Kiedy minister energii Krzysztof Tchórzewski postanowił zdradzić więcej szczegółów dotyczących polskiej jądrówki, Najwyższa Izba Kontroli podcięła mu skrzydła. Słusznie? – zastanawia się Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.
Atomowe marzenia
Raport atomowy NIK wali między oczy – i żeby nie było jasne: on wcale nie wali w PiS, czy w powstałe po jesiennych wyborach 2015 roku Ministerstwo Energii. On po prostu wali po oczach i do bólu polskim „jakośtobędziemizmem” atomowym od 2014 roku, a więc jeszcze od końcówki rządów poprzedniej ekipy PO-PSL. I słusznie, bo w przypadku nuklearnego chaosu w Polsce nie ma jednego winnego. Ja już kiedyś zresztą wspomniałam, że nasz atom narodowy jest jak yeti – wszyscy o nim słyszeli, ale nikt go nie widział. No chyba, że był w Świerku pod Warszawą i oglądał reaktor badawczy o wdzięcznym imieniu Maria.
Kontrolerzy NIK w swoich wnioskach piszą wprost – mówienie o uruchomieniu pierwszego bloku jądrowego w Polsce przed 2024 rokiem to mrzonki, a tak w ogóle mało prawdopodobne jest w ogóle to, że powstanie on przed 2030 r. Tymczasem minister Tchórzewski powiedział DGP w ubiegłym tygodniu, że w 2024 r. to my już zaczniemy budowę drugiego reaktora (konstrukcja trzeciego miałaby ruszyć w 2029 roku), a cała inwestycja za 70-75 mld zł będzie miała 4,5-5 GW mocy w zależności od technologii.
Tyle tylko, że rząd wciąż (WCIĄŻ!!!) nie podjął decyzji o budowie pierwszej polskiej atomówki w ogóle! A nasz narodowy program jądrowy za rok skończy dekadę! Jak więc słusznie zauważa NIK tempo prac praktycznie wyparowało i mimo wydania w ostatnich latach ponad 700 mln zł jakiekolwiek prace nad atomem sprowadzały się co najwyżej do badań środowiskowych (no dobrze, PGE, która jest głównym udziałowcem spółki atomowej robiła jeszcze badania nastawienia do takiej energetyki, podobnie zresztą jak resort energii). Bo lokalizacji ostatecznej przecież też nie znamy. Poza tym, że w grę wchodzi Pomorze (Lubiatowo lub Żarnowiec) niewiele więcej wiemy? A co dalej?
Zdaniem ministra energii teraz to spółki Skarbi Państwa muszą zadeklarować gotowość (oczywiście dobrowolnie, sic!) do udziału w narodowej zrzutce na atom, bo rząd nie chce ani kontraktów różnicowych, ani nawet kredytów tłumacząc, że w ostatecznym rozrachunku na atomówkę trzeba by wydać 150 proc. jej wartości.
A ja sobie jednak myślę, że nikt tego atomu wciąż nie zaczął budować, bo się boi, że otwierać go mogą (i t nie daj Boże z sukcesem) jacyś bliżej nieokreśleni następcy. Albo w drugą stronę – nawarzyłeś piwa, to sam je teraz wypij…
A tak zupełnie poważnie, to nie do końca rozumiem ten nasz atomowy serial. Doskonale pamiętam, jak w styczniu 2017 r. minister Tchórzewski w rozmowie z Krzysztofem Berendą w RMF FM powiedział, że podjął decyzję o tym, że atom nie będzie finansowany z pieniędzy Skarbu Państwa. Pamiętam, że przez kilka dni wszyscy odmieniali wtedy atomówkę przez wszystkie przypadki dochodząc nawet do wniosku, że PiS postawił krzyżyk na tym projekcie. A potem to było już tylko gorzej, bo to, że „rząd podejmie decyzję o atomie do końca (xxx – wstawić dowolny czas)” słyszeliśmy wielokrotnie. W końcu miała być to końcówka ubiegłego roku. Potem styczeń, marzec i pierwsze półrocze tego.
Węglowy minister zajmie się OZE
W co gramy? Nie wiem, ale wiem, że w resorcie energii nie ma nawet obecnie wiceministra odpowiadającego za jądrówkę – po tym, jak wiceministrem przestał być Andrzej Piotrowski (przypomnę, że poprzednia ekipa miała rządowego pełnomocnika od atomu). No chyba, że o czymś nie wiemy. Bo idę o zakład, że mało kto wie, że po ministrze Piotrowskim odnawialne źródła energii (OZE) w spadku dostał wiceminister Grzegorz Tobiszowski. Tak, tak, to ten sam, który jest pełnomocnikiem rządu ds. restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego. Ale w końcu Andrzej Rysuje narysował nam już kiedyś piękne wiatraki na węgiel, prawda? „Ekologiczny górnik? To możliwe tylko w Polsce” – zacytowała mi wypowiedź branży osoba zbliżona do sprawy. Ja tylko pragnę niektórych uspokoić – minister Tobiszowski górnikiem nie jest. Jest m.in. absolwentem socjologii na KUL.