Zwykli górnicy, ratownicy, ich przełożeni, wreszcie związkowcy – wszyscy muszą zerwać ze zmową milczenia w sprawie nagminnego łamania przepisów bezpieczeństwa w polskich kopalniach. Śmierci z podziemnych chodników to nie wyeliminuje, ale może ją znacznie ograniczyć – ocenia Roman Imielski na łamach Gazety Wyborczej.
Podaje on ustalenia GW dotyczące tragedii w Kopalni Mysłowice-Wesoła. Wynika z nich, że pomimo zagrożenia wybuchem metanu nie zostały przerwane prace wydobywcze. W efekcie doszło do wybuchu. Kilkunastu górników znajduje się w szpitalu. Jeden zaginął.
– Praca pod ziemią jest specyficzna i nigdy nie uda się do końca przewidzieć zachowania górotworu. Wiele też zrobiono w polskich kopalniach węgla kamiennego, by poprawić w nich bezpieczeństwo. W zeszłym roku zginęło w nich 14 osób, dwa i trzy lata wcześniej – 22 i 21 (przy zatrudnieniu ok. 110 tys. osób). Dla porównania: w USA w tych samych latach było 20, 20 i 21 ofiar śmiertelnych (przy zatrudnieniu ok. 130 tys. osób) – wylicza Imielski.
Dziennikarz apeluje o zerwanie zmowy milczenia wokół odpowiedzialności kierownictwa kopalni za katastrofy górnicze. Górnicy muszą też widzieć, że za ewidentne łamanie przepisów i zmuszanie ludzi do pracy w warunkach, w których mogą zginąć, ich przełożeni ponoszą realne konsekwencje. Choćby takie jak zakaz pełnienia kierowniczych funkcji, a w skrajnych przypadkach nawet zakaz pracy w kopalniach nakładany przez urzędy górnicze po zakończeniu przez nie postępowania. Dziś maksymalny okres zawieszenia to dwa lata.
Źródło: Gazeta Wyborcza