Adam Błażowski z FOTA4CLIMATE ubolewa nad faktem, że Polska wciąż nie ma energetyki jądrowej. – Słowacy tego błędu nie popełnili, swoją elektrownię dokończyli w 1998 roku, a dziś tak jak wspomniałem za dwa lata będą mieli czysty prąd bez CO2. To coś o czym w Polsce dziś możemy tylko pomarzyć – mówi w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Jak zmieniłoby się bezpieczeństwo energetyczne Polski gdyby miała atom nie w 2033 roku, ale w latach dwudziestych?
Adam Błażowski: Niestety z powodu braku w Polsce konsekwentnej polityki dekarobnizacyjnej, jest to w tej chwili tylko gdybanie. Inaczej byłoby, gdyby po 1989 kolejne rządy zamiast na węgiel, postawiły na atom. Widać to na Słowacji, która konsekwentnie rozwijała swój program atomowy i już za dwa lata prawie całkowicie zdekarbonizuje swoją energetykę, a co więcej będzie eksportować niskoemisyjną, dyspozycyjną, tanią energię z atomu. m. in. do Polski. Tymczasem Polsce grożą niedobory mocy po 2025, kiedy odstawimy najstarsze bloki węglowe.
Atom to znacznie mniejsze emisje CO2 w systemie a to też aspekt wpływający na bezpieczeństwo w długim okresie. Zapewne mniej trzeba by było również zużywać gazu ziemnego do bilansowania zmiennych OZE.
Jak ocenia Pan decyzję o nowych blokach węglowych w Opolu, Jaworznie i Kozienicach z poprzedniej dekady?
Była to decyzja, która idzie w wbrew klimatycznemu Porozumieniu Paryskiemu i która naraża Polaków na dodatkową podwyżkę cen energii wraz ze wzrostem cen emisji CO2. Brak cenzuralnych słów na tę bezdennie tragiczną i brzemienną w skutki decyzję. Kolejne pokolenia będą za to płacić.
Ale tak samo oceniam decyzję o zatrzymaniu budowy elektrowni Żarnowiec i dopuszczeniu do tego by popadła ona w ruinę podczas gdy w zamian ukończono elektrownię węglową Opole. To wina zarówno rządu Mazowieckiego jak również organizacji społecznych, które fałszywie pojmując priorytety ekologii promowały w tamtych czasach węgiel i gaz kosztem atomu. Słowacy tego błędu nie popełnili, swoją elektrownię dokończyli w 1998 roku, a dziś tak jak wspomniałem za dwa lata będą mieli czysty prąd bez CO2. To coś o czym w Polsce dziś możemy tylko pomarzyć.
Jak ocenia Pan plan zastępowania węgla gazem?
Przede wszystkim oba są paliwami kopalnymi. Co prawda spalanie gazu ziemnego powoduje nieco niższe emisje gazów cieplarnianych, niż spalanie węgla, jednak nawet nieznaczne wycieki metanu przy wydobyciu i transporcie gazu znacznie zmniejszają tę różnicę, a w przypadku braku odpowiedniej kontroli gaz może dla klimatu równie, a nawet bardziej szkodliwy niż węgiel. Mimo wszystko jednak, na przykład USA i Wielkiej Brytanii w ostatnich latach zastąpienie węgla gazem za większą część spadku emisyjności energetyki. Ale trzeba pamiętać o zjawisku pułapki gazowej (opisywanej w BiznesAlert.pl – przyp. red.) czyli zablokowaniu możliwości zmian na dekady. Infrastruktura przesyłowa, nowe elektrownie gazowe budowane dziś dzięki różnego rodzaju systemom wsparcia nie są stawiane po to by za 10 lat przestać działać. Tak dzieje się m.in. w Belgii, gdzie minister energii z Partii Zielonych wynegocjowała ostatnio w Komisji Europejskiej zgodę na nowe subsydia dla paliw kopalnych. Takie elektrociepłownie gazowe będą pracowały jeszcze długo, nawet jeśli ilość spalanego w nich gazu będzie maleć dzięki instalacjom odnawialnych źródeł energii. Koncerny gazowe, włącznie z Gazpromem prześcigają się w pustych deklaracjach o tym że wszystkie są już “gotowe na wodór” (z ang.“hydrogen ready”), ale to jest pusty marketing paliw kopalnych. Od strony inżynieryjnej ta transformacja w odpowiedniej skali jest mocno wątpliwa, ponieważ wodór jest o wiele bardziej potrzebny w innych sektorach. Jeżeli myślimy na poważnie o neutralności klimatycznej powinniśmy na serio rozpatrywać odejście od technologii opartych o spalanie, właśnie dlatego potrzebny jest nam atom.
Jak ocenia Pan fakt, że atom będzie dopiero w 2033 roku i czy to oznacza, że straci znaczenie strategiczne dla energetyki?
Najważniejszym zadaniem atomu jest skokowa redukcja emisji w perspektywie półtorej dekady oraz stabilizacja cen energii dla odbiorców końcowych. Atom jest potrzebny do tego by domykać miks energetyczny tam gdzie proste redukcje za pomocą OZE będą już niepraktyczne (nieefektywne). Czekają nas nieuchronnie wzrosty cen energii, które będą tym większe im bardziej będziemy zbliżać się do klimatycznego celu. Energia jądrowa upraszcza to zadanie i będzie potrzebna do stabilizacji cen energii. Zeroemisyjny system z wykorzystaniem atomu jest po prostu dużo tańszy w eksploatacji, nawet jeśli jednostkowa inwestycja jest spora (choć nie odbiegająca znacznie kosztowo np. od farm wiatrowych na Bałtyku) . Zamiast bez końca dyskutować o koszcie energii z pojedynczego zakładu czy farmy, rozmawiajmy o tym jaki będzie średni koszt energii dla odbiorcy końcowego.
Czy Polska faktycznie potrzebuje dużego atomu? Czy SMR to alternatywa?
Potrzebuje. I nie, to nie alternatywa. To są dwie zupełnie różne technologie i różne rynki oraz zastosowania. Duża energetyka zawodowa powinna bezemisyjnie stabilizować system energetyczny oraz ceny energii, niezależnie od warunków pogodowych. Natomiast SMR-y mogą potencjalnie pomóc w dekarbonizacji ogrzewania naszych miast –- elektrociepłownictwo jądrowe jest już teraz dojrzałą technologią, a mniejsze bloki łatwiej zlokalizować w pobliżu miejscowości różnej wielkości. Mogą też kusić dużych inwestorów prywatnych z powodu mniejszych nakładów inwestycyjnych powiązanych z mniejszą mocą bloku. To ważne z perspektywy tzw. głębokiej dekarbonizacji, bo nie mamy tutaj przesadnie wiele efektywnych kosztowo alternatyw.
Do budowy SMR-ów też potrzebne są kadry, które najlepiej wykształcić na projektach energetyki zawodowej. Bez jednego nigdy nie będzie drugiego, bo to nie są projekty o poziomie skomplikowania na poziomie przyuczenia do dystrybucji pizzy.
Jeżeli ktoś uważa, że “nie potrzebujemy tradycyjnych dużych jednostek jądrowych bo kiedyś będziemy mieli SMR-y”, to albo nie rozumie tego rozróżnienia, albo świadomie dąży do tego, by w Polsce nie powstało ani jedno ani drugie. De facto działając nie wprost na korzyść branży gazowej.
Czy import energii z atomu w Rosji to jakakolwiek alternatywa?
To bardzo zły pomysł bo łączy ze sobą wady wszystkich możliwych rozwiązań. Obniża bezpieczeństwo energetyczne i niczego nie wnosi w naszą gospodarkę. Bardzo dobrze że ten pomysł już upadł, od początku był bez sensu. Od strony technicznej wiązałby się z koniecznością bardzo kosztownej rozbudowy sieci najwyższych napięć. Sytuację komplikuje też fakt, że w 2025 roku a więc z pewnością jeszcze przed budową Bałtyckiej Elektrowni Jądrowej, po synchronizacji Litwy, Łotwy i Estonii z zachodnioeuropejskim obszarem synchronicznym, Obwód Kaliningradzki stanie się wyspą energetyczną. Pewną alternatywą może być, wspomniany już przeze mnie wcześniej udział dużych inwestorów prywatnych w budowie SMR. Zainteresowanie wyraził już m.in. Synthos współpracujący z GE Hitachi i nie ma przeciwwskazań, by dołączyli do niego kolejni. W przypadku ZE PAK-u zlokalizowanego w Konińskim Zagłębiu Węglowym, byłoby to też kolosalne wsparcie dla sprawiedliwej transformacji, ponieważ elektrownie jądrowe mają prawie taki sam profil zatrudnienia jak węglowe. Trzeba też pamiętać, że wraz z postępującą dekarbonizacją musimy dbać o samowystarczalność. Nie oznacza to autarkii, jednak nie może być tak że wszystkie kraje Unii w swoich planach będą przewidywać znaczący udział importu, bo przecież ktoś musi być eksporterem (tak jak dziś robi to atomowa Francja). O tym jak źle może się skończyć chroniczne uzależnienie od importu energii elektrycznej przekonała się w zeszłym roku Kalifornia. Wyciągajmy wnioski z tych zjawisk.
Rozmawiał Wojciech Jakóbik
Jakóbik: Przez klimat do serca Europy. Pułapka gazowa Niemiec i Rosji na dekady (ANALIZA)