Musimy sami, jako społeczeństwo, zastanowić się z czego jesteśmy w stanie zrezygnować dla większego dobra, jakim będzie powstrzymanie Rosji. To jest teraz kluczowe – mówi Małgorzata Bonikowska, prezes Centrum Stosunków Międzynarodowych w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Jaki może być kierunek kolejnych sankcji Zachodu na Rosję?
Małgorzata Bonikowska: Obecnie głównym celem Zachodu we wprowadzaniu restrykcji wobec Rosji jest odcięcie jej od dochodów budżetowych, aby nie mogła prowadzić wojny. Rosja czerpie ogromne zyski ze sprzedaży węglowodorów i dopóki te zyski będą płynąć, dopóty Kreml będzie miał pieniądze na finansowanie tej agresji. Zachód teraz szuka odpowiednich metod zmniejszenia tych źródeł dochodu, bo przez ostatnie dwie dekady stał się jednym z głównych klientów Rosji na surowce energetyczne.
Trzeba sobie jasno powiedzieć: Unia Europejska jest uzależniona od dostaw surowców z Rosji. To stąd pochodzi ogółem ok. 45 procent naszego gazu, 45 procent węgla i ok. 35 procent ropy. Niektóre państwa unijne są w większym stopniu uzależnione od tych dostaw niż inne. Na przykład Niemcy nie mogą z dnia na dzień odciąć się od gazu rosyjskiego. Nawet Polska, pomimo konsekwentnego od lat wprowadzania dywersyfikacji dostaw gazu i ropy, wciąż kupuje od Rosjan, bo umowa na gaz jeszcze nie wygasła.
Kluczowym wyzwaniem Unii jest określenie, które z nowych sankcji mogą zadziałać na Rosję najszybciej i zabolą najmocniej. Jednocześnie, Zachód musi się zabezpieczyć przed obchodzeniem tych sankcji, czyli przygotować rozwiązania, które pozwolą na uderzenie w państwa, które zechcą pomóc Rosji lub wykorzystać sytuację i wejść w przestrzeń opuszczoną przez Europejczyków i Amerykanów.
Część państw Unii Europejskiej popiera sankcje energetyczne, część jednak jest przeciwna tłumacząc to uzależnieniem od Rosji i ryzykiem dla europejskiej gospodarki. Czy zostanie w tej materii osiągnięty kompromis?
Zachód jest zdecydowany wprowadzać sankcje. Różnimy się jednak w ocenie ich szybkości i skali. Trzeba też sobie postawić pytanie, jak długo sami jesteśmy w stanie przetrzymać ten trudny okres. Czy jesteśmy gotowi więcej zapłacić za surowce? Zmniejszenie dostaw gazu, ropy i węgla z Rosji oznacza niedobór tych surowców a więc wzrost cen, drożyznę. Jak zareagują na to Europejczycy? Ile są w stanie wytrzymać, ile poświęcić ze swego wygodnego życia, aby zatrzymać wojnę i ukrócić zabijanie ludzi na Ukrainie. W niektórych państwach Afryki czy Azji przerwy w dostawach prądu czy gazu są codziennością. W Europie to się dotychczas nie zdarzało. Jesteśmy przyzwyczajeni, że mamy energię elektryczną 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Każdy z nas musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jest w stanie to poświęcić, zrezygnować z „klimatyzatora”, jak to opisał premier Włoch Mario Draghi.
Kluczowa jest świadomość, edukacja społeczeństwa. Podobnie było podczas pandemii. Wtedy też godziliśmy się na pewne działania ograniczające naszą wolność w imię wyższego celu zastopowania wirusa. Nosiliśmy maseczki, wprowadziliśmy kwarantannę i testy covidowe, ograniczyliśmy kontakty, a nawet zaakceptowaliśmy lockdown. Możliwe, że i w przypadku Rosji potrzebne są podobne, czasowe działania. Wojna na Ukrainie to taka nowa pandemia, tylko nie zdrowotna, a energetyczna.
To także pytanie do biznesu europejskiego, czy jest skłonny zaakceptować ogromne koszty wynikające z przerw w dostawach energii lub obniżyć jej konsumpcję. W obliczu obrazów z Buczy, tego co robi Rosja na Ukrainie, wybór wydaje się oczywisty w sferze moralnej, ale w praktyce to ogromne wyzwanie.
Jeśli zmniejszymy dostawy a nie ograniczymy popytu na energię, przez jakiś czas będziemy mieli spore problemy. Sytuacja wróci do normy, kiedy zbudujemy odpowiednią infrastrukturę do sprowadzania gazu spoza Rosji, ale do tego wymagany jest czas. Łatwiej wprowadzić alternatywne dostawy ropy i węgla, ale to także nie zdarzy się z dnia na dzień. Dlatego niektóre państwa unijne nie zgadzają się na embargo surowcowe.
Jednak Zachód to nie cały świat. Rosja szuka alternatywy w Chinach czy Indiach…
Chiny balansują. Na początku wojny zapewne nie miały nic przeciwko temu, aby Rosja podporządkowała sobie Ukrainę. Miało jednak się to odbyć szybko i bezboleśnie dla gospodarki światowej. Tak się nie stało, a przedłużająca się wojna z kolei zdestabilizowała cały łańcuch dostaw chińskich towarów do Europy, blokując nowy Jedwabny Szlak. I to irytuje władze w Pekinie.
Drugim elementem negatywnym dla Chin jest zjednoczenie Zachodu i kolektywne działanie Europy i Ameryki. Rosja i Chiny liczyły, że Zachód pozostanie podzielony, że nie będzie stanowczej reakcji, a Ukraina zostanie sama. Tak się nie stało. Zachód zareagował silnymi sankcjami, a Ukraina cały czas otrzymuje wsparcie. To też jest sygnał dla Chin, że podobnie może zdarzyć się w przypadku, gdyby zechciały – w podobny sposób – „rozwiązać” kwestię Tajwanu. Jednocześnie, Pekin nie chce upadku Rosji, bo jej potrzebuje do przeciwwagi dla Zachodu. Słabsza i skonfliktowana z Europą i Ameryką, odwraca uwagę od ewentualnych problemów, które mogą generować Chiny. Na przykład na Morzu Południowochińskim czy w Azji Centralnej. I to dla Pekinu jest kluczowe. Jednocześnie, Chiny będą pomagać Rosji tylko na tyle, na ile same nie zaczną tracić w relacjach z Zachodem. Nie chcą, aby Europa i Ameryka odwróciły się od globalizacji i wycofywały produkcję poza Azję.
Rozmawiał Mariusz Marszałkowski
Ukraina: Rosjanie zabrali materiały radioaktywne z laboratoriów w Czarnobylu