Ledwo rozpoczął się Europejski Kongres Gospodarczy w Katowicach, a już doszły nas hiobowe wypowiedzi przedstawicieli rządu, na temat kolejnych wielkich opóźnień w budowie elektrowni jądrowej. Właściwie prześcigali się oni w podawaniu coraz to późniejszych dat zakończenia tej kluczowej z punktu widzenia transformacji energetycznej inwestycji. Rekord pobiła Pani Minister Przemysłu Marzena Czarnecka, podając rok 2040 – pisze Jerzy Lipka, przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.
- Wygląda to bowiem tak, że po wyłączeniu z eksploatacji Bełchatowa, co następować ma sukcesywnie poczynając od 2028 roku, a zakończyć się ma w połowie lat 30 tych, będzie nam brakowało nawet trzynastu gigawatów mocy zainstalowanej w źródłach sterowalnych, nie podlegających pogodzie.
- Jakie straty zatem poniesiemy przy tym poziomie opłat emisyjnych? […] Za tyle kasy można byłoby spokojnie wybudować kolejny blok elektrowni jądrowej. Czy stać nas na podobne straty?
- Przyszłość gospodarczą Polski poświęca się zatem na ołtarzu procedur, zamiast te procedury odpowiednio uprościć. Na co trzeba przyznać wpływ mają rządzący Polską ludzie, którzy najwidoczniej nie chcą stanąć na wysokości zadania, nadając inwestycjom jądrowych odpowiednio wysoki priorytet ważności.
Nie są to pierwsze tego typu zapowiedzi, przypomnę, że oddanie do eksploatacji polskiej elektrowni jądrowej było przekładane już 4 razy, za co winę ponoszą zarówno rządy PO-PSL (słynne zarobki Prezesa Grada w PGE EJ1, przy braku realizacji inwestycji) , jak i Zjednoczonej Prawicy, które w czasie pierwszej swojej kadencji 2015 – 2019 właściwie też nic nie robiły w tej kwestii. Pewne przyspieszenie działań nastąpiło dopiero w latach 2022 – 2023. Wcześniej brakowało ewidentnie woli politycznej i woli działania. Teraz też wydaje się jej brakować.
Przypuszczam, że sama Pani Minister mówiąc o tak wielkich opóźnieniach, nie do końca zdawała sobie sprawy z wagi tych słów i konsekwencji takiego stawiania sprawy, co do losów całej polskiej gospodarki, oraz przekreślenia naszych szans rozwojowych. Kto bowiem zdecyduje się na inwestycje w kraju, o którym wiadomo, że nie będzie miał wystarczającej ilości energii. Wygląda to bowiem tak, że po wyłączeniu z eksploatacji Bełchatowa, co następować ma sukcesywnie poczynając od 2028 roku, a zakończyć się ma w połowie lat 30 tych, będzie nam brakowało nawet trzynastu gigawatów mocy zainstalowanej w źródłach sterowalnych, nie podlegających pogodzie.
Tym bardziej, że w tym samym czasie wyłączonych będzie musiało zostać szereg innych bloków energetycznych, nie tylko sam
Bełchatów, który i tak dostarcza dziś aż 20% całej krajowej energii elektrycznej. Przypomnę, że aż 70% polskiej energetyki węglowej, zapewniającej dziś nieprzerwane dostawy energii elektrycznej dla przemysłu i ludności, przekroczyło już wiek 40 lat, nieubłaganie zbliżając się do kresu swej wytrzymałości. Katastrofie polegającej na ścisłym racjonowaniu energii, wraz z nieuniknionym w tej sytuacji spadkiem aktywności gospodarki i utraty wielu milionów miejsc pracy w kraju, nie zapobiegnie nawet bardzo intensywny rozwój energetyki odnawialnej, a głównie źródeł pogodo-zależnych wiatrowych i słonecznych. Nie zapobiegnie, ponieważ nie ma możliwości w opłacalny sposób zmagazynowania naprawdę dużych ilości energii, przy obecnym stanie rozwoju tych urządzeń. A nic nie zapowiada rychłego przełomu w tym zakresie. Tak dużego ubytku mocy nie zrekompensuje też import energii z zagranicy, tym bardziej, że kraje sąsiednie będą miały nadwyżki energii w tym samym czasie co i my, podobnie zresztą jak spadki generacji prądu ze źródeł pogodo-zależnych. Co zresztą widać już w obecnych czasach. Tak więc państwa te będą mieć bardzo ograniczone możliwości eksportu energii pochodzącej ze źródeł sterowalnych, bo nikt nie będzie w nie u siebie inwestował, z myślą o naszych niedoborach.
Chociaż Pani Minister Marzena Czarnecka nie podała, czy chodzi jej o zakończenie budowy pierwszego bloku jądrowego, czy też ostatniego w elektrowni na Pomorzu, to należy pamiętać że i dwuletnie opóźnienie jest w naszej sytuacji prawdziwym skandalem, grożącym zapłaceniem bardzo wysokich kosztów tego opóźnienia przez całe społeczeństwo. Przypomnę, że choć dziś jeszcze opłaty za emisję CO2 sięgają od 78 do 85 euro/tonę, to w następnej dziesięciolatce należy się spodziewać, że będą wielokrotnie większe, osiągając przeszło 200 euro/tonę, które to przewidywania i tak wydają się optymistyczne, bo może być jeszcze gorzej. Jakie straty zatem poniesiemy przy tym poziomie opłat emisyjnych?
Zakładając, że każdy kolejny z trzech bloków elektrowni jądrowej na Pomorzu mógłby dostarczyć do systemu nawet 10 TWh energii elektrycznej rocznie, a obecnie nasz system energetyczny generuje ok. 0,7 tony CO2 przy wytworzeniu 1 MWh energii, blok jądrowy w tej sytuacji pozwala zaoszczędzić każdego roku aż 7 milionów ton emisji CO2, co przekłada się na zaoszczędzenie konkretnych pieniędzy, obecnie ponad pól miliarda euro. To w ciągu jednego roku. Dla kwoty 200 euro/tone CO2 będzie to już 1,4 mld euro. Jakby nie liczyć, opóźnienie oddania do eksploatacji każdego bloku elektrowni jądrowej na Pomorzu o dwa lata, to strata dla społeczeństwa i gospodarki 2,8 mld euro. A trzech bloków to już 8,4 mld euro. Za tyle kasy można byłoby spokojnie wybudować kolejny blok elektrowni jądrowej. Czy stać nas na podobne straty?
I nie zmienia w niczym faktu, że pieniądze te idą do budżetu, że mogą być przez państwo wykorzystane, ponieważ najpierw nasza gospodarka i tym samym społeczeństwo muszą te koszty zapłacić. Jest to zatem dodatkowy gigantyczny podatek, pieniądze zaś w firmach, zamiast iść na rozwój, będą przeznaczane na te opłaty. Jaka będzie konkurencyjność polskich firm na rynkach zagranicznych, wolę nawet nie myśleć. Jak to się przełoży na ceny produktów w kraju, także wolę nie wspominać. Aby temu zapobiec, konieczne jest przyspieszenie realizacji inwestycji jądrowych w naszym kraju, nie tylko tej na Pomorzu, ale i pozostałych.
Z informacji, jakie posiadam ze spółki PEJ (wysłany list do Zarządu i otrzymana odpowiedź) wynika, że prace idą tam zgodnie z planem i nie ma powodów do przewidywania znaczącego przeciągnięcia się przygotowań w czasie. Rządzący mydlą oczy, że projekty jądrowe na całym świecie mają opóźnienia wieloletnie, że są przekraczane budżety itp. Dlaczego uważam to za wymówkę? Ponieważ tam mówimy o opóźnieniach na etapie samej budowy, gdzie jedne z pierwszych bloków jądrowych danego
typu na świecie, przechodziły jeszcze choroby tzw wieku dziecięcego. Tymczasem w Polsce mówimy o opóźnieniach nie w procesie samej budowy, ale w procesie biurokratycznym ją poprzedzającym. We wszystkich zatem procedurach, jak zgody, zezwolenia, opinie, badania itp. A to jest zasadnicza różnica w porównaniu z inwestycjami za granicą. Z mojej wiedzy wynika, że Westinghouse i Bechtel uważają, że w siedem lat od wbicia w ziemię łopaty, są w stanie uruchomić pierwszy z bloków jądrowych. Opóźnienia zatem fundujemy sobie w Polsce sami, grzęznąc w biurokratycznych procedurach i tym samym opóźniając fizyczne przystąpienie do budowy.
Przyszłość gospodarczą Polski poświęca się zatem na ołtarzu procedur, zamiast te procedury odpowiednio uprościć. Na co trzeba przyznać wpływ mają rządzący Polską ludzie, którzy najwidoczniej nie chcą stanąć na wysokości zadania, nadając inwestycjom jądrowych odpowiednio wysoki priorytet ważności. A to już jest skandal i działanie moim zdaniem na szkodę państwa i społeczeństwa polskiego. Tym bardziej, że poza elektrownią jądrową nad morzem, pozostałe projekty tego typu w kraju zdają się być zawieszone, nie mogąc się doczekać odpowiednich decyzji na szczeblu politycznym. Chodzi o Pątnów i małe reaktory SMR. Biorąc pod uwagę to, co ostatnimi czasy działo się zresztą i wokół CPK, sytuacja jest dla wszystkich, którym leży na sercu dobro Polski bardzo alarmująca, bo pokazuje tendencje występujące wśród obecnych elit i decydentów, za które przyjdzie zapłacić przyszłym pokoleniom.