KOMENTARZ
Marcin Rosołowski
Dyrektor w agencji AM Art-Media
Bądźmy szczerzy – dokonywana w świetle reflektorów rekonstrukcja rządu (taką górnolotną nazwę przyjmuje się dla wymiany kilku ministrów) ma zawsze dwa główne, równoważne cele. Usprawnienie tego, co da się usprawnić i PR-owskie korzyści dla gabinetu i sprawujących władzę partii. Nie ma w tym niczego złego, o ile cel PR-owski nie góruje nad tym merytorycznym.
W przypadku powołania na miejsce Sławomira Nowaka Elżbiety Bieńkowskiej te dwa cele udało się pogodzić. Mówi się, że resort rozwoju regionalnego to jedno z najwdzięczniejszych miejsc w rządzie. W porównaniu z zarządzaniem dychawiczną służbą zdrowia i finansami ściąganie unijnych środków jest wizerunkowo o wiele lepsze. Pani minister była jednym z nielicznych członków obecnego gabinetu, która zbierała w dużej większości pozytywne recenzje. Zrozumiałe więc jest, że premier Tusk postanowił połączyć efektowność z efektywnością, czyli postawić na osobę, która jest przede wszystkim managerem, nie politykiem.
Połączenie dwóch ważnych i siłą rzeczy związanych ze sobą ministerstw w jednej ręce też jest trafionym pomysłem – szczególnie, że bez unijnych środków moglibyśmy co najwyżej budować makiety dróg szybkiego ruchu. Donald Tusk przekonał się, że samym PR-em kolejnych wyborów nie wygra, ale „Polska w budowie” może pomóc dogonić coraz bardziej zostawiającą Platformę w tyle opozycję.