Zmuszenie do lądowania samolotu pasażerskiego zarejestrowanego w UE i aresztowanie Ramana Pratasiewicza jest kolejnym niepokojącym sygnałem, jaki Białoruś wysyła demokratycznemu Zachodowi. Sygnałem, na który jak do tej pory nie udało się adekwatnie odpowiedzieć ani organizacjom międzynarodowym, ani indywidualnym krajom. Gromkie pokrzykiwanie Brukseli, czy Waszyngtonu i nakładanie kolejnych sankcji na Mińsk spowodowało jedynie dalsze zbliżenie Białorusi i Rosji. Co najwyraźniej jest na rękę obu prezydentom: Łukaszence i Putinowi – pisze Roma Bojanowicz, współpracownik BiznesAlert.pl.
Problemy białoruskiej opozycji narastają od sierpniowych wyborów prezydenckich, które ponownie wygrał Alaksander Łukaszenka. Ucieczka z Białorusi byłej kandydatki w wyborach prezydenckich Switłany Cichanuskiej, brutalnie tłumione prodemokratyczne protesty, aresztowania, czy represje wobec opozycji i dziennikarzy nieprzychylnych władzy nie spotkały się ze zbyt dotkliwymi reperkusjami. Z wielu krajów za to płynęły słowa potępienia, które reżim Łukaszenki uznał za próbę ingerencji w suwerenne prawo Białorusi do „obrony swoich interesów narodowych”.
Kto zapłaci za białoruskie sankcje?
Podjęte przez UE, czy USA sankcje mają raczej charakter symboliczny. I zamiast skłaniać Mińsk do wprowadzenia demokratycznych reform coraz bardziej umacniają zależność Białorusi od Kremla. Z jednej strony europejska 27 nałożyła na kraj kolejne ograniczenia, a z drugiej przygotowywała szczegółowy plan pomocy wart trzy miliardy dolarów. Jego realizację uzależniła od tego czy Białoruś wdroży w życie „demokratyczne przemiany”. Po incydencie z zatrzymaniem Pratasiewicza, przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen poinformowała o wycofaniu się z tego projektu. – Pakiet ekonomiczno-inwestycyjny na rzecz Białorusi wart trzy miliardy euro, który był gotowy do uruchomienia, został zamrożony do chwili aż Białoruś stanie się demokratyczna – oznajmiła von der Leyen.
Kiedy trwoga to do… Moskwy?
Nie minęło jeszcze 10 lat od formalnego rozpadu Związku Sowieckiego, kiedy to Łukaszenka i ówczesny prezydent Rosji Borys Jelcyn, ratyfikowali powstanie ZBiR – Związku Białorusi i Rosji. Dojście do władzy przez Władimira Putina zniszczyło jednak marzenia prezydenta Białorusi o byciu nr 2 w powstającej konfederacji. Od tego czasu Łukaszenka mniej lub bardziej udanie lawiruje między Zachodem i Rosją. Wszystko po to by utrzymać się u władzy.
Popierają go w tym władze Rosji, które przez lata starały się osłabić pozycję białoruskiego prezydenta w kraju i wdrożyć integrację obu państw na rosyjskich warunkach. Jednym z najważniejszych narzędzi jakie Kreml stosuje do kreowania swojej polityki zagranicznej są węglowodory: ropa i gaz ziemny. Rosja od lat udziela wsparcia finansowego i surowcowego Białorusi. Co kilka miesięcy relacje między oboma krajami wstrząsają dyskusje na temat ceny gazu. Zawsze kończą się one porozumieniem, gdyż żadnej ze stron nie zależy na zbytnim zaostrzeniu konfliktu.
Rachunek za ponowne połączenie będzie bardzo słony
Teoretycznie na dalszej integracji oba kraje związkowe mogą wiele zyskać. Jeśli jednak dokładniej przyjrzeć się sytuacji okaże się, że Białoruś jako mniejszy partner przede wszystkim straci. Dalsza integracja na warunkach dyktowanych przez Moskwę będzie kosztowała Mińsk utratę suwerenności zewnętrznej i wewnętrznej. I o ile na możliwości kształtowania polityki zagranicznej Łukaszence za bardzo nie zależy (Białoruś zyskałaby silnego partnera, który broniłby jej interesów na arenie międzynarodowej), to nadal będzie walczył jak lew utrzymanie swojego statusu. Czy kryje się pod tym tylko o strach przed pociągnięciem najwyższych władz do odpowiedzialności za stan państwa, czy raczej chodzi o psychologiczne benefity wynikające z władzy, trudno jest obecnie jednoznacznie stwierdzić.
Po połączeniu rosyjscy oligarchowie powiązani z Kremlem, pod hasłem przeprowadzenia niezbędnych inwestycji i unowocześnienia, mogliby bez trudu przejąć kontrolę nad „srebrami rodowymi” białoruskiego przemysłu. Podporządkowanie rosyjskim menadżerom takich firm jak choćby białoruskie rafinerie Biełnieftiechim i Naftan, czy zarządzającym rurociągiem Przyjaźń Homeltransnaft Drużbą oznaczałoby utratę realnego wpływu na kształtowanie cen za tranzyt rosyjskich węglowodorów przez terytorium Białorusi dalej do Europy Zachodniej.
Obowiązujące od lat zakazy eksportu do Rosji towarów okazał się w praktyce nieskuteczne. Wiele niedostępnych w tradycyjny sposób zachodnich wyrobów i produktów jednak trafiało na rosyjski rynek. Najpierw importowały je firmy z Białorusi, po czym jako made in Belarus eksportowały je do Rosji. Objęcie Białorusi tymi samymi sankcjami co Rosję uniemożliwi dalszy reeksport deficytowych towarów, zwłaszcza tych luksusowych.
Ale Białoruś również sama swoim postępowaniem drażni Zachód. Aresztowanie Ramana Pratasiewicza doprowadziło między innymi do wydania zakazu wlotu białoruskiego dla wszystkich białoruskich przewoźników lotniczych na teren UE i lądowania na lotniskach. Dodatkowo unijni ambasadorowie podjęli w piątek decyzję o wprowadzeniu zakazu przelotów nad terytorium Białorusi dla przewoźników z UE, podała w piątek agencja Reuters.
Według wyliczeń Eurocontrol opłata za przelot jednego samolotu nad terytorium Białorusi to kwota od 245 (za samolot Airbus SE A320) do 770 euro (za superduży A380). Ograniczenie ruchu lotniczego oznacza pewne straty dla białoruskiej gospodarki – jak podał portal Bloomberg.com w 2019 r. Eurocontrol zebrał 85 mln euro opłat nawigacyjnych w imieniu Białorusi. Być może część tras obsługiwanych dotychczas przez Belavię zostanie przejęta przez rosyjski Areofłot. W przyszłości może to doprowadzić do całkowitego wchłonięcia białoruskiego przewoźnika lotniczego przez większego „konkurenta”.
Matuszka Rassija chroni wszystkie swoje dzieci, nawet te przyszywane
Problem z niezależnością Mińska doskonale pokazała reakcja przedstawicieli rosyjskich władz na wyrazy potępienia skierowane wobec Mińska przez państwa zachodnie. Komentując obecny kryzys, Putin odwołał się do sytuacji z 2013 roku i przymusowego lądowania w Wiedniu samolotu przewożącego ówczesnego prezydenta Boliwii, Evo Moralesa. Wówczas kilka krajów UE odmówiło mu możliwości wejścia w ich przestrzeń powietrzną. W czasie ostatniego spotkania prezydentów Białorusi i Rosji w Soczi, Putin odniósł się do tej sytuacji i zauważył, że UE nie zareagowała wtedy na ten dyplomatyczny incydent. – Prezydent został wyniesiony z samolotu i… nic. Cisza – powiedział Putin.
W podobnym tonie wypowiedziała się rzeczniczka rosyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych Maria Zacharowa odnosząc się do zakazu wstępu białoruskim przewoźnikom do unijnej przestrzeni powietrznej i zaleceniu europejskim liniom lotniczym, aby te unikały latania nad Białorusią. Zacharowa określiła tę decyzję za „całkowicie nieodpowiedzialną i zagrażającą bezpieczeństwu pasażerów”. Tą wypowiedzią rosyjska rzeczniczka jedynie zaostrzyła relacje na linii UE – Białoruś.
Blisko, coraz bliżej
Tak jednoznacznie popierające reżim na Białorusi wypowiedzi rosyjskich władz świadczą o silnym wsparciu jakie Kreml udzielił Mińskowi. Zarówno Putin, jak Łukaszenko to ludzie władzy, autokraci. Dla obu wszelkie demokratyczne protesty stanowią poważne zagrożenie. Putin ceni sobie stałość i przewidywalność władzy, jaką do tej pory gwarantował mu na Białorusi Łukaszenka.
Carte blanche jaką białoruskiemu prezydentowi podarował ostatnio Kreml jest bezcenna. Z jednej strony chroni Mińsk przed negatywnymi skutkami gospodarczymi i politycznymi sankcji nałożonych przez UE i USA, a z drugiej legitymizuje przemoc jaką władze Białorusi stosują wobec swoich obywateli. Wszystko po to, żeby uniemożliwić rozprzestrzenienie się kryzysu politycznego jaki dzieje się u sprzymierzonego zachodniego sąsiada na Rosję.
Dla Kremla to co się dzieje na Białorusi jest również okazją do wywierania wpływu gospodarczego i politycznego w regionie. Łukaszenka jest całkowicie zależny od Putina, a każde kolejne sankcje wprowadzane przez UE, czy USA podnoszą jedynie koszty jakie Rosja ponosi na rzecz utrzymania Białorusi. Ale, jakby to powiedział klasyk, są to koszty, na które Matuszka Rassija jest gotowa. Byleby tylko utrzymać jedność kraju, tym razem związkowego.
Polityczne rozdwojenie jaźni
Twarda i bezwzględna taktyka Moskwy dotycząca budowy Nord Stream 2 jak pokazały wydarzenia ostatnich tygodni opłacała się. Po wycofaniu się USA z sankcji na Rosję i firmy współpracujące przy budowie gazociągu nie ma już żadnego poważnego gracza, który mógłby mieć większy wpływ na sytuację. Już wkrótce infrastruktura przesyłowa gazu na Ukrainie przestanie mieć znaczenie strategiczne dla dostaw do Europy Zachodniej. Straci na tym również Słowacja, Austria i Czechy, gdyż gaz będzie płynął bezpośrednio po dnie Bałtyku z Rosji do Niemiec.
Bez tego gazu realizacja niezwykle ambitnych planów klimatycznych przez Berlin będzie niemożliwa. W przyszłym roku sześć reaktorów jądrowych ma zostać wyłączonych. Do 2030 roku planowane jest wygaszenie około połowy elektrowni opalanych węglem brunatnym. Całkowita rezygnacja z elektrowni węglowych i atomu pozostawi poważną lukę w miksie energetycznym kraju. Z raportu firmy konsultingowej Enappsys wynika, że Niemcy będą musiały dodatkowo wytworzyć około 18 gigawatów prądu. Częściowo tę lukę uda się zapełnić dzięki stale rosnącej produkcji energii słonecznej i wiatrowej. Jeśli Niemcy chcą być tak zielone jak to założyły w planie z maja bieżącego roku, to bez nowych elektrowni gazowych będących kluczowym elementem zabezpieczenia dostaw energii komplementarnym do OZE, nie osiągną tego.
I choć Berlin był jednym z stolic potępiających ostatnie wydarzenia na Białorusi, to jednak nie zrezygnuje korzystania z gazu przesyłanego przez Nord Stream 2. Nawet jeśli kanclerz Angela Merkel otrzymuje łatkę „sojuszniczki autokratów”.
Liczą się priorytety
Zachód zajęty ratowaniem swoich gospodarek pogrążonych w pandemicznym kryzysie nie bardzo ma możliwość i ochotę walczyć o demokratyzację Białorusi. Obecnie nie ma politycznej zgody na podjęcie adekwatnych działań odwetowych. A na przywódców pokroju Łukaszenki i Putina zadziałają tylko takie, które pokarzą realną siłę i determinację Zachodu w starciu ze wschodnioeuropejskimi satrapiami. Obaj, Łukaszenko i Putin, uznają pewną spolegliwość państw demokratycznych za słabość i bez pardonu wykorzystują ją do realizacji własnej polityki wewnętrznej.
Białoruski prezydent stoi jedną nogą w Europie, a drugą w Rosji. Unia Europejska oferuje 3 miliardy euro i żądającą demokratycznych przemian, a Rosja od lat wspiera kraj tanimi pożyczkami, energią, gazem i ropą naftową. Łukaszenka doskonale zdaje sobie sprawę z tego w jakiej jest sytuacji i stara się jak najwięcej ugrać na Kremlu dla siebie. Na chwilę obecną trudno przewidzieć dokładną datę połączenia się Białorusi i Rosji w jedno skonfederowane państwo. Ale z dużym prawdopodobieństwem można założyć taki scenariusz.
Być może teraz jest najlepszy moment dla Łukaszenki, jego akcje w związku z tłumieniem niepokojów na Białorusi mogą w Moskwie stać naprawdę wysoko. „Wojna” Rosji z Zachodem zyskała właśnie „męczennika” w postaci Białorusi, która nie dość, że cierpi gospodarczo z powodu nałożonych na nią sankcji, to dodatkowo białoruskie linie lotnicze mają zakaz wlotu w unijną strefę powietrzną. Jeśli również na to liczył Łukaszenko wydając decyzję o zatrzymaniu samolotu Ryanair lecącego z Aten do Wilna i aresztowania Ramana Pratasiewicza oraz jego partnerki Sofii Sapiegi, to wykazał się niezwykłym wyczuciem politycznym.
W zupełnie odmiennej sytuacji jest UE, która od miesięcy pohukuje z niezadowoleniem na to co się dzieje na Białorusi, ale realnie nie robi nic by wpłynąć na sytuację tamtejszej opozycji demokratycznej. I to mimo głośnych apelów między innymi Swietłany Cichanusiej o podjęcie działań. Jednak najbardziej zaskoczył wszystkich amerykański prezydent Joe Biden, który podjął decyzję o wycofaniu sankcji nałożonych na wszystkie strony związane budową Nord Stream 2.
Białoruś i Rosja coraz bardziej rozpychają się na regionalnym podwórku wprowadzają rozwiązania znane z historii afrykańskich satrapii. A UE i USA przyglądają się tylko temu sparaliżowane poprawnością polityczną. Ale z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Można jedynie ograniczyć straty wybierając mniejsze zło.
Będą nowe sankcje USA za Nawalnego, a te wobec Nord Stream 2 zostaną przedłużone