icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Szurowska: Atomowy zawrót głowy

– Chociaż podstawą naszej energetyki ma być węgiel, resort energii co jakiś czas przypomina nam o elektrowni atomowej. Tylko czy to nie zawracanie głowy? – zastanawia się Maria Szurowska, dziennikarka Polskiego Radia 24.

Pobieżnie wszystko działa zawsze tak samo. Podgrzana woda zmienia stan skupienia, wytworzona para wprowadza w ruch turbinę, która pobudza generator i prąd zaczyna płynąć. Szkopuł w tym, jak podgrzać wodę. W naszym kraju najczęściej do tego celu wykorzystujemy energię powstałą wynikiem spalenia węgla, ale dyskusja o polskiej elektrowni jądrowej od dekad nie cichnie.

Rozszczepienie jąder ciężkich pierwiastków uwalnia ogromną energię. Cząsteczki poruszają się z prędkością większą od prędkości światła w danym ośrodku, czemu towarzyszy emisja m.in. kwantów gamma. Operując z tak dużą energią każde odstępstwo od normy może skutkować tragedią, dlatego też przy konstruowaniu współczesnych bloków uwzględnia się długą listę – często wyjątkowo anomalicznych – zagrożeń.

– Elektrownia musi być tak skonstruowana, żeby skutki radiacyjne awarii były odczuwalne na odległości rzędu kilkuset metrów, a nie wielu kilometrów – tłumaczył w materiale dla „Discovery” Władysław Kiełbasa zajmujący się bezpieczeństwem jądrowym w spółce PGE EJ 1.

– Koszty budowy elektrowni jądrowej są tak wysokie właśnie ze względu na normy bezpieczeństwa. Nowoczesne reaktory muszą być w stanie wytrzymać trzęsienia ziemi, powodzie, ale też uderzenie samolotu pasażerskiego – wskazuje Robert Tomaszewski, analityk ds. gospodarczych Polityki Insight.

W Programie Polskiej Energetyki Jądrowej – uchwale Rady Ministrów z dnia 28 stycznia 2014 r., oszacowano koszty budowy polskiej jednostki o mocy 3000 MW na 40-60 mld zł. Abstrahując od wyjątkowo nieprecyzyjnej estymacji – 20 mld zł to nie jest „niezauważalna” różnica – podane liczby to astronomiczne kwoty. Dla porównania: koszt powstania dwóch bloków węglowych o łącznej mocy 1800 MW w elektrowni Opole II zakładany był na 11,5 mld zł.

Strach inwestować

„Atomówka” już ze względu na same koszty oraz czas życia wynoszący nawet 60 lat jest inwestycją wystawioną na nieorganiczone ryzyko. Dlatego rządy, chcąc posiadać atom w swoim miksie energetycznym, muszą w jakiś sposób zaangażować się w finansowanie inwestycji. Przykładem takiego zaangażowania jest zagwarantowanie ceny za megawatogodzinę na 35 lat – kontrakt różnicowy zaproponowany przez Wielką Brytanię. Ale nawet jeśli taki, czy też inny, mechanizm gwarancyjny zanęci inwestorów historia energetyki pokazuje, że elektrownia wcale nie musi zacząć pracować. Kluczowa może okazać się opinia społeczeństwa.

– W Austrii kiedyś wybudowano elektrownie atomową, która nigdy nie została otwarta – wspomina dr Aleksandra Gawlikowska-Fyk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM); współautorka raportu „Energetyka jądrowa w Polsce” z 2014 r. – To był skończony obiekt, który nie został oddany do użytku tylko ze względu na reakcję społeczeństwa. W wyniku licznych protestów przeprowadzono referendum, w który obywatele zdecydowali, aby elektrowni nie otwierać – opowiada ekspertka PISM.

To historia z lat 70-tych ubiegłego wieku. Kernkraftwerk Zwentendorf – bo o tej jednostce mówimy – budowano 7 lat, wydano 5,2 mld austryjackich szylingów (co odpowiada mniej więcej 4 mld dolarów amerykańskich), ale nigdy nie popłynął z niej prąd. Zwentendorf określana jest jako największa „Investitionsruine” w historii Austrii oraz przeszła do pop-kultury – powstały o niej nawet piosenki – jako symbol politycznej porażki.

Warto mieć na względzie, że do otwarcia „atomówki” w sercu Austrii nie doszło kilka miesięcy przed pierwszym poważnym wypadkiem jądrowym w elektrowni Three Mile Island oraz 8 lat przed katastrofą w Czarnobylu, a te zdarzenia miały wyjątkowo negatywny wpływ na społeczną aporobatę powszechnego użycia „atomu” w energetyce.

W Polsce symbolem „atomowego oporu” były obchody zorganizowane w Mielnie w sierpniu zeszłego roku z okazji wykreślenia okolicznej miejscowości Gąski z listy potencjalnych lokalizacji dla polskiej „atomówki”. Badania opinii publicznej? Każde mówi co innego, niemniej żadne nie wskazuje na wyjątkowe poparcie dla atomu, ani nie ma wyraźnego trendu zwiększania liczby entuzjastów energetyki jądrowej.

Naturalnie, ryzyko negatywnego odbioru elektrowni atomowej przez społeczeństwo można wyeliminować poprzez działania komunikacyjne, promocyjne, czy nawet propagandowe. Ale zagrożeń na każdym etapie powstawania miliardowej inwestycji jest więcej.

Seabrook w stanie New Hempshire. Około 60 km na północ od Bostonu. Tu elektrownia jądrowa co prawda działa ale zupełnie inaczej niż wyobrażano to sobie, kiedy przystępowano do budowy obiektu. Reaktory miały być dwa. Powstał tylko jeden. W dodatku 10 lat później niż planowano i zbierając żniwo w postaci upadłości głównego udziałowca Public Service Company of New Hampshire. Jako powód braku powodzenia w dokończeniu planów można wskazać złe przygotowanie. Wszystko poszło inaczej niż przewidywano: wystąpiły opóźnienia konstrukcyjne, koszty okazały się być wyższe – finalnie elektrownia pochłonęła 7 mld dolarów, a przyjęta metoda finansowania zawiodła.

World Nuclear Association (WNA) w swoim opracowaniu „The Economics of Nuclear Power” przyznaje, że cechą immanentną każdej inwestycji w elektrownie jądrową – podobnie jak każdego dużego przedsięwzięcia infrastrukturalnego – jest duże ryzyko niedoszacowania kosztów i wyzwań na placu budowy. Zresztą – nie potrzeba wehikułu czasu ani specjalistycznych opracowań, aby zrozumieć problemy przedsięwzięcia budowy „atomówki”. W czasie rzeczywistym mamy okazję obserwować koleje losu brytyjskiej Hinkley Point C.

– To jest bardzo dobry przykład, gdzie pomimo zachęt, jak m.in. kontrakt różnicowy, i wysiłku rządu występują ogromne trudności ze spięciem finansowania – podkreśla Robert Tomaszewski. – W dodatku z punktu widzenia samego sektora energetycznego w Wielkiej Brytanii można poddać w wątpliwość sens powstania drogiej i mało elastycznej atomówki. Wielu ekspertów wskazuje, że lepszą inwestycją są źródła OZE, a szczególne farmy wiatrowe na morzu – dodaje.

Dlaczego więc wiele krajów nadal decyduje się na atomowe inwestycje?

Uwarunkowania nieenergetyczne

– Czasem jest to element szerszej koncepcji, jedna ze składowych pomysłu na całą gospodarkę – tłumaczy dr Aleksandra Gawlikowska-Fyk. – Historycznie to było związane z dostępnością surowców, np. w Stanach Zjednoczonych budowano jednostki jądrowe w miejscach, gdzie nie było złóż węgla – opowiada.

Analogicznie energetyka jądrowa rozwijała się w Korei Południowej, będącej dzisiaj jednym z eksporterów myśli technologicznej z zakresu energetyki jądrowej.

– Korea nie jest bogata w węgiel ani inne surowce energetyczne, zatem postawienie na atom było w ich przypadku wręcz intuicyjne. W dodatku tę gałąź przemysłu zaczęto tam rozwijać pod koniec lat 70-tych, kiedy rynek na świecie rósł i był chłonny – wyjaśnia Wojciech Cetnarski, członek zarządu Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW).

Obecnie rynek jest w  innej fazie. Wiele krajów wycofuje się z energetyki jądrowej. Oczywiście, nowe bloki nadal powstają. Jak donosi Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) w 2016 r. do sieci podłączono 10 nowych bloków o łącznej mocy niespełna 10 tys. MW, podczas gdy zamknięto tylko jeden, którego możliwości wynosiły blisko 500 MW. Ale skalę zainteresowania nowymi mocami „w atomie” od dłuższego czasu ciężko określić jako „boom”. W opracowaniu MAEA zatutuowanym „50 Years of Nuclear Energy” trend pokazano na wykresie ilości mocy w konstruowanych tj. nowych, jeszcze nieukończonych elektrowniach. Szczytową ilość gigawattów w budowie obserwowano w pierwszej połowie lat 80. Od tego czasu sukcesywnie spada.

Zdaniem WNA dzisiaj inwestowanie w energetykę jądrową jest zasadne w przypadku, gdy na danym terenie nie ma łatwego dostępu do surowców energetycznych. Jest to także sposób na obniżenie emisji dwutlenku węgla. Niemniej analizując miks energetyczny pod kątem dbałości o środowisko naturalne nie możemy kierować się jedynie kategorią emisyjności. Jako ludzkość borykamy się z nadmiarem odpadów, a tych „atomówki” produkują sporo. To wyklucza je z kategorii prośrodowiskowych.

Technologia bez elektrowni

Fakt, że w Polsce nie ma ani jednej komercyjnej elektrowni jądrowej nie implikuje braku kompetencji przy rozwijaniu technologii „atomowych”. Na potrzeby badawczo-rozwojowe został skonstruowany zlokalizowany w Świerku i działąjący pod kuratelą Narodowego Centrum Badań Jądrowych (NCBJ) reaktor Maria. Wokół niego powstał cały ekosystem kooperantów. Ponad to firmy z naszego kraju bywają dostawcami zagranicznych elektrowni jądrowych. Organizacje rozwijające się w tej dziedzinie zostały szczegółowo opisane w raporcie PISM „Energetyka jądrowa w Polsce”.

– Mówi się, że polski to drugi po fińskim język komunikacyjny na placu budowy w Olkiluoto [jedna z dwóch lokalizacji elektrowni jądrowych w Finlandii – przyp. MS] – dzieli się doświadczeniem dr Aleksandra Gawlikowska-Fyk.

NCBJ ze Świerka cieszy się dobrą opinią i również warto byłoby wykorzystać jego potencjał.

– Centum w Świerku chwali się, że z powodzeniem może realizować projety wspólnie ze światowym przemysłem jądrowym i rzeczywiście tak jest – uważa Wojciech Cetnarski. – Państwo oczywiście powinno ich w rozwoju wspierać – konstatuje.

Ale takie wsparcie nie musi wiązać się z dążeniem do postawienia własnej, komercyjnej „atomówki”. W Centrum z powodzeniem można kontynuować działalność badawczą i zacieśniać kooperację ze światowymi jednostkami badawczymi. Ponad to gigantyczna elektrownia atomowa to nie jedyny produkt branży energetyki jądrowej. W tym sektorze powstają mniejsze, a nawet indywidualne rozwiązania wykorzystujące energię powstałą przy rozszczepianiu jąder atomów. Zresztą, naukowcy ze Świerka od lat udawadniają, że nie potrzeba komercyjnie działającej elektrowni jądrowej, aby zaliczać się do awangardy badaczy rozwijających te technologie.

– Bez programu jądrowego można i trzeba utrzymywać kompetencje, choćby dlatego, że wszyscy sąsiedzi Polski mają lub budują reaktory jądrowe. Ale trudno mówić o realnym rozwoju technologii reaktorowych. Można natomiast, jak do tej pory, rozwijać inne zastosowania technologii jądrowych: w medycynie, systemach bezpieczeństwa, badaniu i modyfikacji materiałów itp. – wylicza prof. Wrochna.

Naukowcy ze Świerka od lat udawadniają, że nie potrzeba komercyjnie działającej elektrowni jądrowej, aby zaliczać się do awangardy badaczy rozwijających te technologie. Niemniej prof. Wrochna wskazuje, że powolność działań nie implikuje ich zaniechania.

– Spekulacje jakoby tego typu elektrownia miała nie powstać są raczej bezzasadne, gdyż rząd konsekwentnie, choć faktycznie zbyt wolno, realizuje program jądrowy. Dowodem na to jest choćby styczniowa konferencja dla przemysłu w Ministerstwie Energi czy obecna wizyta ministra Piotrowskiego w Waszyngtonie, w której uczestniczę – argumentuje prof. Wrochna.

 

 

– Chociaż podstawą naszej energetyki ma być węgiel, resort energii co jakiś czas przypomina nam o elektrowni atomowej. Tylko czy to nie zawracanie głowy? – zastanawia się Maria Szurowska, dziennikarka Polskiego Radia 24.

Pobieżnie wszystko działa zawsze tak samo. Podgrzana woda zmienia stan skupienia, wytworzona para wprowadza w ruch turbinę, która pobudza generator i prąd zaczyna płynąć. Szkopuł w tym, jak podgrzać wodę. W naszym kraju najczęściej do tego celu wykorzystujemy energię powstałą wynikiem spalenia węgla, ale dyskusja o polskiej elektrowni jądrowej od dekad nie cichnie.

Rozszczepienie jąder ciężkich pierwiastków uwalnia ogromną energię. Cząsteczki poruszają się z prędkością większą od prędkości światła w danym ośrodku, czemu towarzyszy emisja m.in. kwantów gamma. Operując z tak dużą energią każde odstępstwo od normy może skutkować tragedią, dlatego też przy konstruowaniu współczesnych bloków uwzględnia się długą listę – często wyjątkowo anomalicznych – zagrożeń.

– Elektrownia musi być tak skonstruowana, żeby skutki radiacyjne awarii były odczuwalne na odległości rzędu kilkuset metrów, a nie wielu kilometrów – tłumaczył w materiale dla „Discovery” Władysław Kiełbasa zajmujący się bezpieczeństwem jądrowym w spółce PGE EJ 1.

– Koszty budowy elektrowni jądrowej są tak wysokie właśnie ze względu na normy bezpieczeństwa. Nowoczesne reaktory muszą być w stanie wytrzymać trzęsienia ziemi, powodzie, ale też uderzenie samolotu pasażerskiego – wskazuje Robert Tomaszewski, analityk ds. gospodarczych Polityki Insight.

W Programie Polskiej Energetyki Jądrowej – uchwale Rady Ministrów z dnia 28 stycznia 2014 r., oszacowano koszty budowy polskiej jednostki o mocy 3000 MW na 40-60 mld zł. Abstrahując od wyjątkowo nieprecyzyjnej estymacji – 20 mld zł to nie jest „niezauważalna” różnica – podane liczby to astronomiczne kwoty. Dla porównania: koszt powstania dwóch bloków węglowych o łącznej mocy 1800 MW w elektrowni Opole II zakładany był na 11,5 mld zł.

Strach inwestować

„Atomówka” już ze względu na same koszty oraz czas życia wynoszący nawet 60 lat jest inwestycją wystawioną na nieorganiczone ryzyko. Dlatego rządy, chcąc posiadać atom w swoim miksie energetycznym, muszą w jakiś sposób zaangażować się w finansowanie inwestycji. Przykładem takiego zaangażowania jest zagwarantowanie ceny za megawatogodzinę na 35 lat – kontrakt różnicowy zaproponowany przez Wielką Brytanię. Ale nawet jeśli taki, czy też inny, mechanizm gwarancyjny zanęci inwestorów historia energetyki pokazuje, że elektrownia wcale nie musi zacząć pracować. Kluczowa może okazać się opinia społeczeństwa.

– W Austrii kiedyś wybudowano elektrownie atomową, która nigdy nie została otwarta – wspomina dr Aleksandra Gawlikowska-Fyk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM); współautorka raportu „Energetyka jądrowa w Polsce” z 2014 r. – To był skończony obiekt, który nie został oddany do użytku tylko ze względu na reakcję społeczeństwa. W wyniku licznych protestów przeprowadzono referendum, w który obywatele zdecydowali, aby elektrowni nie otwierać – opowiada ekspertka PISM.

To historia z lat 70-tych ubiegłego wieku. Kernkraftwerk Zwentendorf – bo o tej jednostce mówimy – budowano 7 lat, wydano 5,2 mld austryjackich szylingów (co odpowiada mniej więcej 4 mld dolarów amerykańskich), ale nigdy nie popłynął z niej prąd. Zwentendorf określana jest jako największa „Investitionsruine” w historii Austrii oraz przeszła do pop-kultury – powstały o niej nawet piosenki – jako symbol politycznej porażki.

Warto mieć na względzie, że do otwarcia „atomówki” w sercu Austrii nie doszło kilka miesięcy przed pierwszym poważnym wypadkiem jądrowym w elektrowni Three Mile Island oraz 8 lat przed katastrofą w Czarnobylu, a te zdarzenia miały wyjątkowo negatywny wpływ na społeczną aporobatę powszechnego użycia „atomu” w energetyce.

W Polsce symbolem „atomowego oporu” były obchody zorganizowane w Mielnie w sierpniu zeszłego roku z okazji wykreślenia okolicznej miejscowości Gąski z listy potencjalnych lokalizacji dla polskiej „atomówki”. Badania opinii publicznej? Każde mówi co innego, niemniej żadne nie wskazuje na wyjątkowe poparcie dla atomu, ani nie ma wyraźnego trendu zwiększania liczby entuzjastów energetyki jądrowej.

Naturalnie, ryzyko negatywnego odbioru elektrowni atomowej przez społeczeństwo można wyeliminować poprzez działania komunikacyjne, promocyjne, czy nawet propagandowe. Ale zagrożeń na każdym etapie powstawania miliardowej inwestycji jest więcej.

Seabrook w stanie New Hempshire. Około 60 km na północ od Bostonu. Tu elektrownia jądrowa co prawda działa ale zupełnie inaczej niż wyobrażano to sobie, kiedy przystępowano do budowy obiektu. Reaktory miały być dwa. Powstał tylko jeden. W dodatku 10 lat później niż planowano i zbierając żniwo w postaci upadłości głównego udziałowca Public Service Company of New Hampshire. Jako powód braku powodzenia w dokończeniu planów można wskazać złe przygotowanie. Wszystko poszło inaczej niż przewidywano: wystąpiły opóźnienia konstrukcyjne, koszty okazały się być wyższe – finalnie elektrownia pochłonęła 7 mld dolarów, a przyjęta metoda finansowania zawiodła.

World Nuclear Association (WNA) w swoim opracowaniu „The Economics of Nuclear Power” przyznaje, że cechą immanentną każdej inwestycji w elektrownie jądrową – podobnie jak każdego dużego przedsięwzięcia infrastrukturalnego – jest duże ryzyko niedoszacowania kosztów i wyzwań na placu budowy. Zresztą – nie potrzeba wehikułu czasu ani specjalistycznych opracowań, aby zrozumieć problemy przedsięwzięcia budowy „atomówki”. W czasie rzeczywistym mamy okazję obserwować koleje losu brytyjskiej Hinkley Point C.

– To jest bardzo dobry przykład, gdzie pomimo zachęt, jak m.in. kontrakt różnicowy, i wysiłku rządu występują ogromne trudności ze spięciem finansowania – podkreśla Robert Tomaszewski. – W dodatku z punktu widzenia samego sektora energetycznego w Wielkiej Brytanii można poddać w wątpliwość sens powstania drogiej i mało elastycznej atomówki. Wielu ekspertów wskazuje, że lepszą inwestycją są źródła OZE, a szczególne farmy wiatrowe na morzu – dodaje.

Dlaczego więc wiele krajów nadal decyduje się na atomowe inwestycje?

Uwarunkowania nieenergetyczne

– Czasem jest to element szerszej koncepcji, jedna ze składowych pomysłu na całą gospodarkę – tłumaczy dr Aleksandra Gawlikowska-Fyk. – Historycznie to było związane z dostępnością surowców, np. w Stanach Zjednoczonych budowano jednostki jądrowe w miejscach, gdzie nie było złóż węgla – opowiada.

Analogicznie energetyka jądrowa rozwijała się w Korei Południowej, będącej dzisiaj jednym z eksporterów myśli technologicznej z zakresu energetyki jądrowej.

– Korea nie jest bogata w węgiel ani inne surowce energetyczne, zatem postawienie na atom było w ich przypadku wręcz intuicyjne. W dodatku tę gałąź przemysłu zaczęto tam rozwijać pod koniec lat 70-tych, kiedy rynek na świecie rósł i był chłonny – wyjaśnia Wojciech Cetnarski, członek zarządu Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW).

Obecnie rynek jest w  innej fazie. Wiele krajów wycofuje się z energetyki jądrowej. Oczywiście, nowe bloki nadal powstają. Jak donosi Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) w 2016 r. do sieci podłączono 10 nowych bloków o łącznej mocy niespełna 10 tys. MW, podczas gdy zamknięto tylko jeden, którego możliwości wynosiły blisko 500 MW. Ale skalę zainteresowania nowymi mocami „w atomie” od dłuższego czasu ciężko określić jako „boom”. W opracowaniu MAEA zatutuowanym „50 Years of Nuclear Energy” trend pokazano na wykresie ilości mocy w konstruowanych tj. nowych, jeszcze nieukończonych elektrowniach. Szczytową ilość gigawattów w budowie obserwowano w pierwszej połowie lat 80. Od tego czasu sukcesywnie spada.

Zdaniem WNA dzisiaj inwestowanie w energetykę jądrową jest zasadne w przypadku, gdy na danym terenie nie ma łatwego dostępu do surowców energetycznych. Jest to także sposób na obniżenie emisji dwutlenku węgla. Niemniej analizując miks energetyczny pod kątem dbałości o środowisko naturalne nie możemy kierować się jedynie kategorią emisyjności. Jako ludzkość borykamy się z nadmiarem odpadów, a tych „atomówki” produkują sporo. To wyklucza je z kategorii prośrodowiskowych.

Technologia bez elektrowni

Fakt, że w Polsce nie ma ani jednej komercyjnej elektrowni jądrowej nie implikuje braku kompetencji przy rozwijaniu technologii „atomowych”. Na potrzeby badawczo-rozwojowe został skonstruowany zlokalizowany w Świerku i działąjący pod kuratelą Narodowego Centrum Badań Jądrowych (NCBJ) reaktor Maria. Wokół niego powstał cały ekosystem kooperantów. Ponad to firmy z naszego kraju bywają dostawcami zagranicznych elektrowni jądrowych. Organizacje rozwijające się w tej dziedzinie zostały szczegółowo opisane w raporcie PISM „Energetyka jądrowa w Polsce”.

– Mówi się, że polski to drugi po fińskim język komunikacyjny na placu budowy w Olkiluoto [jedna z dwóch lokalizacji elektrowni jądrowych w Finlandii – przyp. MS] – dzieli się doświadczeniem dr Aleksandra Gawlikowska-Fyk.

NCBJ ze Świerka cieszy się dobrą opinią i również warto byłoby wykorzystać jego potencjał.

– Centum w Świerku chwali się, że z powodzeniem może realizować projety wspólnie ze światowym przemysłem jądrowym i rzeczywiście tak jest – uważa Wojciech Cetnarski. – Państwo oczywiście powinno ich w rozwoju wspierać – konstatuje.

Ale takie wsparcie nie musi wiązać się z dążeniem do postawienia własnej, komercyjnej „atomówki”. W Centrum z powodzeniem można kontynuować działalność badawczą i zacieśniać kooperację ze światowymi jednostkami badawczymi. Ponad to gigantyczna elektrownia atomowa to nie jedyny produkt branży energetyki jądrowej. W tym sektorze powstają mniejsze, a nawet indywidualne rozwiązania wykorzystujące energię powstałą przy rozszczepianiu jąder atomów. Zresztą, naukowcy ze Świerka od lat udawadniają, że nie potrzeba komercyjnie działającej elektrowni jądrowej, aby zaliczać się do awangardy badaczy rozwijających te technologie.

– Bez programu jądrowego można i trzeba utrzymywać kompetencje, choćby dlatego, że wszyscy sąsiedzi Polski mają lub budują reaktory jądrowe. Ale trudno mówić o realnym rozwoju technologii reaktorowych. Można natomiast, jak do tej pory, rozwijać inne zastosowania technologii jądrowych: w medycynie, systemach bezpieczeństwa, badaniu i modyfikacji materiałów itp. – wylicza prof. Wrochna.

Naukowcy ze Świerka od lat udawadniają, że nie potrzeba komercyjnie działającej elektrowni jądrowej, aby zaliczać się do awangardy badaczy rozwijających te technologie. Niemniej prof. Wrochna wskazuje, że powolność działań nie implikuje ich zaniechania.

– Spekulacje jakoby tego typu elektrownia miała nie powstać są raczej bezzasadne, gdyż rząd konsekwentnie, choć faktycznie zbyt wolno, realizuje program jądrowy. Dowodem na to jest choćby styczniowa konferencja dla przemysłu w Ministerstwie Energi czy obecna wizyta ministra Piotrowskiego w Waszyngtonie, w której uczestniczę – argumentuje prof. Wrochna.

 

 

Najnowsze artykuły