Wraz z końcem 2028 roku wygaśnie możliwość wspierania z publicznych pieniędzy energetyki węglowej. A to oznaczać będzie zamykanie tych jednostek w przyspieszonym tempie, tym bardziej, że ceny emisji CO2 będą rosły, osiągając w połowie lat 30 tych kwoty rzędu 200–300 euro za każdą tonę dwutlenku węgla.
Konieczność inwestycji
Tymczasem to jednostki węglowe zapewniały nam dotychczas stabilne, nieprzerwane dostawy energii elektrycznej, ale także i ciepła. Przykładowo w 2036 roku zakończy ostatecznie żywot największa w kraju elektrownia na węgiel brunatny w Bełchatowie, pokrywająca dziś aż 20 procent zapotrzebowania na energię. Mowa tu oczywiście o zakończeniu pracy przez ostatni blok tej elektrowni, bo pierwsze z nich będą wyłączone znacznie wcześniej. Jeszcze szybciej nastąpi zakończenie pracy jednostek węglowych w rejonie Konina-Pątnowa.
Wszystko to czyni pilną konieczność zainwestowania w stabilne i sterowalne źródła energii, mogące węgiel zastąpić, takie właśnie jak energetyka jądrowa. Decyzje muszą być podejmowane bardzo szybko, wraz z przejściem do etapu realizacji projektów jądrowych, bez zbędnej biurokratycznej zwłoki. Z zachowaniem pełnego konsensusu politycznego w tej sprawie, bo tego wymaga dziś Polska Racja Stanu. Tymczasem, jak można zaobserwować, od chwili powstania nowego rządu, po wyborach sprzed roku, mamy do czynienia z odwrotną sytuacją. Mnożeniem wątpliwości i przeszkód, wraz z zamrażaniem niektórych projektów jak ten w Koninie Pątnowie, przez państwową spółkę PGE, nie ulega wątpliwości, że na polecenie „z góry”. Przypomnę, że projekt miał być realizowany przez konsorcjum PGE – PAK energia jądrowa, gdzie po połowie udziałów miała spółka PGE, oraz prywatna firma PAK Zygmunta Solorza.
Deklaracje, partnerzy i lokalizacje
Nawet, jeśli zamieszanie związane ze sporem rodzinnym w firmie Solorzów sprawy komplikuje, to przecież rząd mógł podciągnąć realizację tej inwestycji do PPEJ, co zresztą proponował poseł KO Tomasz Nowak, z Konina. Tymczasem nie zrobiono nic, jak również nie zadeklarowano, gdzie miałaby stanąć druga elektrownia realizowana w ramach PPEJ (6 – 9 GW mocy jądrowej do 2040), odkładając to z niewiadomych przyczyn w czasie. A przecież ta druga elektrownia po wyznaczeniu lokalizacji i decyzji, że w ogóle powstanie, mogłaby być argumentem w rozmowach z Amerykanami, na temat warunków kontraktu na budowę EJ na Pomorzu, gdzie Westinghouse i Bechtel będą budować. Podobnie niepewny jest los projektu małych reaktorów jądrowych, z których rezygnuje kolejna państwowa spółka KGHM, a właściwie nowy jej zarząd z nadania politycznego. Właściwie gdyby nie ogromna determinacja prywatnej firmy Synthos Green Energy, realizującej projekt BWRX-300 w rejonie Oświęcimia, to wątpliwe byłoby wcielenie również tej technologii w Polsce. A przypomnę, że prominentni działacze PO z Pomorza zakwestionowali również w styczniu lokalizację tamtejszej inwestycji w atom, będący najbardziej zaawansowanym w Polsce. Przynajmniej jeśli chodzi o uzyskiwanie pozwoleń i zgód. Fala krytyki, jaka się wylała w internecie, wraz z interwencją ambasadora USA, doprowadziły jednak do tego, że lokalizacja została oficjalnie przez rząd potwierdzona. Wprawdzie rząd chce przeznaczyć na atom w tym roku 4,6 mld PLN, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że realizacja inwestycji na Pomorzu została na nim niejako wymuszona, na tej samej zasadzie, co CPK.
Wszystko to, pomimo deklaracji, stawia pod znakiem zapytania prawdziwą wolę polityczną realizacji atomowych inwestycji, co jeśli trwać będzie dłużej, zakończy się dla naszego kraju i społeczeństwa cywilizacyjnym cofnięciem, upadkiem przemysłu i wszelkich szans rozwojowych. Co pociągnie zresztą za sobą inne niekorzystne zjawiska, jak masowa emigracja „za chlebem” oraz załamanie się do reszty demografii. Rząd przyznaje bowiem, iż energii w przyszłej dziesięciolatce będzie nam brakować, nie mówiąc jednocześnie, czym chce zastąpić choćby te 22 TWh energii elektrycznej rocznie, które miała produkować EJ Konin-Pątnów. Energii dyspozycyjnej z w pełni sterowalnego źródła. Profesor Kleiber z WAT, w swoim niedawnym artykule stwierdził, iż każdy rok opóźnienia oddania do użytku elektrowni jądrowej, to strata dla kraju ok 2 mld EURO. Dla społeczeństwa zaś nie ma nic równie ważnego, oprócz może spraw związanych z obronnością, niż wymuszenie na władzy szybkiej i sprawnej budowy przynajmniej dwóch dużych elektrowni jądrowych. Bo na dobrą wolę i zrozumienie ze strony większości polityków nie liczyłbym, czego zresztą dowodzi niedawna historia, ostatnich kilkunastu lat. Mówią jedno, robią drugie.
W życiu tak ludzi, jak całych społeczności i narodów, istnieją momenty kluczowe, kiedy dokonuje się strategicznych wyborów, warunkujących dalsze losy na dziesiątki lat. Tak jest właśnie w tej chwili, jeśli chodzi o energetykę, a w efekcie szanse rozwojowe całej gospodarki, która bez wystarczających ilości energii po akceptowalnej cenie obejść się nie może. Wybory dokonane dziś warunkują zatem nie tylko bliższą przyszłość, ale może przede wszystkim to, jak za kilkadziesiąt lat wyglądać będzie konkurencyjność naszego przemysłu, a nawet cywilizacyjny poziom kraju. Nie zawsze prawda ta dociera do polityków, a jeśli już, to z opóźnieniem. Czteroletni bowiem horyzont rządzenia krajem i potem kolejne wybory ewidentnie nie sprzyjają długofalowym programom rozwojowym, obliczonym na efekty za dwadzieścia, trzydzieści, a nawet czterdzieści lat naprzód!
Newralgiczny moment
Polski sektor energetyczny znajduje się w bardzo newralgicznym i trudnym momencie, kiedy to stary model energetyki, oparty na dominacji elektrowni napędzanych węglem kamiennym i brunatnym, przechodzi do przeszłości. Większość, bo 70 procent tej energetyki przekracza już 40 lat. A to bardzo dużo. Jednocześnie dynamicznie rozwija się sektor energetyki wiatrowej i słonecznej, a więc źródeł pogodo-zależnych, które pracują z dużą zmiennością mocy. Jest ich w naszym systemie energetycznym już ok 28 GW mocy zainstalowanej. Odpowiadają natomiast za dwadzieścia kilka procent produkowanej energii w kraju (łącznie wiatr i słońce). Taki model, czyli energetyka węglowa plus rosnący udział źródeł odnawialnych to niedobry pomysł, ponieważ bloki węglowe projektowane były do stabilnej pracy, w podstawie systemu, a nie do częstych zmian mocy w zależności od warunków atmosferycznych. Pracując tak, narażone są one na częste awarie i odłączenia od sieci, co powoduje groźby blockoutów. Do współpracy ze źródłami stochastycznymi o wiele lepiej nadają się jednostki gazowe, których w kraju mamy niewiele, bo około 4,5 GW mocy łącznie. Ich ilość będzie zapewne powiększona, ale ograniczeniem jest tu paliwo do produkcji energii, czyli gaz. Jego cena jest niestabilna na rynku światowym, a Polska nie posiada dużych jego zasobów, sprowadzając dziś 80 procent potrzebnego surowca z zagranicy. Cena energii z jednostek gazowych jest w wielkim stopniu uzależniona od ceny paliwa właśnie, w przeciwieństwie np. do energetyki jądrowej, gdzie cena uranu na świecie w znikomy sposób przekłada się na cenę produkowanej energii. Ta jest w naszym kraju coraz droższa, głównie wskutek dodatkowego podatku za emisję CO2.
Nasza energetyka jest bardzo silnie emisyjna w porównaniu z resztą krajów europejskich (ok 650 kg CO2 na MWh wyprodukowanej energii), co wynika z faktu, że mamy wśród mocy zainstalowanej albo jednostki na węgiel i gaz (łącznie 39 GW), silnie emisyjne, albo też źródła odnawialne, wśród których dominują jednak te pogodo-zależne. Bez-emisyjne, ale często nie można na nie liczyć, jeśli chodzi o dostarczanie energii do systemu. W odwrotnym przypadku, gdy produkują jej w danej chwili za dużo w stosunku do potrzeb, system energetyczny musi coraz częściej odrzucać jej część, w czasie tak zwanych „pików mocy”, aby nie zdestabilizować sieci. Wynika to z małej wydajności i wysokich kosztów tzw magazynów energii (głównie akumulatory litowo-jonowe, lub litowo-fosforanowo-żelazowe). Najskuteczniej i w największej ilości energia gromadzona może być w elektrowniach szczytowo-pompowych, ale ich budowa, (oprócz tego że kosztowna), ma ograniczenia w postaci rzeźby terenu. A ten jest na większości naszego terytorium płaski i nie przystosowany do takich obiektów.
Rozwój źródeł pogodo-zależnych ogranicza również sama sieć przesyłowa, która w takim przypadku, jeśli chcemy opierać się w głównej mierze na tych źródłach, musiałaby być znacznie przebudowana, w porównaniu ze stanem obecnym. I przystosowana do przenoszenia chwilowych co prawda obciążeń, ale wielokrotnie przekraczających moc wydzieloną średnio przez te źródła, w ciągu całego roku. W przypadku elektrowni wiatrowych byłoby to czterokrotnie więcej. Taka rozbudowa sieci jest również kosztowna, to dziesiątki miliardów PLN, a wraz z budową w zasadzie drugiego, równoległego systemu energetycznego, i/lub magazynami energii na wielką skalę, powielałaby bezmyślnie „model niemiecki” ze wszystkimi jego wadami a przede wszystkim bardzo wysokimi, jednymi z najwyższych w Europie, cenami energii dla końcowego odbiorcy, przy konieczności utrzymywania dwóch równoległych systemów energetycznych. Nie mówiąc o wpadnięciu w gazową pułapkę, co skłaniać będzie zresztą Niemcy do ponownego ułożenia się z Rosją, zaraz po zakończeniu wojny na Ukrainie. Ułożenia się nawet przy braku zmiany imperialnej, ekspansjonistycznej polityki tego kraju. Rentowność zresztą stawiania elektrowni gazowych pracujących na pól gwizdka, mogących być z konieczności dostosowania się do wymogów unijnych, przeznaczonymi do zamknięcia już za 10–15 lat, jest mocno wątpliwa.