KOMENTARZ
Piotr Stępiński
Redaktor BiznesAlert.pl
W ubiegły piątek w Brukseli odbyło się trójstronne spotkanie przedstawicieli Komisji Europejskiej, Federacji Rosyjskiej oraz Ukrainy, które miało przynieść rozstrzygnięcie w sprawie możliwego wznowienia przez naszych wschodnich sąsiadów zakupów gazu od Gazpromu. Stronom nie udało się dojść do porozumienia, co wywołało falę spekulacji w mediach o możliwych zagrożeniach dla tranzytu rosyjskiego gazu do Unii Europejskiej. Czy rzeczywiście Nowy Rok powita nas kryzysem podobnym do tych z 2006 i 2009 roku?
Tuż po rozmowach w Brukseli szef Naftogazu Andriej Kobolew wyraził żal z powodu braku kompromisu ze stroną rosyjską, stwierdzając, że liczy na jego osiągnięcie w najbliższym czasie. Powtórzył przy tym warunek, który dotychczas był stawiany przez stronę ukraińską. Chodzi o podpisanie dodatkowej umowy, w której nie miałaby zastosowania tzw. klauzula take or pay.
Z kolei rosyjski monopolista zaczął nalegać, aby dostawy nad Dniepr były realizowane w oparciu o podpisany w 2009 roku kontrakt. Ukraina obawia się jednak, że wpłacając na jego podstawie środki, Rosjanie uznają je za spłatę długu za niewywiązywanie się z klauzuli take or pay, o którą to sprawę strony toczą wart ponad 30 mld dolarów spór przez Trybunałem Arbitrażowym w Sztokholmie, lub jako zapłatę za gaz dostarczany do okupowanych przez Rosję terenów w Donbasie.
Po rozmowach z przedstawicielami Ukrainy i Komisji Europejskiej rosyjski minister energetyki Aleksander Nowak stwierdził, że w celu zapewnienia dostaw gazu do rodzimych odbiorców oraz na potrzeby tranzytu do Europy Kijów wyraził gotowość do zakupu w trakcie najbliższej zimy od 1,5 do 4 mld m3 surowca. Rosjanie potwierdzili, że w ramach obowiązującego do 2020 roku kontraktu są w stanie dostarczyć wspomniany wolumen.
Przypomnijmy, że pod koniec listopada 2016 roku Kijów oficjalnie poinformował, że jest gotów wznowić zakupy rosyjskiego gazu na warunkach zawartych w poprzednich pakietach zimowych. W ramach tego zeszłorocznego, rezygnując z cła eksportowego, Rosjanie udzielili Ukraińcom zniżki, w wyniku czego w trzecim kwartale 2015 roku Kijów płacił 227 dolarów. W tym czasie, tj. od 12 października do 25 listopada, Naftogaz kupił 2,383 mld m3 gazu, przelewając na konto rosyjskiego koncernu 542 mln dolarów. 500 mln dolarów kredytu na zakup surowca zostało pozyskane przy pomocy Komisji Europejskiej.
Prawdopodobnie jednym z tematów zakończonych w Brukseli rozmów była kwestia nałożenia na Gazprom przez Komisję Antymonopolową Ukrainy kary za nieprawidłowości przy przesyle gazu przez jej terytorium w latach 2008-2015. Świadczą o tym zarówno doniesienia rosyjskich gazet przed spotkaniem, jak i wypowiedzi przedstawicieli rosyjskiej delegacji po rozmowach. W wystąpieniu dla rosyjskich mediów szef resortu energetyki Aleksander Nowak stwierdził, że decyzja ukraińskiego sądu o wyegzekwowaniu od Gazpromu wspomnianej kary stwarza zagrożenie dla tranzytu rosyjskiego gazu do Europy. Według niego jest to absolutnie bezprecedensowy, bezprawny przypadek, który przede wszystkim ma na celu stworzenie napięcia i wykreowanie roszczeń, które mogą zostać wykorzystane w dowolnym momencie.
Nie jest tajemnicą, że Moskwa od dawna próbuje dyskredytować rolę Ukrainy jako państwa tranzytowego. Nie dziwi również fakt, że każde głosy, czy też jak w przypadku Kijowa decyzje sądu, które wskazują na nadużywanie przez Gazprom pozycji na tamtejszym rynku czy to pod względem dostaw, czy tranzytu, powodują błyskawiczną odpowiedź Kremla utrzymaną w tonie negacji i budowania poczucia zagrożenia. Rosyjski prezydent Władimir Putin, minister energetyki czy przedstawiciele Gazpromu wielokrotnie wyrażali swoje zaniepokojenie tym, że Kijów nie jest przygotowany do trwającego sezonu grzewczego, a europejscy odbiorcy gazu powinni drżeć o nieprzerwane dostawy surowca. Zresztą sam Putin w niedawnej rozmowie z kanclerz Niemiec Angelą Merkel ostrzegał, że Ukraińcy mogą podkradać surowiec, który ma dotrzeć do zachodnich klientów. Nie zapominajmy również o wielokrotnym zmniejszaniu przez Rosjan ciśnienia w rurociągu tranzytowym, aby maksymalnie przeszkadzać w przesyle rosyjskiego gazu. Przypomnijmy wypowiedź Władimira Putina z początku grudnia, kiedy mówił, że od dziesięcioleci jeszcze Związek Radziecki a obecnie Rosja w ogromnych ilościach dostarcza gaz do Europy. Podkreślił, że kiedy dochodziło do przerw w dostawach gazu, to nigdy nie następowało to z winy Moskwy, leczy był to wynik tego, że państwa tranzytowe nie były w stanie zapewnić przesyłu surowca.
Wspomniane działania wpisują się w retorykę dyskredytowania Ukrainy w oczach europejskiej opinii publicznej oraz przywódców państw członkowskich Unii Europejskiej. W wielu przypadkach Rosjanie wykorzystywali podtrzymywanie stanu napięcia do realizacji swoich celów. Tak może być i obecnie. W tej chwili Kreml wraz ze swoimi europejskimi partnerami zamierza zrealizować część tranzytowego bypassu Ukrainy, jakim jest projekt gazociągu Nord Stream 2. Ma on utwierdzić i wzmocnić pozycję Gazpromu, a także pozbawić Kijów dochodów z tytułu tranzytu. Zresztą część rosyjskich polityków, w tym stały przedstawiciel Federacji Rosyjskiej przy UE Władimir Czyżow, twierdzą, że projekt Nord Stream 2 może nie zostać ukończony planowo, czyli w 2019 roku, a więc Moskwa będzie musiała podpisać umowę tranzytową z Ukrainą. Przy czym mówimy tutaj o perspektywie długookresowej. Pytanie czy fiasko rozmów w Brukseli oznacza, że Nowy Rok przywitamy z kryzysem gazowym?
Jest to mało prawdopodobny scenariusz, mając na względzie chociażby wspomniany projekt rozbudowy magistrali biegnącej po dnie Morza Bałtyckiego, o którego wsparcie zabiega Rosja. Wątpliwym jest wstrzymanie tranzytu surowca przez Dniepr, gdyż nie przysłużyłoby się to Moskwie. Teoretycznie Gazprom ma do wyboru dwa wyjścia. Pójście na otwartą konfrontację z UE, co przysporzyłoby mu więcej strat niż korzyści, lub też utrzymywanie stanu napięcia i niepewności po to by ugrać możliwie jak najwięcej.
Od ostatniego kryzysu gazowego minęło parę lat. Przez ten czas Europa częściowo wyciągnęła lekcję z bezpieczeństwa energetycznego, stawiając w swojej polityce na dywersyfikację źródeł dostaw surowców, a zwłaszcza błękitnego paliwa. Z jednej strony Bruksela opowiada się za LNG oraz angażuje się w projekt Południowego Korytarza Gazowego, dzięki któremu gaz znad Morza Kaspijskiego mógłby trafić na Stary Kontynent, powodując zmniejszenie uzależnienia od dostaw rosyjskiego paliwa. Z drugiej strony nie mówi stanowczego „nie” dla Nord Stream 2 oraz Turkish Stream, które tylko zabetonują monopolistyczną pozycję Gazpromu na europejskim rynku gazu. Co więcej po 5 latach od uruchomienia pierwszej nitki rurociągu po dnie Morza Bałtyckiego Bruksela podarowała Rosjanom prezent w postaci zgody na zwiększenie dostępu do przepustowości gazociągu OPAL (lądowa odnoga Nord Stream). Dzięki temu nawet bez rozbudowy dotychczasowej infrastruktury na Stary Kontynent, a zwłaszcza do Europy Środkowo-Wschodniej, trafi znacznie większy wolumen rosyjskiego gazu. Spowodowało to stanowczy protest zarówno polskiego PGNiG, jak i ukraińskiego Naftogazu.
Ta część kontynentu dobrze pamięta kryzysy gazowe, których skutki odczuła znacznie silniej niż państwa zachodnie. W kontekście rozmów trójstronnych warto również odnieść się do działań samej Komisji Europejskiej. Bruksela wielokrotnie okazywała swoje wsparcie, jeżeli chodzi o integralność terytorialną Ukrainy czy dążenia Kijowa do integracji euroatlantyckiej. Potępiała nielegalną aneksję Krymu przez Rosjan oraz okupację Donbasu przez prorosyjskich separatystów, za które zresztą nałożyła na Moskwę sankcje. Jednocześnie podjęła decyzję, która godzi w naszych wschodnich sąsiadów, którzy próbują reformować swój kraj i dostosować swoje prawo, w tym także energetyczne, do wymogów Unii Europejskiej. Ponadto unijni przywódcy oraz czołowi przedstawiciele Brukseli nie opowiadają się stanowczo przeciwko realizacji Nord Stream 2, podkreślając, że jego budowa jest uzależniona od pełnej zgodności z unijnymi przepisami oraz utrzymania tranzytu przez Ukrainę, choć Rosjanie otwarcie zapowiadają, że chcą go zredukować do minimum.
Ten dysonans w działaniach Brukseli na pewno nie pomaga Ukraińcom w przezwyciężeniu presji, jaką próbuje na nich wywrzeć Kreml. Uważam, że w tym obszarze dużą rolę do odegrania ma Polska, która od lat wspierała interesy Ukrainy. Ważny jest wspólny głos zarówno Warszawy, jak i Kijowa, a także innych stolic z regionu Europy Środkowo-Wschodniej, który przeciwstawia się realizacji tego kontrowersyjnego projektu.
Pod względem energetycznym ważną rolę może odegrać Polska, która chce zaprezentować tej części Europy rzeczywistą dywersyfikację źródeł dostaw. Chodzi tutaj o realizację projektu Bramy Północnej, dzięki któremu do naszego regionu może trafić norweski surowiec, a ponadto przez terminal LNG w Świnoujściu z jakiegokolwiek miejsca na ziemi może być dostarczone paliwo w formie skroplonej. Surowcem tym zainteresowana jest również Ukraina, która tak jak reszta regionu próbuje się oswobodzić z gazowych więzów Rosji.
W tym kontekście bardzo ważnym sygnałem jest intensyfikacja działań przy budowie Gazociągu Polska-Ukraina, dzięki któremu w przyszłości do naszych wschodnich sąsiadów może popłynąć surowiec inny niż od Gazpromu. Przypomnijmy, że 8 grudnia operatorzy gazociągów przesyłowych z Polski i Ukrainy podpisali umowę o współpracy przy realizacji wspomnianego połączenia. Wcześniej w trakcie swojej grudniowej wizyty nad Wisłą prezydent Ukrainy Petro Poroszenko podkreślił, że dzięki połączeniu gazowemu z Polską oraz wykorzystaniu terminalu w Świnoujściu Kijów może realizować swoją strategię dywersyfikacji dostaw surowca.
Wobec nie do końca jasnych intencji Brukseli względem Nord Stream 2 zarówno Warszawa, Kijów, jak i pozostałe stolice nie mogą biernie czekać na rozwój wypadków i powinny zintensyfikować działania na rzecz zmniejszenia zależności od dostaw rosyjskiego surowca. Szansą na to jest m.in. realizacja wspomnianego projektu Bramy Północnej i odwrócenie osi dostaw wschód-zachód na oś północ-południe.
Podsumowując, brak porozumienia w zakończonej rundzie trójstronnych rozmów prawdopodobnie może oznaczać, że zostaną one wznowione pod koniec zimy, kiedy znany będzie werdykt sztokholmskiego arbitrażu. Do tego czasu możemy być świadkami wielokrotnego destabilizowania przez Moskwę sytuacji na Ukrainie czy to w formie zaostrzenia walk w okupowanym przez Rosję Donbasie, czy poprzez wpływanie na tranzyt gazu i wypowiedzi strony rosyjskiej o ukraińskim zagrożeniu dostaw paliwa do odbiorców w Europie.