ROZMOWA
W rozmowie z portalem BiznesAlert.pl Koordynator Programu Europa Wschodnia w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych Anna Dyner mówi o perspektywach rozwiązania kryzysu energetycznego między Białorusią a Rosją oraz o trudnych relacjach między tymi krajami.
BiznesAlert.pl: Czy Białorusini są coraz bliżej osiągnięcia porozumienia z Rosją w toczonym od ponad roku sporze energetycznym?
Anna Dyner: Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć. Białoruscy eksperci podkreślają, iż w obecnej sytuacji, kiedy długotrwałe negocjacje zakończyły się fiaskiem, prawdopodobnie tylko prezydenci obydwu państw będą w stanie zdecydować co z porozumieniami. Rozmowy trwają od ponad roku. W zeszłym roku na zmniejszeniu dostaw ropy z Rosji Białoruś straciła ok. 1,2 mld dolarów. Jest to dość duży uszczerbek dla białoruskiego budżetu. Z drugiej strony Białorusini twardo bronią swoich racji, czyli równych szans dla wszystkich podmiotów gospodarczych w ramach Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej. Nawet sam traktat ustanawiający EUG w pewien sposób jest wewnętrznie sprzeczny, gdyż z jednej strony podmioty powinny mieć taką samą gwarancję, np. tych samych cen energii, aby mogły one konkurować ze sobą, a z drugiej strony założono, że rynek gazu i energii zostanie uwspólnotowiony dopiero w latach 2024 i 2025 . Nie ma dobrego pomysłu na to co z tym zrobić. Od czasu do czasu pojawiają się informacje o pewnych porozumieniach, po czym potem okazuje się, że nic z tego nie wyszło.
Wspomniała Pani o Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej. Podczas ostatniego spotkania Międzyrządowej Rady Euroazjatyckiej premier Białorusi Andriej Kobiakow mówił, że konflikt między Moskwą a Mińskiem niekorzystnie wpłynie na tworzenie wspólnego rynku w ramach EUG.
Jeżeli chodzi o wspólny rynek rozumiany jako gwarancja możliwości konkurowania ze sobą, to zdecydowanie wpłynie niekorzystnie. Na przykład mamy dwa przedsiębiorstwa, rosyjskie i białoruskie, które produkują podobne produkty, ale dla białoruskiego jednostka energii jest trzykrotnie większa. Z góry skazuje białoruskie przedsiębiorstwo na brak konkurencyjności. Z tego powodu Białorusini bardzo mocno podkreślają, że nie ma mowy o jednolitym wspólnym rynku w sytuacji, w której podmioty gospodarcze nie mają równych szans na konkurencję i sprzedaż.
Jak w kontekście nieuregulowanego sporu energetycznego należy odczytywać podniesienie przez Gazprom od 1 stycznia tego roku ceny gazu dla Białorusi?
Jest to wyraźny sygnał ze strony Moskwy, że w stosunku do Mińska nie będzie żadnych ustępstw. Dotychczas dług Białorusi za dostarczony gaz wynosi ok. 600 mln dolarów. Nie są to aż tak duże pieniądze.
Ale Białorusini sami przyznają, że aby kupować gaz od Rosjan muszą zaciągać kredyty. Tamtejsze spółki zalegają z płatnościami za surowiec.
To jest ogólny problem. Koniunktura na Białorusi jest bardzo zła. Wiele przedsiębiorstw ograniczyło produkcję, są przestoje. Skurczyły się główne rynki zbytu dla białoruskich towarów, czyli Rosja i Ukraina. W bardzo wielu miejscach białoruskie towary są niekonkurencyjne, ponieważ nie spełniają norm m.in. unijnych. Dodatkowym problemem jest to, że rozliczenia za surowce energetyczne są prowadzone w dolarach. Wcześniej dochody walutowe przynosiły rafinerie, które swoje produkty naftowe eksportowały je głównie do Holandii na giełdę w Rotterdamie. Z tej kieszeni sięgano po pieniądze za gaz. W tym momencie stała się ona bardzo płytka i właściwie nie ma do czego sięgać. Z tego powodu Białoruś również ma problemy aby spłacać rachunki. Mińsk robi to o tyle sprytnie, że ustalił sobie cenę gazu, którą uznaje i płaci, czyli nie dopuszcza do sytuacji, żeby zadłużenie wzrastało do niebotycznej wysokości. Natomiast widać wyraźnie, że dopóki nie będzie decyzji politycznej Kremla w stosunku do Gazpromu, że spółka ma obniżyć cenę gazu dla Białorusi, dopóty ta walka pomiędzy obydwoma państwami będzie się toczyła.
Owszem, ale sam premier Rosji Dmitrij Miedwiediew przestrzegł inne państwa EUG przed samodzielnym wyliczaniem przez nie cen gazu. Jak traktować tę wypowiedź?
Rosja dzięki temu chce stosować własne narzędzia wpływu. Jednym zaoferowała niższą, innym wyższą cenę gazu. Państwa, które otrzymały niższą cenę surowca, z reguły prowadzą lojalną politykę względem Moskwy. Zgodziły się na jakieś ustępstwa: czy to w związku z bazami wojskowymi, czy sprzedażą jakiegoś przedsiębiorstwa. Tutaj dobrym przykładem jest Armenia, która ma niższe ceny gazu, ale jednocześnie można zauważyć zwiększoną obecność wojskową na jej terytorium. Państwo to wycofało się również z rozmów o stowarzyszeniu z UE. Widać wyraźnie, że tutaj Kreml bardzo chce odejść od polityki znanej jeszcze z lat dziewięćdziesiątych, czyli „gaz za pocałunki”.
Z drugiej strony można odnieść wrażenie, że istnieje konflikt gazowy, w wyniku którego Rosjanie zmniejszają dostawy. Tym samym chcą zmusić Białoruś do uregulowania zobowiązań za dostarczony gaz. Przy czym Mińsk ma również podpisane umowy na dostawę produktów naftowych do Rosji. Czy to nie jest błędne koło?
Jest. Podobno w ubiegłym roku Białoruś musiała sprowadzić z innych państw ropę, aby ją przetworzyć i dostarczyć produkty naftowe do Rosji. Tak na dobrą sprawę doszło do zupełnego absurdu. To niestety jest element gry politycznej pomiędzy tymi dwoma państwami. Węglowodory są tylko jednym z narzędzi, którymi ta gra jest prowadzona.
Czy fakt, że Białoruś kupiła ropę z Iranu jest sygnałem dla Moskwy? Czy Rosjanie powinni zareagować, czy jednak traktują to jako zwykłą transakcję biznesową?
Jako transakcję biznesową na zasadzie „ratuj się kto może”. Natomiast transakcje tego typu Białoruś próbowała realizować w przeszłości, czego przykładem może być Wenezuela, co okazało się wielkim nieporozumieniem. Trwało to dość krótko i stosunkowo niewiele surowca zostało sprowadzone, ponieważ jego cena była wysoka. Nawet mimo zastosowania transakcji swap, to znaczy, że zamiast wenezuelskiej ropy na Białoruś trafiał surowiec z Azerbejdżanu. W tym wypadku chodziło również o jakość tej ropy. Wenezuelska ropa jest lekka, z kolei rosyjski Urals jest ropą ciężką. Azerski surowiec ma podobne właściwości. Rafinerie na Białorusi są przystosowane do przetwarzania ciężkiej ropy, a nie lekkiej. Oczywiście Białoruś pokazuje, że szuka innych możliwości zakupów. Nie jest to jednak takie proste. To zależy od sieci rurociągów głównie na Ukrainie, a z Ukraińcami, właśnie przy okazji transakcji z Wenezuelą, Białorusini trochę się posprzeczali odnośnie ceny za przesył. Początkowo gwarantowali Ukraińcom, że przesył będzie trwał przez kilka lat, a potem się z tego wycofali. Tym razem Ukraińcy mogą podyktować dużo wyższe ceny za transport czy to poprzez rurociąg Odessa-Brody, czy koleją. Podejrzewam, że nie będzie się to zbytnio opłacało Białorusi.
Mimo wszystko jest to jednak pewna próba wyjścia z impasu. Tym bardziej, że w ponad 90 procentach białoruska energetyka opiera się na gazie. W kontekście energetyki należy zwrócić również uwagę na białorusko-rosyjską współpracę w obszarze energetyki jądrowej. Czy spór energetyczny między tymi krajami może wpłynąć na budowę elektrowni w Ostrowcu?
Nie sądzę. Elektrownia w Ostrowcu jest de facto projektem rosyjskim. Biorąc pod uwagę, że użyta została rosyjska technologia, obiekt zostanie wybudowany za rosyjskie pieniądze i z udziałem Rosjan, to niektórzy wręcz twierdzą, że to jest ich elektrownia jądrowa, która stoi na terytorium Białorusi. Zwłaszcza, że spółka rosyjska będzie mogła zarabiać na sprzedaży energii.
Jak Pani ocenia doniesienia medialne, z których wynika, że w odpowiedzi na spór z Mińskiem rada dyrektorów Gazpromu ma rozważyć wycofanie się operatora białoruskiego odcinka gazociągu Jamał-Europa, którym gaz dociera m.in. do Polski?
Moim zdaniem jest to niemożliwe, gdyż białoruski odcinek Jamału jest całkowicie własnością Gazpromu. Byłoby to nierozsądne działanie. Jeżeli nie znajdzie się nabywca, to co zrobią z nim Rosjanie? Jeżeli oddadzą go Białorusi za darmo, to Mińsk oczywiście go przejmie, ale właściwie kto miałby tam to kupić i w jakim celu? W tym wypadku tak naprawdę mamy jedynie dwie zainteresowane strony – Białoruś jako państwo tranzytowe i Rosję jako państwo, które wysyła surowiec. Jeżeli wiadomo, że nikt w Białorusi go nie kupi, to kto inny to zrobi? Jest to całkowity absurd.
Rozmawiał Piotr Stępiński