Wybory prezydenckie we Francji, obok jesiennych wyborów w Niemczech, to jedno z kluczowych wydarzeń czekających Unię Europejską w tym roku. Po doświadczeniach USA, gdzie szerokie zaangażowanie Rosji w kampanię prezydencką znacząco przyczyniło się do wygranej Donalda Trumpa, pojawiają się uzasadnione obawy o demokratyczny przebieg wyborów we Francji. Zasadniczym etapem może okazać się druga tura, podczas której mogą zostać wytoczone najcięższe działa machiny wojny informacyjnej – dla portalu BiznesAlert.pl komentuje Dominik Skokowski, ekspert Instytutu Kościuszki.
23 kwietnia we Francji odbędzie się pierwsza tura wyborów prezydenckich. Według ankiet, spośród jedenastu kandydatów faworytami w wyścigu o fotel prezydencki są Emmanuel Macron oraz Marine Le Pen. Blisko podążają za nimi Francois Fillon oraz Jean-Luc Melenchon. Po raz pierwszy od dawna w wyborach nie ma liczącego się kandydata rządzącej Partii Socjalistycznej, z której wywodzi się obecny prezydent Francois Hollande. Jak wykazują badania opinii publicznej, duża liczba głosujących nie ma wyrobionego zdania lub nie planuje udziału w wyborach. Fałszywe newsy oraz podejrzenia o ataki hakerskie na kandydatów towarzyszyły kampanii od początku roku. Po raz pierwszy od dawna w wyborach nie ma liczącego się kandydata rządzącej Partii Socjalistycznej, z której wywodzi się obecny prezydent Francois Hollande. Czynniki te składają się na dużą niepewność wszelkich prognoz wyników wyborów oraz wzbudzają obawy o ryzyko ingerencji Rosji w ich przebieg.
Nauka zza oceanu
Poważne obawy dotyczące możliwości ingerencji Rosji w wybory prezydenckie we Francji pojawiły się już na początku roku. Nastąpiło to wkrótce po publikacji słynnego raportu amerykańskich służb wywiadowczych, który oficjalnie potwierdził interferencję Rosji w wybory prezydenckie w USA w 2016 r. Europejczycy szybko dostrzegli problem, czego dowodem była ożywiona debata publiczna na temat dezinformacji, jaka nastąpiła w wyniku doświadczeń amerykańskich. We Francji podjęto próby budowania mechanizmów ochronnych przed potencjalnym zagrożeniem. Jedną z metod zaradczych była decyzja o przeprowadzeniu wyborów z zupełnym pominięciem systemów komputerowych z obawy przed cyberatakiem. Podobne rozwiązanie wprowadziła do tej pory Holandia.
Aktywny udział w dopilnowaniu prawidłowego przebiegu wyborów wziął Facebook. W poście na blogu korporacja ogłosiła niedawno działania przeciwko 30 tys. kont rozpowszechniających nieprawdziwe informacje wśród francuskojęzycznej społeczności Facebooka. Akcja została przeprowadzona z udziałem kilkunastu niezależnych organizacji sprawdzających newsy oraz z zaangażowaniem użytkowników, którzy za pomocą opcji flagowania nieprawdziwych informacji mogą zgłosić treść jako nieprawdziwą.
Aktywność Rosji na froncie francuskim
Mimo działań zaradczych, oddziaływanie zjawiska dezinformacji zostało ograniczone tylko częściowo. Niedawno pojawiły się oficjalne skargi Emmanuela Macrona na wymierzoną w niego kampanię informacyjną oraz ataki hakerskie na serwery jego partii. Spotkało się to z ostrą reakcją francuskiej dyplomacji. Minister spraw zagranicznych Jean-Marc Ayrault publicznie ogłosił, że interferencja obcego państwa, nie wyłączając Rosji, w demokratyczne wybory we Francji jest niedopuszczalna, a Francja nie powstrzyma się przed środkami odwetowymi, jeśli zostanie do tego zmuszona.
Związki Le Pen z Rosją
W kontekście wspomnianych zagrożeń szczególne kontrowersje wzbudzają powiązania ultraprawicowej kandydatki Marine Le Pen z Rosją. Le Pen była krytykowana między innymi za korzystanie z pożyczek w rosyjskich bankach w celu finansowania kampanii, a w marcu tego roku spotkała się osobiście z Władimirem Putinem. Jej zdeklarowana postawa antyunijna oraz niekryty sceptycyzm wobec NATO czyni z Le Pen naturalnego sprzymierzeńca Rosji w Europie. Sukces, jaki propaganda rosyjska odniosła podczas wyborów w USA pozwala założyć, że prawdopodobne jest wykorzystanie tej sprawdzonej w boju broni podczas wyborów we Francji. Tak jak Donald Trump w USA, Marine Le Pen jest potencjalną beneficjentką machiny dezinformacyjnej Rosji.
Decydująca druga tura wyborów
Analizując kampanię informacyjną Rosji podczas wyborów w USA możemy wyodrębnić dwa główne narzędzia: aparat dezinformacji wykorzystujący serwisy społecznościowe oraz ataki hakerskie na serwery pocztowe. O ile kampania związana z publikacją nieprawdziwych informacji przeprowadzona była na ogromną skalę, to według wielu analityków właśnie gigabajty kompromitujących danych z osobistych i służbowych skrzynek mailowych Hillary Clinton oraz jej bliskich współpracowników, udostępnione światu m.in. za pomocą serwisu WikiLeaks, przyczyniły się definitywnie do porażki kandydatki Partii Demokratycznej.
Druga tura wyborów we Francji odbędzie się 7 maja. Jeśli kierujący machiną informacyjną wywiad rosyjski posiada dane obciążające Emmanuela Macrona (lub któregokolwiek z innych kandydatów), nielogiczne byłoby ujawnianie ich przed pierwszą turą. W tej fazie kluczowe jest zapewnienie Marine Le Pen wejścia do drugiej fazy wyborów, za co odpowiada aparat dezinformacji i machina fake newsów. Dopiero przed drugą turą, kiedy na placu boju zostanie dwóch (dwoje) kandydatów, można wytoczyć najcięższą broń. Na dwa tygodnie przed głosowaniem uszczerbek na reputacji kandydata może wywołać chaos, nad którym nie sposób będzie zapanować w tak krótkim czasie. Nawet w przypadku braku dostępu stron trzecich do kompromitujących danych istnieje ryzyko, że w krytycznych dniach przed głosowaniem dane te zostaną spreparowane. Podobna akcja może wywołać nieodwracalne skutki, zanim pojawią się dowody podważające autentyczność samych treści.
Przedstawiona hipoteza to tylko jeden ze scenariuszy. W kontekście prezydenckiej elekcji we Francji należy pamiętać, że zeszłoroczne wybory w USA to przede wszystkim wielki sukces Rosji. Z pewnością kampania ta zaprawiła w boju armie trolli, które gotowe są użyć swego doświadczenia na nowych frontach.