– To był dziwny rok w branży węgla kamiennego. Oceniam go średnio, jednak mimo czarno(sic!)widztwa widzę szansę na lepsze jutro, choć oczywiście nie są to świetlane perspektywy – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.
Lepsze wyniki nie dają powodu do radości
Jeśli popatrzeć na oficjalne wyniki finansowe podawane przez katowicki oddział ARP (którego wieloletni szef Henryk Paszcza tuż po świętach straci stanowisko, a zastąpi go Robert Marzec), to wychodzi na to, że polskie kopalnie są potęgą, a ich wyniki kołem zamachowym polskiej gospodarki. Tylko ci, którzy podniecali się 1,66 mld zł zysku netto górnictwa węgla kamiennego po trzech kwartałach tego roku mają o tym sektorze dosyć marne pojęcie.
Wielokrotnie tłumaczyłam ten wynik wypracowany przede wszystkim przez Jastrzębską Spółkę Węglową (po 9 miesiącach niemal 1,8 mld zł zysku netto) z powodu rekordowo wysokich cen węgla koksowego (ponad 200 dolarów za tonę), bazy do produkcji stali, którego JSW jest największym producentem w UE. JSW to przykład zarówno udanej restrukturyzacji w sektorze węglowym, ale przede wszystkim to umiejętność wykorzystania koniunktury. Spółka realizuje założony plan wydobywczy, zamknęła prawie dwie kopalnie (piszę prawie, bo Jas-Mos nie był już samodzielnym zakładem), sprzedała część aktywów (m.in. SEJ i koksownię Victoria), a teraz chowa 1,2 mld zł w specjalnym funduszu „na gorsze czasy”.
Nieźle radzi sobie też lubelska Bogdanka będąca częścią grupy Enea, choć moim zdaniem blokowanie tam możliwości zwiększania produkcji tylko po to, by ratować – także wizerunkowo – śląskie kopalnie to duży błąd. Przypomnijmy, że produkcja węgla w Bogdance to ok. 9 mln ton rocznie, choć inwestycja sprzed kilku lat w pole wydobywcze Stefanów wraz z budową zakładu przeróbczego zakładała przecież zdolność wydobywczą tej kopalni na poziomie do 11-11,5 mln ton surowca. A to jednak ogromna różnica zwłaszcza, gdy powoli zamykamy nierentowne kopalnie (kolejna na liście to ruch Śląsk kopalni Wujek – luty 2018 r.) – zgodnie z unijnym prawem tylko do końca przyszłego roku możemy to robić przy użyciu środków z budżetu państwa (tzw. dozwolona pomoc publiczna). A skoro zamykamy, to mniej produkujemy. A jak mniej produkujemy, a wcale nie mniej zużywamy, to okazuje się, że surowca brakuje i to znacząco – tegoroczny import będzie wyższy od ubiegłorocznego o kilka mln ton. Zwłaszcza, że po wejściu w życie uchwał antysmogowych w kilku województwach do odbiorców indywidualnych nie może już trafiać węgiel najgorszej jakości, czyli tzw. muły i flotokoncentraty. A w przypadku tylko naszej największej spółki węglowej, czyli Polskiej Grupy Górniczej to kilkaset tysięcy ton takiego paliwa w skali roku.
To będzie trudny rok dla Polskiej Grupy Górniczej
Skoro już przy PGG jesteśmy, to wciąż nie mogę się nadziwić kreatywności w promocji tego przedsięwzięcia. Obserwuję PGG od początku jej istnienia, czyli od maja 2016 r. i naprawdę szczerze podziwiam to, co się wokół tej firmy dzieje. W kwietniu tego roku PGG przejęła kopalnie Katowickiego Holdingu Węglowego, który nie został dokapitalizowany – pieniądze na jego restrukturyzację dostała PGG. Mimo przejęcia czterech kolejnych kopań za Chiny ludowe PGG nie wykona założonego na ten rok planu produkcyjnego 32 mln ton. Przypomnę tylko, że ten plan przygotowywany był dla samej PGG, bez uwzględniania przejęcia zakładów KHW. A spółka mimo ich przejęcia nie potrafi dojść do takiego wyniku. Nie powiem – dla mnie to fenomen. A przyszły rok wcale nie będzie lepszy, bo jak już wspomniałam wyłączony zostanie m.in. ruch Śląsk, a poza tym ograniczone nakłady inwestycyjne sprawią, że liczba ścian wydobywczych jednak nie wzrośnie na tyle, by można było mówić o zwiększonej produkcji. Oczywiście PGG inwestuje, ale powinna wydawać na to więcej chcąc realizować założenia ogłoszonej w maju strategii. Tymczasem jak na razie spółka zainwestowała w ludzi – co też się ceni.
Odwiesiła częściowo „czternastki” górnikom (w moje ocenie nie stać jej jeszcze na taki gest, ale to nie moje zmartwienie), poza tym dopłaca im krocie za fedrunek w sobotę, którym nadgania wydobycie. Według moich rozmówców gdyby nie utrzymujące się wysokie ceny węgla PGG byłaby na potężnym minusie. Tymczasem przedstawiciele resortu energii prognozują 200 mln zł zysku netto za ten rok (w maju prezes prognozował 400 mln zł). Cóż, excel i papier są cierpliwe, jednak rzeczywistość prędzej czy później zweryfikuje ten sukces.
Wyzwania dla Taurona
Wciąż pod kreską są kopalnie Taurona Wydobycie – spółce wciąż czkawką odbija się przejęcie połowy kopalni Brzeszcze, która miała być zamknięta (warto podkreślać, że druga połowa zakładu trafiła do likwidacji). Czy z powodu wyników, także produkcyjnych, odwołany został właśnie wiceprezes Taurona Wydobycie Janusz Czarnecki? Tego w spółce nie udało mi się dowiedzieć.
I zostaje nam jeszcze Węglokoks Kraj, czyli kopalnia Bobrek-Piekary. Firma sobie radzi, jest na plusie i zapowiedziała nawet lekką zwyżkę produkcji. Ale to za mała kopalnia, by zasypać krajową dziurę węglową. Podobnie jak małe prywatne kopalnie Siltech czy Eko-plus. Ta największa prywatna, czyli PG Silesia należąca do czeskiego EPH ostatnio według moich informacji wciąż była pod kreską jeśli chodzi o wynik netto, jednak jej władze liczą na utrzymanie się wysokich cen węgla i wykorzystanie koniunktury w przyszłym roku (spółka zwiększa wydobycie o kilkaset tysięcy ton).
Jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidywanego, to przyszły rok dla polskiej branży węgla kamiennego będzie raczej dość podobny do obecnego. Ale to sektor „czarnego złota”. Mimo 10 lat pracy w nim mimo wszystko można mnie jeszcze zaskoczyć, dlatego na razie byłabym w prognozach dość ostrożna.