Każdy z amerykańskich prezydentów musi zastanowić się nad tym, co powoduje, że Waszyngton posiada unikalną pozycję w polityce międzynarodowej? Odpowiedź oczywiście jest bardzo złożona, jednakże przede wszystkim zwrócić uwagę trzeba na wyjątkową siłę militarną, potężną globalną gospodarkę wraz z kontrolą nad systemem bankowym i niedoceniany soft power czyniący przez dziesięciolecia ze Stanów Zjednoczonych lidera wolnego świata (Ameryki nie wszyscy kochają, ale dolara jako twardą walutę wszędzie szanują) – pisze Patryk Gorgol, współpracownik BiznesAlert.pl
Problem dla Ameryki w tym, że świat się zmienia – co zauważał m.in. Zbigniew Brzeziński w swojej książce „Strategiczna wizja” (np. słusznie zwraca uwagę, że historycznie znacznie większy był udział Azji w globalnej gospodarce i teraz mamy do czynienia niejako z przywróceniem tej równowagi), a w wymiarze praktycznym także prezydent Obama. Oznacza to konieczność takiego przystosowania supermocarstwa, aby mogło w optymalny sposób wykorzystać swoje narzędzia w celu zwiększenia swojego wpływu na światowy bieg wydarzeń.
Zwróćmy uwagę, że – historycznie rzec biorąc – zarówno w kwestiach siły, bogactwa, jak i soft poweru decydujące dla Stanów Zjednoczonych były relacje transatlantyckie, których ramy ukształtowały się w wyniku II wojny światowej i amerykańskiego zaangażowania w ten konflikt. To wtedy udział amerykańskiego PKB a światowej gospodarce był najwyższy, a przewaga militarna największa (Związek Radziecki nie wytrzymał ani jednego, ani drugiego). Nie sposób oczywiście nie zauważać zmian w Azji – wzrostu potęgi Chin czy dynamicznego rozwoju Indii, jednak odpowiedzią na globalne zmiany powinna być ściślejsza kooperacja w ramach stosunków transatlantyckich, a nie elementy izolacjonistyczne. Zauważmy, że udział amerykańskiej gospodarki w światowej gospodarce regularnie się zmniejsza i prawdopodobnie jest to proces nieodwracalny, a zaangażowanie Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie – za wyjątkiem porozumienia atomowego z Iranem – przyczyniło się do zmniejszenia potęgi amerykańskiego soft poweru.
Relacje transatlantyckie to nie tylko kwestia znacznych interesów gospodarczych, ale też wspólnota wartości, ze szczególnym uwzględnieniem demokracji i wolności., podzielanych, co do zasady, zarówno w Europie, jak i w Ameryce Północnej W tym kontekście sukces projektu europejskiego – patrząc całościowo na Unię Europejską i pomijając występujące coraz częściej kryzysy, ale także na poszczególne państwa takie jakNiemcy, Francję czy Zjednoczone Królestwo – to również sukces Ameryki, bo Waszyngton przyczynił się do tego, jaką pozycję ma Europa w dzisiejszym świecie. Nawiasem mówiąc to należy zwrócić uwagę, że wiele problemów europejskich wynika również z braku umiejętności przystosowania się do zmieniającego się świata, ale to temat na inny artykuł.
Naturalne, w powyższym kontekście, powinno być pielęgnowanie tych kontaktów i zwracanie uwagi na to, co nas łączy, a nie dzieli. Przykładowo – należy zgodzić się z prezydentem Trumpem, że pozostałe państwa NATO muszą w większym stopniu uczestniczyć w finansowaniu wspólnej obrony, a rola NATO w dzisiejszym świecie także powinna się zmieniać, jednakże czy to powinno wiązać się z otwartą krytyką NATO jako przestarzałej i symbolicznym niezłożeniem deklaracji ws amerykańskich zobowiązań w związku z art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego? Oczywiście, nie należy przesadzać, bo brak paru zdań na temat art. 5 nie oznacza wypowiedzenia Traktatu, a dodatkowo art. 5 w swojej treści nie zapewnia bezwzględnej obony, ale to nieprzyjazny sygnał możliwego ochłodzenia. Z decyzją Donalda Trumpa w sprawie porozumienia paryskiego można się zgadzać lub nie, ale sposób w jaki to uczynił świadczy o tym, że Amerykanie nie będą przewodzili światowym wysiłkom w tej kwestii.
Niebezpiecznie brzmiały tez pierwotne amerykańskie deklaracje względem sankcji nałożonych na Rosję, jednakże wygląda na to, że amerykański system polityczny spowodował, iż w tej kwestii – przynajmniej na razie – będziemy mieli do czynienia z utrzymaniem transatlantyckiej solidarności. Tylko pytanie, ne ile w tym rzeczywistej chęci Donalda Trumpa, a ile przymusu związanego z jednej strony ze stanowiskiem przyjętym przez czołowych Republikanów, a z drugiej z stałych zarzutów wobec części współpracowników Trumpa z czasów kampanii wyborczej o kontakty z Rosjanami.
Strategia Donalda Trumpa na Amerykę zwana „America First” to nadal zagadka, bo sam jej autor jest nieprzewidywalny, często zmienia zdanie i niekoniecznie słucha swoich współpracowników. Należy mieć nadzieję, iż sam prezydent z czasem zrozumie, że świat stał się multilateralny i w tym kontekście należy realizować politykę „America First”, gdzie Ameryka nie będzie państwem z tendencjami izolacjonistycznymi, zaś będzie Kapitanem Ameryką w drużynie państw realizujących wspólne transatlantyckie interesy.