KOMENTARZ
Bartłomiej Derski
WysokieNapiecie.pl
Obligo gazowe to pomysł na pokazanie Komisji Europejskiej, która wszczęła przeciwko Polsce postępowanie na utrzymywanie kontroli taryf dla przedsiębiorstw, że tworzymy rynek i wszystko zmierza do wymarzonego – przez Brukselę – wolnego, płynnego rynku gazu.
Niezrealizowanie w 2013 roku poziomu obliga, które zostało nałożone na PGNiG (tylko i wyłącznie), z jednej strony pokazuje jak trudno jest stworzyć nagle rynek w sytuacji, gdy mamy jeden podmiot z dominującą pozycją w zakresie wydobycia i importu gazu, a jednocześnie jego sprzedaży odbiorcom. Z drugiej jednak PGNiG nadal nie zrobiło tego, co powinno było zrobić dawno – nie wydzieliło osobnych spółek odpowiedzialnych za obrót hurtowy i obrót detaliczny, między którymi mogłoby realizować obrót giełdowy.
Sama spółka jest jednak między młotem a kowadłem. Jeżeli gaz, który oferuje na giełdzie, będą jej podkupywać konkurenci, to po pierwsze może mieć chwilowe trudności ze zrealizowaniem swoich umów na dostawy dla odbiorców, ale zdecydowanie poważniejszym kłopotem będzie odwrotna sytuacja, gdy straci część swoich odbiorców, a z Zachodu zacznie płynąć nieznacznie tańszy gaz.
Wówczas PGNiG zostanie z nadmiarem gazu, bo zgodnie z kontraktem z Gazpromem jeżeli nie odbierze od niego 85 proc. zakontraktowanego gazu to i tak za niego zapłaci. Spółka będzie musiała sprzedawać go ze stratą.
Realną szansą na wzrost konkurencji na rynku może być zmniejszenie zamówionej ilości gazu z Rosji lub wzrost zużycia przez energetykę. Na to pierwsze w obecnej sytuacji szanse są marne, a na to drugie przyjdzie nam jeszcze poczekać kilka lat.
Do tego czasu nadal musimy pokazywać Brukseli, że nieustannie zmierzamy do wymarzonego liberalnego rynku gazu w nadziei, że ta będzie udawała, że docenia nasze wysiłki.