Po udanych, masowych protestach młodzieży we wrześniu, politycy nie odrobili zadania domowego. „Biznes jak zwykle” ma się bardzo dobrze, a do tego kosztami obciąża najbiedniejszych i najsłabszych na całym świecie. Właśnie dlatego należy się spodziewać, że listopadowe wyrazy niezgody będą jeszcze bardziej dobitne. W samych Niemczech szykuje się protest Ende Gelände. Gdzie z kolei odbędzie się COP 25? – zastanawia się dr Hanna Schudy z EKO-UNII.
Świat wychodzi na ulice. W Chile wciąż setki tysięcy osób domagają się reform i sprawiedliwości społecznej. Wydarzenia te wiążą się z kwestiami klimatycznymi – tonące w chaosie państwo nie jest w stanie bezpiecznie zorganizować szczytu klimatycznego COP 25. Władze przedstawiają się jako liderzy walki o czyste środowisko, ale po środki na te zmiany sięgają do kieszeni obywateli często żyjących na granicy ubóstwa. Najbardziej skutkami zmiany klimatu dotknięte są z kolei osoby niemajętne. I koło się zamyka. Po decyzji Chile o odwołaniu szczytu wiemy już, że szczyt COP 25 ma się odbyć w Madrycie w Hiszpanii. Wątpliwe jednak, że uda się zachować wcześniej planowany termin. Nie jest to dobra wiadomość, gdyż odkładanie ważnych decyzji może tylko pogorszyć sytuację – szczególnie kraje rozwijające się czekają na pilne zmiany w dzieleniu się „tortem” jakim jest bezpieczna przyszłość. Nie mniej w wielu miejscach rozpoczną się już niedługo akcje mobilizacyjne, które w kontekście nadchodzącego COP 25 mogą przybrać nowy kierunek.
W Niemczech protesty szukują się głównie na terenie wschodniego zagłębia węgla brunatnego. Niemiecka Inicjatywa „Wszystkie wsie zostają” przygotowuje pod koniec listopada wielkie wydarzenie na terenie Łużyc. Organizacja ta skupia mieszkańców, którzy od lat żyją w niepewności czy ich wsie, domy, gospodarstwa zostaną zniszczone pod budowę odkrywki czy też da się je uratować. M.in. Proschim czy Mühlrose na terenie Łużyc może czekać „przerobienie na dziurę”, jeżeli kiedykolwiek zostanie zrealizowany plan przyjęty w 2014 roku przez rząd landowy w Brandenburgii. Koncern LEAG, który chciałby rozbudować pobliską odkrywkę Welzow, do dzisiaj nie ma pozwolenia na zniszczenie wsi. Teraz kiedy zmieniły się barwy koalicji rządu landowego, politycy wykazują wolę zmiany zapisu w planie operacyjnym dla kopalni. Ta kwestia podlega ich kompetencjom, chociaż od lat politycy landowi przesuwali odpowiedzialność za uregulowanie sprawy na rząd federalny.
Zrobieni w balona
Polityka energetyczna i klimatyczna w Niemczech od dłuższego czasu generuje protesty, często polaryzujące społeczeństwo. W październiku oburzenie w skali całego kraju wywołało też przejście Stanisława Tillicha (CDU) – byłego premiera Saksonii, zasiadającego potem w Komisji Węglowej, która miała debatować nad zakończeniem wydobycia węgla w Niemczech – do rady nadzorczej koncernu wydobywczego Mibrag. Dolało to zapewne oliwy do ognia i sprawiło, że ludzie zrozumieli, że jeżeli nie wezmą sprawy w swoje ręce, to powołani do ochrony ich interesów politycy mogą zapędzić ich w kozi róg. Radna miasta Welzow, gdzie znajduje się kopalnia mająca powiększyć swoje granice o wieś Proschim, nazwała fakt przejścia Tillicha do Mibragu – „skandalem korupcyjnym” i zażądała powołania komisji śledczej w tej sprawie. Dodajmy, że nie jest to pierwsza taka wolta polityka – wcześniej wsławił się podobną zmianą barw były kanclerz Niemiec Schröder, który po zakończeniu swojego urzędowania po prostu „przeszedł” do Gazpromu.
Kolejnym zapalnikiem dla społeczeństwa był Pakiet Klimatyczny rządu federalnego, który został ogłoszony w październiku. Gazeta Spiegel przekazała opinii publicznej fragment tekstu – który w opinii ministerstwa środowiska miał być fałszywy – w którym cele polityki klimatycznej Niemiec miały być bardzo „osłabione”. Chodziło m.in. o coroczne kontrole postępów realizacji Porozumienia Paryskiego oraz kompetencje organów państwa w określaniu programów naprawczych w przypadku słabych rezultatów.
9 października kanclerz Niemiec Angela Merkel wygłosiła przemowę, w której chwaliła przyjęty pakiet, nazywając go „możliwym do zrealizowania”. Odwoływała się do protestujących poza Bundestagiem, wyraziła zrozumienie, gdyż „wie, że młodzi ludzie chcą zjednoczenia wokół nauki” oraz „pragną zachować szansę na lepsze życie w przyszłości”. Merkel, przypominając o swoim tytule naukowym dr fizyki, podkreśliła, że jest dla niej „oczywiste” kierowanie się wytycznymi nauki, która mówi o ogromnym śladzie węglowym ludzkości oraz o możliwościach katastrofy w przyszłości. Przyznała, że nie udało się zrealizować celu redukcji o 40% emisji CO2 do 2020, dodała, że cele na rok 2030 będą podniesione i wyniosą 55% oraz poprosiła o zaufanie. Kiedy jednak wczytamy się na stronie rządu federalnego czym jest ów pakiet klimatyczny widzimy, że pokłada on nadzieję w technologii oraz w zmianie zachowań konsumenckich, także tych dotyczących transportu. Ani w wypowiedzi Merkel, ani w samym tekście nie ma jednak mowy o ograniczeniach dla rozbudowy odkrywek, korekty pozycji koncernów, przemysłu samochodowego itp. Utrzymana też została data „stopniowego” odchodzenia od węgla czyli do 2038 roku. Zaznaczone jest także, że w 2030 Niemcy mogą mieć tylko 17 gigawatów mocy.
Polityka jest tym, co możliwe?
To co dla Merkel jest „możliwe” i dobre niekoniecznie pokrywa się jednak z żądaniami milionów ludzi w skali kraju. Jej słowa doceniające strajki młodzieżowe czy nawet cytowanie Grety Thunberg, nie uśpiły obywateli i obywatelek Niemiec. A ci czują już moc, bowiem w całym kraju podczas wrześniowych protestów, na ulice wyszło aż 1,4 miliona ludzi! Absolutny rekord. Kiedy w październiku ogłoszono pakt klimatyczny słowa wcześniej wypowiedziane przez demonstrantów nabrały znaczenia: „Nie przestaniemy dopóki nie weźmiecie naszych słów na poważnie”. Należy dodać, że na te prawie półtora miliona osób w skali kraju składały się nie tylko dzieci, bowiem w wielu miastach razem z młodzieżą przychodzili rodzice i nauczyciele, ludzie dołączali do marszu podczas swoich przerw obiadowych czy włączali się spontanicznie spacerując po miastach.
Po ogłoszeniu pakietu klimatycznego, zwanego przez aktywistów „reforemką” społeczeństwo w Niemczech już się mobilizuje. 29 listopada startują kolejne protesty, a do tego akcja Ende Gelände także na terenie Łużyc. „Zamiast głowy w piasek, nogi do kopalni” – zachęca Ende Gelände. Będzie to kolejna światowa demonstracja przed konferencją klimatyczną COP 25. Ten czas ma być także poświęcony krytyce roli banków i instytucji finansowych w działaniach koncernów paliwowych czy wydobywczych. Szumu nie zabraknie także w Polsce. Pomijając akcje młodzieży, władza zostaje z twardym orzechem do zgryzienia, gdyż w Chile miała się zakończyć polska prezydencja międzynarodowych negocjacji. W dobie zmasowanych protestów to właśnie Polska wciąż niesie sztandar polityki klimatycznej. Raczej niełatwe zadanie.