Wójcik: Za 25 lat Niemcy na dopłaty do OZE wydadzą 1 bln euro?

0
24

KOMENTARZ

Teresa Wójcik

Redaktor BiznesAlert.pl

Po wyborach CDU/CSS pozbyła się odpowiedzialności za największy w historii Niemiec program gospodarczy: za transformację energetyki, słynną „energiewende”. Za ten program odpowiada obecnie Sigmar Gabriel, szef SPD, a zarazem wicekanclerz i superminister łączący ministerstwa środowiska i gospodarki.

Pytanie czy chadecja chce się zdystansować od własnego programu, który coraz bardziej wydaje się niewykonalny – pozostaje otwarte. Na razie rośnie lista wyzwań i rozczarowań. Pierwszym wyzwaniem jest opracowanie nowego systemu wsparcia OZE. Projekt zgodnie z umową koalicyjną CDU-SPD ma być gotowy na wiosnę br. a rząd ma go przyjąć w połowie roku. Dotychczasowy system wsparcia padł ofiarą własnego sukcesu – eko-elektrowni powstało znacznie więcej niż planowano i dużo więcej potrzeba środków na dopłaty do ich produkcji. Banki wyliczyły, że pod koniec trzeciej dekady będzie potrzeba na ten cel ok. biliona euro!  Zamiast zakładanego wzrostu kosztów wsparcia eko-elektrowni do 2,5 proc. rocznie, w b.r. ten koszt wzrośnie o 18 proc. Czyli do 6,25 eurocentów za każdą kilowatogodzinę energii. Jest pomysł, aby duże farmy wiatrowe i solarne obciążyć przynajmniej częścią kosztów za rezerwowe źródła mocy, gdy nie wieje wiatr lub nie ma słońca. Właściciele tych inwestycji naturalnie protestują, a w większości stanowią elektorat  i SPD i „Zielonych”.

Przemysłowcy zaś protestują przeciwko dopłatom do odnawialnej energii, które w 2013 r. wyniosły 25 mld euro. Z tego połowę zapłaciły firmy. To odbija się na konkurencyjności. Firmy zaczynają uciekać z Niemiec, jak duży producent sztucznych włókien dla przemysłu samochodowego SGL Carbon, który przenosi się do USA ze względu na ceny prądu, które są tam o połowę niższe. Co można zrobić, żeby niemiecki firmy dopłacały do OZE, były konkurencyjne i nie uciekały tam, gdzie energia jest dużo tańsza?

Niemcy w mixie energetycznym osiągnęły już 24-procentowy udział źródeł odnawialnych. I to jest granica rozsądku – uważają przedsiębiorcy. Tym bardziej, że sztuczne wypromowanie OZE to nie koniec poważnych wyzwań niemieckich. Umowa koalicyjna zakłada zmniejszenia emisji dwutlenku węgla do 2030 r. o 40 proc. (w stosunku do 1990 r.). Ale ponieważ jednocześnie celem jest szybka likwidacja energetyki jądrowej i coraz bliżej jest duży deficyt energii – Niemcy wracają do węgla. Bo najtańszy. Brunatny z własnych kopalni odkrywkowych i kamienny, importowany z USA. I najwięcej energii Niemcy produkują z węgla. Brunatnego – 25,1 proc. i kamiennego 19,1 proc – razem 44,2 proc. „Zielona energia” – to o ponad połowę mniej – 21,9 proc. Presja „Zielonych”, aby zamykać elektrownie na węgiel, szczególnie brunatny, w tej sytuacji jest nieskuteczna. Także dlatego, że oznaczałoby to likwidację tysięcy miejsc pracy m.in. w kopalniach odkrywkowych.

Dynamika wzrostu „zielonej energii” w Niemczech zdecydowanie słabnie. Łączna moc elektrowni słonecznych zwiększyła się 2013 r. tylko o 3,3 GW, gdy w 2012 r. o prawie dwukrotnie więcej. To rezultat realizacji zobowiązań władz, że jednak zmniejszą ekspansję bardzo drogiej fotowoltaiki, co było wyraźnie widać na fakturach za prąd. Dlatego znowelizowane przepisy sprawiły, że wsparcie dla solarnych siłowni zostało zmniejszone o połowę. Cięcia zostały przyjęte ze zrozumieniem, Niemcy mają największą na świecie zainstalowaną moc tych siłowni, jednak położenie geograficzne bardzo ogranicza długość i intensywność nasłonecznienia, a więc udział fotovoltaiki w produkcji energii elektrycznej w Niemczech wynosi tylko 5 proc., Choć ekolodzy obiecują, że do 2030 r. ten udział wyniesie 20 proc. Podobno dzięki nowym technologiom…