Rzędowska: Elektromobilność potrzebuje ambasadorów

18 czerwca 2018, 13:00 Energetyka

Ostatnie tygodnie obfitują w wydarzenia mające elektromobilność w tytule. Są spotkania praktyków, teoretyków, entuzjastów, sceptyków… do wyboru, do koloru. Czy przyczyniają się do budowania środowiska wokół idei? Moim zdaniem – średnio. Czy odkłamują trochę mitów? Też nie do końca. W zasadzie tacy zawodowi bywalcy tych spotkań jak ja zastanawiają się po co aż tyle, tak często i w tak przewidywalnej obsadzie – pisze Agata Rzędowska, redaktor BiznesAlert.pl

samochód elektryczny elektromobilność
fot. BiznesAlert.pl

Elektrycznym samochodem do Japonii

Te spotkania, które moim zdaniem były wyjątkowo wartościowe nie przyciągnęły aż tylu widzów, na ilu zasługiwały. Pierwszym z nich było spotkanie z Markiem Kamińskim, który wyruszył z Polski do Japonii sam w przystosowanym do spania Nissanie LEAF. Samotna podróż do kolebki elektromobilnego fenomenu, do kraju poszukującego alternatyw dla paliw kopalnych to doskonała wydawałoby się okazja do porozmawiania na temat tego jak będziemy żyć. Podróż Marka Kamińskiego (który nie był wcześniej entuzjastą elektrycznych samochodów) przebiega w duchu #NoTrace czyli, bez śladu. Spodziewam się, że dla wielu osób argumenty mające zdyskredytować samochody elektryczne jako te mające „brudne” baterie i wcale-nie-takie-eko zdają się być całkiem logiczne, ale oderwijmy się od „tu i teraz”. Czy możemy się spodziewać, że używając w ten sam sposób tych samych narzędzi osiągniemy inny niż do tej pory efekt?

Nie tylko smog

Efektem używania samochodów spalinowych na masową skalę jest to, że emitują masę zanieczyszczeń nie tylko tam gdzie się poruszają (szczególnie wymykające się z cugli przeprogramowane lub pozbawione filtrów DPF diesle) W związku z tym, że często się psują i muszą być stosunkowo szybko recyklingowane, więc „brudzą” także z dala od miast. Dodajmy do tego polityczne przepychanki, rosnące koszty pozyskiwania ropy i mamy przepis na długotrwałe kryzysy.

Jeśli chcemy wyeliminować zanieczyszczenia pochodzące z komunikacji to musimy mieć jakąś alternatywę. Moim zdaniem są nią samochody elektryczne, nie dlatego, że jak to mówi były minister środowiska, a dziś prezes Fundacji Promocji Pojazdów Elektrycznych Marcin Korolec „są fajne” (prawdę mówiąc dla użytkownika głównie to się liczy), ale dlatego, że dają nadzieję na zmianę, na to, że nie powtórzą się wycieki ropy z kontenerowców, że nie będzie kolejnych afer Dieselgate, że rozwinie się OZE i energia dla transportu. Tak, trochę romantyczna i idealistyczna wizja, ale chyba nam jej dziś potrzeba.

Z baterią przez Afrykę

Drugim ważnym spotkaniem, na którym spodziewałabym się rzeszy entuzjastów tematu było to z Pawłem Arkadym Fiedlerem (z tych Fiedlerów), który swoim Nissanem LEAF I generacji przejechał całą Afrykę. Spotkanie odbyło się w trakcie III Targów Ekoflota i spodziewałabym się, że ściągnie ciekawskich ze wszystkich stoisk. Aż takich tłumów nie było. A szkoda, bo doświadczenia z fabryczną baterią, w terenie nie kojarzonym z szerokim dostępem do energii elektrycznej mają ogromną wartość. Jazda przez pustkowia i piaszczyste drogi, błotniste kałuże, w słońcu, przy dużych amplitudach temperatur to w zasadzie gotowa opowieść dla niedowiarków, że samochody elektryczne mogą zastąpić te spalinowe.

W poszukiwaniu odpowiedzi

Dlaczego temat tak plastyczny i pojemny jak elektromobilność nie zyskuje szerokiego zainteresowania? No cóż, mało kto lubi zmiany. Lepiej jak jest po staremu, bez zaskoczeń. Wtedy nie trzeba się uczyć, a jak się czegoś nie wie, to trudno brać odpowiedzialność za to, że się nic nie zrobiło. Ludzie nie lubią dawać się ośmieszyć, więc nie zadają też wielu pytań. Ale czy faktycznie nic nas nie zaskakuje? A co z cenami paliw, nagle skoczyły? A co z kolejkami do lekarzy kiedy robi się gęsto od smogu? A co z tymi, którzy chorują na raka płuc chociaż nigdy nie palili papierosów? A co z szarym niebem, które można obserwować w miastach w pierwszym tygodniu września? Zastanawialiście się?