą nitkę działającego obecnie Nord Stream oddano do eksploatacji w listopadzie 2011 roku. Drugą uruchomiono w październiku 2012 roku. Nic nie dał sprzeciw Polski, która nie potrafiła w stosunku do Nord Stream skonstruować żadnej konkretnej strategii. Wszelkie uwagi o opcji włączenia się w projekt (skoro widać już było, że i tak nie da się go zatrzymać) nie były nawet dyskutowane, a ich główny autor, ówczesny Sekretarz Stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Ryszard Schnepf, stracił z tego powodu stanowisko. Paradoksalny efekt jest taki, że dziś, gdybyśmy chcieli ściągnąć większą ilość gazu z Niemiec (np. w razie problemów z kierunkiem wschodnim), to i tak będzie to właśnie surowiec przesłany z Rosji Gazociągiem Północnym. Gdyby jednak posłuchano R. Schnepfa bylibyśmy udziałowcami projektu i mielibyśmy choć minimalny wpływ na jego ostateczny kształt.
Pomysł Nord Stream II można uznać za wariant awaryjny Gazpromu na wypadek, gdyby nie udało się przełamać impasu ws. Turkish Stream. Oba projekty łączy nie tyle chęć zwiększenia eksportu do UE (i tak np. obecny Nord Stream nie jest w pełni wykorzystywany), co zamiar wyeliminowania Ukrainy z handlu gazem. W 2019 r. wygasa kontrakt na tranzyt surowca przez ukraińskie terytorium i Moskwa kilkakrotnie już powtarzała, że chce zrezygnować z usług sąsiada. Odebranie Kijowowi możliwości zablokowania eksportu rosyjskiego gazu do UE (przez Ukrainę płynie większość eksportu rosyjskiego błękitnego paliwa na Zachód) osłabiłoby pozycję polityczną Ukrainy. Problem w tym, że nie wydaje się, by którykolwiek z inicjowanych teraz projektów był w pełni zrealizowany zanim wygaśnie umowa Rosji z Ukrainą. Nic dziwnego, że stanowisko Gazpromu wobec Kijowa zaczyna łagodnieć. Aleksiej Miller poinformował niedawno, że jego firma jest gotowa podjąć rozmowy na temat przedłużenia obowiązującej umowy dotyczącej tranzytu gazu. To skądinąd najlepszy dowód, że Turkish Stream i Nord Stream II są bardzo dyskusyjnymi projektami.
Jeśli policzyć największe projekty Gazpromu, od chińskiego kontraktu i LNG po gazociągi europejskie, wychodzi łączny koszt nawet 200 mld dolarów. Takich środków koncern nie ma i miał nie będzie. Musi wybierać – zapewne wybierze Siłę Syberii i LNG. Do tego dochodzi stanowisko graczy europejskich. Niemcy, którym zależy na Nord Stream II, lobbują przeciwko de facto konkurencyjnemu Turkish Stream. Komisja Europejska z kolei ma równie negatywne stanowisko zarówno wobec magistrali do Turcji, jak i wobec Nord Stream II. Gazprom pozostanie wielkim graczem na europejskim rynku gazu, ale czasy jego potęgi wydają się powoli, ale konsekwentnie odchodzić w przeszłość, z czego i Polska może wyciągnąć stosowne wnioski.
Źródło: Ośrodek Analiz Strategicznych