Zostało półtora miesiąca na podpisanie finalnego porozumienia między rządem a górnikami. Tyle, że rosnąca liczba zachorowań na koronawirusa oraz inne pożary, które musi gasić rząd, zepchnęły sprawy węglowe na dalszy plan. Przynajmniej na razie – pisze Karolina Baca-Pogorzelska, współpracownik BiznesAlert.pl.
Z pisma, jakie wiceminister aktywów państwowych i branżowy pełnomocnik rządu Artur Soboń wysłał 23 października do związkowców z Taurona wynika wprost, że rozpoczęcie rozmów nastąpi, ale w bliżej nieokreślonym terminie. „ Zapewniam o chęci rozpoczęcia dialogu z szeroką reprezentacją branży w najszybszym możliwym terminie przy uwzględnieniu sytuacji epidemiologicznej kraju. Gdyby stan wysokiego zagrożenia związanego z COVID-19 w dalszym ciągu na to nie pozwalał, w zależności od rozwoju sytuacji, od połowy listopada zaproponujemy inną adekwatną do sytuacji formułę spotkania” – czytamy w dokumencie. Dlaczego dopiero w połowie listopada, skoro już od kilku dni dobowa liczba zachorowań oscyluje wokół 20 tys. ludzi i zamiast być lepiej jest tylko gorzej? Jakie inne formuły spotkania wchodzą w grę? Pewnie dobrze znane wielu od początku pandemii spotkania on-line. Tylko czy związkowcy przełamią swoją dumę pod tytułem „macie przyjechać do nas”? Oby, bo w przeciwnym razie nie wyobrażam sobie, by zapowiadaną umowę społeczną udało się dopiąć w terminie. To o tyle ważne, że to właśnie ona ma determinować ostateczny kształt Polityki Energetycznej Państwa 2040 (PEP2040), a na jej przyjęcie jest coraz mniej czasu, jeśli poważnie chcemy rozmawiać o transformacji energetycznej państwa i zacząć choćby wydzielać aktywa węglowe tak ciążące spółkom energetycznym.
Sęk w tym, że poza walką z pandemią koronawirusa, w ramach której również spółki energetyczne mają być zaangażowane w razie potrzeby w budowę polowych szpitali, rząd musi opanować spory o aborcję. Tak czy owak – łatwo nie będzie.