Baca-Pogorzelska: Krupiński jak Kurski?

5 września 2016, 09:15 Energetyka

KOMENTARZ

Kopalnia Krupiński / fot. Wikimedia Commons

Karolina Baca-Pogorzelska

Dziennik Gazeta Prawna

Odnoszę wrażenie, że komunikacja wewnętrzna w partii rządzącej czasami zawodzi. Albo przypomina Radio Erewań. Tyle tylko, że w przypadku decyzji dotyczących górnictwa w obecnej, tragicznej sytuacji branży, to nie jest zbyt zabawne.

Gdy 8 sierpnia zarząd Jastrzębskiej Spółki Węglowej podejmował decyzję o zaprzestaniu wydobycia i zamknięciu w 2017 r. kopalni Krupiński, nie robił tego ot, tak sobie i bez konsultacji z właścicielami (ponad 50 proc. udziałów w JSW ma Skarb Państwa). Nie była to też decyzja, którą podjęto w tydzień czy miesiąc, bo o przymiarkach do likwidacji tej kopalni mówi się przynajmniej od dwóch lat. Dlatego zaskoczenie związków zawodowych zaistniałą sytuacją (a może po prostu tym, że ktoś w końcu śmiał podjąć decyzję?) jest słabym teatrem nie wiadomo na czyje potrzeby.

Na tym pewnie zakończyłabym mój komentarz, dodając, że rynek przyjął zapewnienia zarządu bardzo dobrze, bo akcje Jastrzębia w ciągu ostatniego miesiąca zdrożały o ok. 48 proc., ale… No właśnie.

Związkowcy postanowili po raz kolejny odegrać znane wszystkim dobrze przedstawienie, czyli „nie było rozmów o likwidacji kopalni”, „to wyprzedaż narodowego majątku, który trafi w ręce Niemców za bezcen” (kopalnią interesowała się niemiecka firma HMS Bergbau), „nigdy nie pozwolimy zamknąć kopalni” itp. I zdają się nie zauważyć, że koronny argument został im wytrącony z ręki, bo NIKT z ok. 2 tys. załogi Krupiński nie straci pracy, co zawsze działało i fajnie się sprzedawało w mediach. Po pierwsze w JSW od 2011 r., czyli od momentu debiutu na warszawskiej giełdzie, obowiązują dziesięcioletnie gwarancje pracy. Po drugie w przypadku zamknięcia kopalni (czy też jak woli rząd – przeniesieniu nakładów inwestycyjnych na inne zakłady wydobywcze) mamy do czynienia z zapisami ustawy górniczej, dzięki którym górnicy, którym pozostały do emerytury cztery lata lub mniej skorzystają z tzw. urlopów górniczych (płatne 75 proc.), a ci, którym urlopy nie przysługują, będą mogli skorzystać z jednorazowych odpraw pieniężnych. Pozostali z kolei po prostu dostaną pracę w innych kopalniach należących do JSW (Knurów-Szczygłowie, Borynia-Zofiówka-Jastrzębie, Pniówek, Budryk).

Tymczasem związkowcy zaczęli pukać do drzwi najwyższych władz PiS. Sprawa stanęła niemal na ostrzu noża. Jednak rząd, a przede wszystkim resort energii nadzorujący branżę dobrze wie (mam nadzieję), że zmuszenie zarządu JSW do cofnięcia decyzji o likwidacji tej kopalni albo do jej zmiany i wydłużeniu jej funkcjonowania w strukturach JSW byłoby tragiczne w skutkach. Przypomnę, że 29 sierpnia JSW podpisała porozumienie z bankami, na mocy którego będzie mogła spłacać zadłużenie o pięć lat dłużej, niż powinna według zapisów poprzednich umów, a więc do 2025 r. Obligatariusze (a są to również instytucje kontrolowane przez Skarb Państwa) zrezygnowali również z opcji „put” (czyli nie mogą wymagać od JSW wcześniejszego wykupu tych papierów). Warunkiem tak daleko idących ustępstw było zamknięcie przez JSW części Jas-Mosu, a więc ruchu kopalni Borynia-Zofiówka-Jastrzębie oraz właśnie Krupińskiego. Nie chciałabym widzieć miny władz PKO BP, BGK, PZU i PZU na Życie SA, gdyby okazało się, że decyzja w sprawie Krupińskiego będzie jednak zmieniana.

Przypomina mi to trochę próbę odwołania Jacka Kurskiego ze stanowiska prezesa TVP. Najpierw miła być odwołany, potem miał być odwołany, ale później – okazało się, że ktoś podjął decyzję bez wiedzy „góry”. A mi się jakoś nie chce wierzyć, że resort energii dając JSW zielone światło do zamknięcia Krupińskiego nie ustalił tego odpowiednio wyżej. Zwłaszcza, że PiS przecież szedł do wyborów z hasłem „nie będzie zamykania kopalń”, więc podejmując tak niepopularne decyzje, jak likwidacja zakładu górniczego musi je odpowiednio uzasadnić. I nieważne, że robi jak najbardziej to, co w obecnej sytuacji powinien robić. W końcu u nas rozlicza się z „obietnic wyborczych”, a nie realnych efektów działania. A związkowcy się uparli i np. wymyślili, że kukułcze jajo w postaci kolejnej nierentownej kopalni można by np. podłożyć Tauronowi, który już ratował upadające Brzeszcze.

Mam jednak nadzieję, że w przypadku Krupińskiego mimo wszystko nie będzie jak w przypadku prezesa Kurskiego. I nie z powodu tego drugiego, ale właśnie z powodu tego pierwszego (kopalnia Krupiński przez ostatnią dekadę przyniosła niemal 1 mld zł strat, w tym roku ma to być kolejnych 200 mln zł; niezbędne inwestycje w tym zakładzie – bez gwarancji, że w końcu zacznie zarabiać – to 300 mln zł).