KOMENTARZ
Marcin Bodio
Central Europe Energy Partners
Negocjowana od 2013 r. Transatlantycka Umowa o Wolnym Handlu między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi idzie śladem umowy tego typu zawartej pomiędzy UE a Kanadą oraz podobnej umowy negocjowanej pomiędzy USA a państwami Pacyfiku.
Jej efektem może być trwałe powiązanie a w konsekwencji integracja dwóch największych światowych systemów gospodarczych. Nikogo nie trzeba już przekonywać, jakie wyzwania, zagrożenia i potencjalne korzyści niesie dla naszego kontynentu i dla Polski ta umowa. Sektor energii i przemysł energochłonny w Europie Centralnej musi dokładnie skalkulować plusy i minusy tej umowy. Z całą ostrością widać, że niezbędna jest reforma wspólnotowych regulacji i dostosowanie ich do rynkowych wymogów globalnej gospodarki. Aby TTIP okazało się dla nas korzystne, potrzebujemy nie tylko twardych negocjacji z Amerykanami, ale też zmiany myślenia o unijnych regulacjach, które blokują konkurencyjność europejskiego przemysłu.
Wokół TTIP – narosło wiele mitów. Jedni upatrują w niej remedium na gospodarczą bolączkę Europy, inni mają sporo zastrzeżeń. Tempo ożywienia gospodarczego na starym kontynencie jest niezadowalające, a skutki kryzysu – m.in. wysokie bezrobocie, rekordowe zadłużenie i niski poziom inwestycji oraz obniżająca się konkurencyjność nie są do zaakceptowania. Jest nadzieja, że powstanie największej na świecie strefy wolnego handlu może to zmienić poprzez pobudzenie wzrostu gospodarczego i stworzenie nowych miejsc pracy.
Wspólny rynek wymaga równych szans
To, że w wyniku TTIP nowe miejsca pracy powstaną, jest niemal pewne. Dowodzi tego niemal każda wielka umowa kładąca podwaliny pod strefę wolnego handlu. Historia uczy jednak, że w zależności od wielu czynników owe miejsca pracy mogą powstawać dość równomiernie we wszystkich zainteresowanych stronach (tak było w przypadku Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, poprzedniczki Unii Europejskiej), albo u jednej ze stron kosztem drugiej (przykład USA i Meksyku po podpisaniu NAFT-y). Jak będzie w tym przypadku? Trudno ocenić, choć coraz więcej wskazuje na to, że TTIP może z całą mocą ujawnić wszystkie słabości unijnych regulacji środowiskowych blokujących konkurencyjność europejskiego przemysłu.
Aby powstały w wyniku TTIP wspólny rynek mógł działać bez zakłóceń, niezbędne jest zapewnienie wszystkim uczestnikom tego rynku równych szans. Po części zadanie to należy do negocjatorów. Co jednak w sytuacji, gdy robienie biznesu – szczególnie w energochłonnych branżach – jest w USA dużo łatwiejsze niż w Europie? Zniesienia tych różnic nie da się osiągnąć na drodze negocjacji, bo trudno od amerykańskiego rządu wymagać, by był mniej przyjazny dla rodzimego biznesu i zagranicznych inwestorów tworzących w USA nowe miejsca pracy. To my musimy zadbać o to, by europejski przemysł był bardziej efektywny, a regulacje dostosowane do rynkowych wymogów globalnej gospodarki. Inaczej zniesienie barier handlowych z najpotężniejszą i najbardziej konkurencyjną gospodarką świata postawi wiele europejskich przedsiębiorstw na z góry straconej pozycji względem swych amerykańskich konkurentów.
Ogromna przewaga USA
Problem ten dotyczy przede wszystkim sektora energii i przemysłu energochłonnego, których sytuacja w Europie i Stanach Zjednoczonych diametralnie się różni. Różnice te doskonale obrazuje wypowiedź prezydenta Baracka Obamy sprzed niespełna półtora roku. Podczas wizyty w hucie stali w Cleveland Obama porównał sytuację tego zakładu do sytuacji podobnych hut za granicą. Prezydent zwrócił uwagę na prosty fakt, że gdyby ta sama huta znajdowała się w Niemczech czy Japonii, miałaby dwu- lub nawet trzykrotnie wyższe koszty energii. To daje Amerykanom ogromną przewagę konkurencyjną. Jak zaznaczył Obama, dzięki niskim kosztom energii działające w USA firmy są bardziej konkurencyjne, co z kolei pozawala im tworzyć nowe miejsca pracy.
Co zrobić, aby w przededniu czekającego nas uwolnienia handlu i zniesienia barier celnych zmniejszyć dysproporcje, o których tak otwarcie mówił Obama? Zacznijmy od trwających właśnie negocjacji, w ramach, których kluczowe powinno być nie tyle ujednolicenie norm technicznych, ale przede wszystkim otwarcie amerykańskiego rynku surowców na eksport do Europy. Rynek ten jest dziś w pełni otwarty w przypadku węgla, dla którego w Unii obowiązuje zerowa stawka celna. Ale do amerykańskiej ropy i gazu w nieprzetworzonej postaci europejskie firmy praktycznie nie mają dostępu. Dlaczego to takie ważne? Bo efektem polityki ochrony własnego rynku jest nie tylko obserwowany w ostatnich latach niezwykle dynamiczny rozwój amerykańskiego przemysłu chemicznego, ale też jego stagnacja po naszej stronie Atlantyku. Duże europejskie firmy, mając w USA zapewniony dostęp do taniej energii i surowców naturalnych, wolą inwestować w Stanach niż na rynku unijnym. W rezultacie, co drugi dolar zainwestowany w amerykański sektor chemiczny pochodzi właśnie z Unii Europejskiej.
W tle bezpieczeństwo w sektorze energii
z punktu widzenia bezpieczeństwa w sektorze energii negocjowane obecnie porozumienie jest kluczowe dla obu stron. Jednym z bezpośrednich następstw umowy powinno być uwolnienie eksportu gazu ziemnego i ropy naftowej z USA do Unii Europejskiej.
Polski Instytut Spraw Międzynarodowych podkreślał w jednej ze swoich ubiegłorocznych publikacji, że jako potencjalny dostawca ropy i gazu do Europy, Stany Zjednoczone przyczyniłyby się do zmniejszenia zależności UE od importu z Rosji. Dodanie do TTIP odpowiednich uregulowań dotyczących energii mogłoby przyspieszyć udzielanie licencji na eksport do Europy amerykańskim eksporterom LNG i ropy naftowej, a także oczekuje się, że umożliwione zostanie pozyskiwanie takich licencji przez firmy z UE, bądź, że zostaną one całkowicie zniesione, gdyż według obecnie obowiązującego prawa amerykańskiego w odniesieniu do krajów objętych umowami o wolnym handlu istnieje szereg ułatwień. Dziś beneficjentami podobnych umów są przede wszystkim gospodarki Meksyku, Kanady i Korei Południowej, które korzystają z dostępu do amerykańskich nośników energii.
Dodatkowym walorem takiego rozwiązania byłoby stopniowe równoważenie szans dotyczących cen energii UE i USA.
Nierówne obciążenia w UE i USA
W obliczu przewagi USA w cenach energii, ratunkiem dla europejskiego przemysłu chemicznego są unijne stawki celne, wynoszące obecnie 6,5 proc. na wiele produktów chemicznych. To daje efekt swoistej równowagi, choć oczywiście nie zapewnia niezbędnego dla całej branży impulsu rozwojowego. Jeżeli w toku negocjacji nie uda się uzyskać Unii identycznego jak w USA dostępu do surowców, zniesienie tych stawek będzie skutkować całkowitym osłabieniem pozycji konkurencyjnej naszych firm chemicznych. Równie ważny jest – postulowany przez CEEP – okres przejściowy (nawet do 10 lat), a także specjalne klauzule umożliwiające ponowne wprowadzenie istniejących już stawek. Otwarcie amerykańskiego rynku surowców na eksport nie oznacza, bowiem, że ceny po obu stronach Atlantyku od razu się wyrównają. Natychmiastowe zniesienie stawek celnych, bez klauzul zabezpieczających, mogłoby oznaczać, że w wyniku TTIP powstaną setki tysięcy nowych miejsc pracy, tyle, że po drugiej stronie Oceanu, czyli w USA.
Ale niższe ceny energii w USA to nie tylko kwestia dostępu do tanich surowców, ale też znacząco niższych podatków i łagodniejszych przepisów środowiskowych w tym kraju. Doskonale widać to na przykładzie regulacji dotyczących emisji dwutlenku węgla. W USA są one znacząco łagodniejsze. W przeliczeniu na jednego mieszkańca amerykańskie przedsiębiorstwa emitują do atmosfery ponad dwukrotnie więcej, CO2 niż firmy w Europie. Aktualnie unijna emisja na głowę obywatela jest ponad dwukrotnie niższa od tej w USA (7,35 kg do 16,55 kg w 2013 r.). A redukcja emisji, która jest zaplanowana na 40 proc., w UE do 2030 roku, daje amerykańskiemu przemysłowi, nieponoszącemu wysokich kosztów redukcji, bardzo dużą przewagę nad unijnym, jak pokazuje tzw. Plan Obamy. Nadal UE będzie wyprzedzać USA z emisją per capita ponad dwukrotnie.
Wprawdzie w ciągu ostatnich lat USA wykonały znaczący wysiłek w celu ograniczenia redukcji dwutlenku węgla, to jednak pozycja konkurencyjna amerykańskich firm jest w tym obszarze nieporównywalna z tą, jaką mają firmy w Europie.
Co z hutnictwem i przemysłem chemicznym?
Już dziś Europa jest świadkiem transferu produkcji i miejsc pracy w „chemii” za ocean. Szacuje się, że około 53 proc., inwestycji w tym sektorze w USA prowadzonych jest przez firmy europejskie.
Przykładów nie trzeba szukać daleko. I nie dotyczy to tylko inwestycji związanych a produkcją nawozów. W ubiegłym roku niemiecki BASF zapowiedział budowę zakładu produkcji propylenu po drugiej stronie Atlantyku. O wartej ponad miliard euro inwestycji zaważyły znacząco niższe ceny gazu w USA. Według raportu Ośrodka Studiów Wschodnich BASF zamierza w najbliższych pięciu latach ograniczyć udział inwestycji w Niemczech z 1/3 do 1/4, a nakłady inwestycyjne w Europie do mniej niż 50%.
Autorzy tego bardzo interesujące opracowania przywołują też przykład produkującej wyroby chemiczne firmy niemieckiej Wacker. Na jej przykładzie pokazując, do czego prowadzą rosnące koszty energii na naszym kontynencie. O ile w ciągu ostatnich 5 lat rachunki za prąd wzrosły w tej firmie o 70% do kwoty rzędu 0,5 mld euro, to w tym samym czasie nakłady jej amerykańskich konkurentów z tego tytułu spadły o ponad 20%. Chroniące ten sektor w UE cła importowe na większość produktów chemicznych, w tym nawozy ( cła od 3,2 do 6,5 proc.), nie pozwalają skutecznie wyrównać dysproporcji w kosztach produkcji w USA.
Od początku tego wieku nastąpił dwukrotny wzrost udziału produktów energochłonnych, w tym i wytwarzanych przez przemysł chemiczny w polskim imporcie z USA. Jeszcze w 2000 r. udział ten sięgał 17%, tymczasem w 2014 roku jest to już 33%. Dalsze powiększanie różnic w kosztach produkcji między Ameryką i Europą może ten odsetek windować jeszcze w górę.
Nie lepiej wygląda sytuacja w hutnictwie. Gdzie z roku na rok kurczy się produkcja wytwarzana w Europie. W tym przypadku również mamy do czynienia z przenoszeniem całych firm a wraz z nimi i kontraktów za Atlantyk. Tam również, jak w przypadku przemysłu chemicznego decydują koszty energii.
Zmiana myślenia o unijnych regulacjach
Wentylem bezpieczeństwa dla przedsiębiorstw energochłonnych w UE jest możliwość wpisania danej gałęzi przemysłu na listę „carbon leakage”. Lista ta ma celu niedopuszczenie do „ucieczki” strategicznych z punktu widzenia rozwoju gospodarczego i generowania nowych miejsc pracy branż poza Unię Europejską. W efekcie wybrane branże, takie jak przemysł rafineryjny, chemiczny (w tym nawozowy) czy stalowy, są zwolnione z restrykcyjnych przepisów dotyczących CO2. Aby móc konkurować z amerykańskim przemysłem na wspólnym rynku, branże te powinny mieć zapewniony darmowy przydział CO2, pokrywający w 100% ich potrzeby, w perspektywie do 20130 roku. Na specjalne traktowanie powinny liczyć te firmy z sektora, które stosować będą standard BAT (best available techniques). To obiektywny wskaźnik służący do określania nowoczesności stosowanych technologii w tym w zakresie eliminacji emisji CO2 i innych zanieczyszczeń.
Widać, zatem wyraźnie, że mimo jasno obranego kierunku, w jakim podążają wspólnotowe regulacje, Unia Europejska dysponuje narzędziami, dzięki którym europejski przemysł może wzmocnić swą konkurencyjną pozycję. To ważne, bo w dyskusji o TTIP słyszymy głównie głosy nawołujące do twardych negocjacji z naszymi amerykańskimi partnerami. Te negocjacje są potrzebne, szczególnie, jeśli chodzi o zablokowany dziś dostęp do amerykańskiego rynku surowców. Ale dużo więcej do zrobienia mamy u siebie w ramach Unii Europejskiej. Bez zmiany myślenia o unijnych regulacjach, które blokują konkurencyjność europejskiego przemysłu, nawet najlepiej wynegocjowana umowa nie sprawi, że na wspólnym rynku będziemy w stanie stawić czoło najpotężniejszej gospodarce świata.