KOMENTARZ
Prof. Dr. hab. Inż.Władysław Mielczarski
Politechnika Łódzka
Wiele wskazuje na to, że kolejny szczyt klimatyczny w Paryżu nie skończy się celami obligatoryjnymi, a państwa będą miały swobodę w deklarowaniu wielkości redukcji emisji CO2. Nie dotyczy to państw Unii Europejskiej, które w 2014 roku zobowiązały się zredukować emisje CO2 o 40 proc. w porównaniu do roku 1990, osiągnąć 27 proc. produkcji w odnawialnych źródłach energii oraz poprawić efektywność energetyczną również o 27 proc.
Jak przyznaje komentator Forbes Jeff McMahon traktat z obligatoryjnymi zobowiązaniami nie jest dyskutowany, a państwa będą składały tylko deklaracje (… a legally binding treaty is off the table. Nations will make voluntary commitments). Potwierdzają to również wystąpienia amerykańskiego ministra spraw zagranicznych John Keery, który powiedział, że każdy kraj ma własne uwarunkowania dotyczące gospodarki i że należy to respektować (Every country on the Earth has its own set of national circumstances to consider, its own economy, its own set of responsibilties. We respect that).
Oznacza to, że kolejny szczyt klimatyczny skończy się deklaracjami bez przyjęcia zobowiązujących celów. O ile taka konkluzja nie będzie miała w krótszym horyzoncie czasowym znaczenia dla Polski, ponieważ w październiku 2014 zobowiązaliśmy się do celów redukcyjnych w ramach Unii Europejskiej, to w dłuższym horyzoncie może osłabić determinację Unii do podwyższania celów redukcyjnych. Dodatkowo narastająca produkcja energii elektrycznej z farm wiatrowych w Niemczech i Polsce może doprowadzić do awarii systemu elektroenergetycznego, co staje się coraz bardziej prawdopodobne. Wówczas nastąpiłaby z pewnością rewizja dotychczasowej polityki klimatycznej.
Komentując rezultaty paryskiego szczytu klimatycznego można przytoczyć stare przysłowie, że „wiara czyni cuda”. Tym razem wiary (w globalne ocieplenie) zabrakło, to i cudu (obligatoryjnych redukcji emisji) też nie będzie.