Francuska energetyka jądrowa jest jednym z najczęściej omawianych problemów wśród międzynarodowych analityków, od kiedy zaczęła się epidemia koronawirusa. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to nie problem Polski. Zdecydowanie się z tą tezą nie zgadzam. Francuskie reaktory jądrowe mogą w przyszłości stanowić trudność dla całego systemu europejskiego – pisze Magdalena Kuffel, współpracownik BiznesAlert.pl.
Atom, OZE, gaz i węgiel
Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na dwie bardzo ważne rzeczy dotyczące rynków Europy Zachodniej. Po pierwsze, pięć krajów z regionu CWE (Francja, Niemcy, Wielka Brytania, Hiszpania i Włochy) jest odpowiedzialnych za wytwarzanie 2/3 całej mocy na kontynencie europejskim. Drugim istotnym punktem jest fakt, że Francja jest największym eksporterem energii w Europie, głównie do pozostałych czterech krajów z listy. Było to możliwe przede wszystkim dzięki mixowi energetycznemu we Francji, który pozostawał dość stabilny od lat 90. XX wieku. Główną mocą produkcyjną jest produkcja jądrowa, zapewniająca krajowi tani i bezemisyjny prąd. Pozostałe elektrownie to źródła odnawialne (energia słoneczna i wiatrowa), gazowe oraz nieliczne elektrownie węglowe (które wkrótce zostaną zamknięte).
Problem z francuskim sektorem atomowym zaczął się już w 2019 roku, zapoczątkowany nieprawidłowościami z częściami reaktorów i wynikającą z tego koniecznością nieplanowego okresu konserwacji. Trzęsienie ziemi na południu Francji jesienią 2019 roku (które mimo, iż nie miało wpływu na funkcjonowanie reaktorów miało negatywny wpływ na wizerunek sektora energetycznego i spowodowało panikę przed „francuską Fukishimą”) na pewno nie pomogło już dość trudnej sytuacji wizerunkowej. Rząd i społeczeństwo zaczęły zastanawiać się, czy Francja powinna myśleć o alternatywnej produkcji energii.
Tej wiosny cała Europa została zatrzymana w związku z koronawirusem i dopiero wtedy zaczęły się prawdziwe problemy. Jak widzimy w wielu krajach, które doświadczyły kwarantanny, zapotrzebowanie na energię znacznie spadło –we Francja nie jest inaczej. Według obecnych szacunków, francuskie zapotrzebowanie na moc kształtuje się na tą chwilę na poziomie -10 procent w porównaniu do 2019 roku, a zakończony rok podsumuje wartości na poziomie -7 procent. Taki spadek popytu ma oczywiście wpływ na ceny, które obecnie kształtują się w granicach 10/20 euro/MWhw ciągu dni roboczych, a w weekendy często osiąga wartości niższe niż 10 euro.
Przy takich cenach wytwarzanie energii jądrowej po prostu nie jest konkurencyjne – nie pokrywają one nawet kosztów generacji.
Wykres poniżej prezentuje dostępną moc atomową we Francji od początku 2020 roku, jak również francuską cenę prądu i cenę „arenh” (Arenh to mechanizm, na podstawie którego EDF, właściciel reaktorów, jest zobligowany do sprzedaży części wyprodukowanej mocy po kosztach). Można zauważyć, że cena arenh jest zdecydowanie wyższa niż obecne ceny rynkowe; ponadto, im niższa cena – tym niższa dostępność mocy.
Wykres nr 1: Dostępna moc atomowa we Francji od początku 2020, wraz z cenami (FR oraz Arenh)
W tej chwili (i nie wygląda na to, aby ten stan rzeczy niebawem się zmienił), nie ma ekonomicznego sensu, aby reaktory były włączone i były gotowe do funkcjonowania.
Skoro mamy niski popyt, to w czym problem? Problem leży w obecnej konstrukcji rynku europejskiego, który ja nazywam „naczyniami połączonymi”.
Tak jak powiedzieliśmy na początku artykułu, Francja do tej pory była największym eksporterem energii w Europie, jednak ze względu na brak produkcji nuklearnej jak również wahaniom w napięciu sieci (spowodowanym niskim popytem), eksport w tej chwili został ograniczony do minimum (poniżej możemy zaobserwować tygodniowy eksport do Włoch, jednego z największych rynków docelowych – jak widzimy, w niektórych tygodniach eksport został ograniczony o 10 GW w porównaniu do wartości maksymalnych!); w niektórych przypadkach wręcz konieczny był import! Taki stan rzeczy rozregulowuje przepływ energii przede wszystkim w Niemczech, a tym samym w Polsce. Jeżeli Niemcy będą potrzebowały energii, z pewnością będzie to na korzyść Polsce, które będzie miała okazję eksportować do sąsiada z zachodu; jeżeli jednak ta sytuacja będzie się powtarzała zbyt często, może okazać się, iż Polska nie będzie w stanie pokryć swojego zapotrzebowania (i wtedy ceny prądu na giełdzie wystrzelą).
Wykres nr 2: Eksport prądu z Francji do Włochy (wartości średniej tygodniowej) od początku 2020 roku
Alternatywą jest plan francuski (który nie został potwierdzony, ale myślę, że warto wziąć pod uwagę jako w miarę prawdopodobny scenariusz), który mówi o zastąpieniu części energii jądrowej tą wytwarzaną z gazu. W takim przypadku, jeśli nagle kraj tak duży jak Francja zwiększy popyt na gaz, ceny na europejskich hubach gazowych eksplodują. Będzie to świetna wiadomość dla terminali LNG w Polsce, które będą mogły zbierać owoce wyższych opłat transakcyjnych, ale nie taka dobra wiadomość dla polskich wytwórców, a na koniec konsumentów, którzy będą musieli ponieść koszty wyższej ceny produkcji energii. Lub alternatywnie, zastosowana zostanie produkcja opalana węglem, jako bardziej konkurencyjna; w takim przypadku zawsze zapłaci konsument – tym razem zdrowiem.
Problem Francji nie jest aż tak daleki Polsce, jak może się wydawać – warto więc śledzić to, co dzieje się na rynku energii w kraju nad Loarą, aby odpowiednio przygotować się ewentualne zmiany na poziomie europejskim.
IAEA: Promieniowanie nad Europą może pochodzić z elektrowni jądrowej. Nie ma zagrożenia