Niemcy są w trakcie realizacji transformacji energetycznej, tzw. Energiewende, polegającej przede wszystkim na odejściu od węgla. Wydaje się, że mniejszym problemem będzie zaprzestanie własnego wydobycia węgla kamiennego, niż całkowite zamknięcie elektrowni węglowych.
Słowa a czyny
Rząd Angeli Merkel ma wyraźny problem z osiągnięciem zakładanych celów ograniczenia emisji CO2, a wciąż importują węgiel z USA, Rosji czy Kolumbii. W kraju z kolei wydobywany jest też bardziej emisyjny węgiel brunatny, składający się w 50 proc. z wody. Sześć z dziesięciu „najbrudniejszych” elektrowni węglowych znajduje się w Niemczech.
Bez atomu jeszcze trudniej
Rząd Merkel sam utrudnił sobie zadanie, ogłaszając odejście od atomu po katastrofie w elektrowni Fukushima w 2011 roku. Przez to powstanie luka, której nie sposób załatać bez użycia węgla, a krytycy mówią, że Niemcy mogą zaprzepaścić wszystkie swoje dotychczasowe wysiłki w ograniczaniu emisji. Pada też pytanie, że skoro porzucenie węgla jest za trudne dla Niemców, to kto jest w stanie sprostać temu zadaniu?
Krytyka Ala Gore’a
Niemiecką politykę klimatyczną krytykuje sam Al Gore, który ostrzegł w czerwcu, że jeśli Niemcy nie przyspieszą prac swojej komisji węglowej i nie uporają się z aferą dieslową, to mogą stracić prym w zmianach: – Inne kraje działają o wiele szybciej od Niemiec. Komisja węglowa od miesięcy nie ma nawet projektów ustaw – powiedział laureat Nagrody Nobla.
Przesiedlenia
Jednak apetyt na węgiel brunatny nie maleje, co w małych społecznościach wiąże się z dużymi problemami, jak w głośnym przypadku miejscowości Keyenberg w Nadrenii-Północnej Westfalii, godzinę jazdy samochodem na północ od Kolonii. Największy zespół kopalni węgla brunatnego w Europie Rheinisches Braunkohlrevier planuje stworzenie nowej odkrywki na terenie 20-tysięczego miasteczka wybudowanego w XVIII wieku, a jego mieszkańców przesiedlić.
Wired/Michał Perzyński