Zakończył się Berlin Energy Transition Dialogue 2017, czyli festiwal promocji niemieckiego modelu transformacji energetycznej. Polacy nie wzięli udziału w dyskusji na ten temat. Pomimo problemów Energiewende w kraju, Niemcy zamierzają używać go jako kolejnego narzędzia soft power w polityce zagranicznej – pisze Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl
Pomimo ambitnej polityki klimatycznej w Niemczech, ten kraj zwiększył emisję dwutlenku węgla w 2016 roku. Niemcy wyemitowały w zeszłym roku ekwiwalent 906 mln ton CO2. To wzrost w stosunku do 902 mln z zeszłego roku. Głównym winnym tego stanu rzeczy jest sektor transportowy i wzrost wykorzystania samochodów przez niemieckich obywateli.
Mimo to Niemcy portretują się jako przedstawiciele awangardy walki ze zmianami klimatu poprzez rozwój energetyki zeroemisyjnej, odnawialnej. Podczas Berlin Energy Transition Dialogue 2017 wicekanclerz i minister spraw zagranicznych Sigmar Gabriel przypomniał, że w Niemczech powstało 300 tysięcy miejsc pracy w sektorze odnawialnym. Nie wspomniał o wynikach emisji za 2016 rok.
Pomimo przeszkód udział OZE w miksie energetycznym Niemiec wzrósł do 30 procent. 19 marca energetyka wiatrowa zapewniła rekordowe 53 procent dostaw energii w kraju. Jednak Greenpeace i inni krytycy polityki klimatycznej rządu podkreślają, że Niemcy „zawiodły politykę klimatyczną” poprzez dalsze zużycie węgla. Ich zdaniem odejście od tego źródła blokuje elektorat partii SPD, do której należy wicekanclerz Gabriel.
Tymczasem zwrot energetyczny w Niemczech dojrzał. Dziecko niemieckiej polityki energetycznej zaczyna samodzielnie chodzić. Ze względu na potrzeby zwiększenia efektywności finansowej Niemcy odeszli od modelu wsparcie energetyki odnawialnej poprzez taryfy feed-in, który został zastąpiony systemem aukcyjnym do wdrożenia w 2017 roku.
Zwolennicy zmiany wskazują, że koncerny energetyczne, których pozycja poprawia się w systemie aukcyjnym, do tej pory nie dostawały wystarczająco dużego kawałka tortu Energiewende. Pokazują, że OZE muszą zacząć działać na warunkach bardziej rynkowych i odciążyć obywateli obłożonych szeregiem podatków finansujących Energiewende.
Przeciwnicy ostrzegają, że o ile w 1992 roku około 25 procent dostarczonych mocy energetyki odnawialnej pochodziła od prywatnych prosumentów: gospodarstw rolnych czy parafii, o tyle obecnie demokracja energetyczna zostanie osłabiona, a wielkie koncerny przejmą zwrot. Taryfy gwarantowane dają 20 lat pewności stałej ceny, co pozwala budować OZE małym graczom. W aukcjach najlepsze oferty stawiają najsilniejsi, czyli przeważnie wielkie koncerny.
Przed listopadowymi wyborami parlamentarnymi i odbywającymi się wcześniej wyborami do parlamentów poszczególnych landów, dyskusja o Energiewende nie będzie prawdopodobnie przedmiotem sporu między partiami obecnej, Wielkiej Koalicji. Chadecy z CDU/CSU (ok. 30 procent w sondażach) i socjaliści z SPD (około 25 procent) nie zamierzają podejmować trudnych tematów związanych z Energiewende w przededniu wyborów parlamentarnych. Eksperci niemieccy z którymi rozmawiałem twierdzą, że najbardziej prawdopodobne jest stworzenie kolejnego rządu Chadeków i Socjalistów a niewiadomą pozostaje to, które ze stronnictw dostanie stanowisko kanclerza.
Chociaż ekolodzy domagają się jak najszybszego wyznaczenia terminu odejścia od węgla w Niemczech, a eksperci z Fundacji Adenauera i Heinrich Boell Fundation potwierdzają, że może się to stać w 2040-50 roku, nie należy się spodziewać deklaracji na ten temat przed wyborami. Partie Wielkiej Koalicji będą dążyć do kompromisowej polityki energetycznej, co oznacza ochronę interesu elektoratu SPD, który nie godzi się na porzucenie kopalni.
Jednocześnie możliwe jest wprowadzenie wsparcia dla regionów wydobycia węgla w celu mniej bolesnego przestawienia ich gospodarek na nowy napęd. Chadecy z którymi rozmawiałem stawiają wręcz znak zapytania nad bezdyskusyjną- w przekonaniu zwolenników Energiewende – tezą o tym, że należy wykluczyć węgiel z miksu. Wolą oni mówić o efektywności energetycznej, elektromobilności i walce z emisją na inne sposoby. Z tymi Niemcami porozumieliby się urzędnicy ministerstwa energii w Polsce, jeśli tylko zechcieliby odwiedzić konferencję w Berlinie.
Ostatnią szansą na postawienie tematu odejścia od węgla w kampanii wyborczej w Niemczech jest Partia Zielonych, której sondaże utrzymują się poniżej bariery 10 procent, przez co może ona szukać swojego tematu przewodniego, na przykład radykalnego Energiewende. Ciekawym elementem kampanii będzie prorosyjska Alternative fur Deutschland (poniżej 10 procent poparcia). To pierwsza partia polityczna w Niemczech, która otwarcie krytykuje teorię androgenicznych zmian klimatu.
Podtytuł konferencji w Berlnie to „Ku globalnemu Energiewende”. Dobrze on oddaje koncepcję eksportu niemieckiej transformacji energetycznej na cały świat. Skoro Niemcy są podzieleni odnośnie polityki klimatycznej w kraju, wycofują wsparcie demokratyzacji energetyki obywatelskiej i nie zmniejszają emisji CO2, to faktyczną pozostałością zielonej rewolucji jest eksport technologii Odnawialnych Źródeł Energii do krajów rozwijających się. Berlin uczynił z niego narzędzie soft power.
W konferencji wzięli udział przedstawiciele Kataru, Kolumbii, Etiopii i innych państw spoza zachodniego kręgu cywilizacyjnego. Niemcy chcą być dla nich wzorem i czerpać z tego tytułu korzyści ekonomiczne oraz polityczne. To kolejna odsłona mądrego soft power niemieckiego wypracowanego po Drugiej Wojnie Światowej. W niemieckiej polityce zagranicznej istnieje przekonanie o konieczności promocji praw człowieka i pomocy humanitarnej w celu uczynienia z Niemiec potęgi miękkiej siły, w co wpisywana jest obecnie polityka Energiewende.
Niemcy prezentują zatem dwutorową politykę energetyczną. W krajowej debacie słuchają głosu wielkich koncernów i limitują rozwój energetyki odnawialnej z lobbingiem w Brukseli za ograniczeniem ambicji klimatycznych włącznie. Tymczasem na arenie międzynarodowej – czego sztandarowym przykładem była konferencja w siedzibie ministerstwa spraw zagranicznych – prezentują się w roli lidera walki ze zmianami klimatu, za którym chce iść wiele państw świata. Jest to możliwe szczególnie po rejteradzie prezydenta USA Donalda Trumpa względem polityki klimatycznego przywództwa Baracka Obamy.
Konkurencyjna wizja zwrotu energetycznego a la Polonaisse niestety nie została przedstawiona w Berlinie. Zabrakło przedstawicieli Polski, chociaż reprezentanci niemieckich think tanków żywo interesowali się polskimi poglądami na ten temat. Było tak pomimo faktu, że nasi przedstawiciele wyizolowali się poprzez niewytłumaczone dotąd i zakończone porażką strony polskiej rozmowy na szczycie ministrów środowiska Unii Europejskiej poświęconym reformie systemu handlu emisjami.
Polska nie może sobie pozwolić na walkower. Jeżeli ma opracowaną kontrofertę dla atrakcyjnego w oczach krajów rozwijających się Energiewende, musi przedstawić równie interesującą odpowiedź na ten temat. Jeśli ma kontrargumenty, powinna je artykułować w Berlinie. Fakt, że zwrot energetyczny w samych Niemczech dojrzał i spowalnia, powinien jedynie dopingować do aktywnej pracy naszej dyplomacji energetycznej.
Niestety zabrakło tego działania w stolicy zachodniego sąsiada, więc stanowisko polskie amatorsko próbowali tłumaczyć Polacy obecni na konferencji, których według moich obliczeń oprócz mnie było jeszcze kilku na trzy tysiące gości. Żaden z nich nie reprezentował polskich władz.
Wojciech Jakóbik