Śpiewak: 9-Euro-Ticket to świetny pomysł. Polska jest zbyt uzależniona od samochodów (ROZMOWA)

13 lipca 2022, 07:25 Infrastruktura

Jeśli chcemy być odporni na szoki energetyczne i katastrofę klimatyczną, musimy postawić na transport zbiorowy. Do transportu samochodowego dokładamy dziś w podatkach więcej niż do publicznego, co ma poważne konsekwencje ekonomiczne i społeczne. Jest to z jednej strony wspieranie niemieckiej branży motoryzacyjnej, a z drugiej strony wspieranie dyktatur, jak Arabia Saudyjska czy Rosja – mówi aktywista miejski Jan Śpiewak w rozmowie z BiznesAlert.pl.

Jan Śpiewak. Źródło: Wikipedia
Jan Śpiewak. Źródło: Wikipedia

BiznesAlert.pl: W ramach walki z kryzysem energetycznym, niemieckie miasta wprowadziły tzw. 9-Euro-Ticket, czyli bilet sieciowy na komunikację miejską za 9 euro. Czy uważa Pan, że to dobry pomysł? Czy podobne rozwiązanie można by było wdrożyć w Polsce?

Jan Śpiewak: Uważam, że to świetny pomysł. W dobie katastrofy klimatycznej i rekordowych cen paliw, transport zbiorowy jest jedynym wyjściem z tej sytuacji, i Niemcy to wiedzą. 9-Euro-Ticket okazał się ogromnym sukcesem, mieszkańcy są w stanie bardzo dużo zaoszczędzić, a do Niemiec przyjedzie więcej turystów z innych krajów, dla których wakacje tam będą o wiele tańsze. Powinna to być inspiracja też dla nas. Problem w tym, że w Polsce system transportu publicznego był dewastowany od 30 lat. Poza Warszawą nie znam jakiegokolwiek miasta w Polsce, gdzie można mówić o rozwoju transportu publicznego. Liczba samochodów w polskich miastach wzrasta i jest to niepokojący trend, który jest wpierany przez państwo i samorządy.

W jaki sposób podobne rozwiązanie do 9-Euro-Ticket można byłoby spróbować wprowadzić w polskich miastach?

Na pewno warto by było go wprowadzić w Polsce, ale niestety nasz system komunikacji publicznej jest od wielu lat niszczony. Niektóre połączenia przestały funkcjonować, i w wielu przypadkach nie da się dojechać z punktu A do punktu B za pomocą transportu zbiorowego. Problem polega na tym, że nie mamy infrastruktury, która została albo rozebrana, albo jeszcze nie powstała. Pojawiły się nowe osiedla, do których nie tworzy się nowych połączeń. Dobrze to widać w przypadku Warszawy, która od lat nie zbudowała żadnej linii kolei podmiejskich od 75 lat. Nie było poważnych inwestycji w transport metropolitalny. Są linie kolejowe, które funkcjonowały jeszcze przed II wojną światową, które są modernizowane, ale jak spojrzymy na strukturę transportu, to widać, że z roku na rok dramatycznie rośnie liczba samochodów osobowych.

Pandemia była okazją, by rozwinąć transport publiczny, zbudować więcej ścieżek rowerowych, wydzielić więcej buspasów. W Warszawie szansa ta została zupełnie zaprzepaszczona. W efekcie po pandemii mamy spadek liczby przejazdów komunikacją miejską i wzrost liczby samochodów, co więcej, są cięcia – rządzący stolicą tną połączenia. Mówi się, że to przez okres wakacyjny, bo w mieście jest teraz mniej ludzi, ale przecież w wakacje ludzie też jeżdżą do pracy. Jest też problem z płacami w transporcie miejskim – motorniczy tramwaju z wieloletnim stażem zarabia 4,5 tys. złotych brutto. Byliśmy świadkami wypadków autobusów – był przypadek, że kierowca autobusu, żeby wyrobić godziny, brał amfetaminę, co jest powszechne wśród nich, gdyż są oni obciążeni taką ciężką pracą i tak niskimi płacami, że muszą sobie z tym jakoś radzić.

Kolejną rzeczą jest chaos przestrzenny. Pewnych osiedli nie będziemy już mogli obsłużyć transportem publicznym, bo zostały one źle rozplanowane. Idziemy śladem amerykańskich miast, rezygnując z transportu publicznego na rzecz samochodów osobowych.

Jakich inwestycji wymagałaby więc komunikacja miejska, żeby miasta na niej zyskiwały?

Pamiętajmy o tym, że w Niemczech rząd federalny i władze lokalne dopłacają do 9-Euro-Ticket. Przeznaczone na to zostało już kilka miliardów euro. Jeśli chodzi o Warszawę, na pewno trzeba zorganizować transport aglomeracyjny, zintegrować komunikację kolejową z komunikacją miejską, dbać o to, by połączenia były częste i regularne, żeby były one dostępne późno w nocy, żeby na tym można było polegać. W Warszawie pod tym względem nie jest najgorzej, ale jeśli ktoś mieszka w Toruniu i chciałby pojechać do Bydgoszczy do opery, to nie ma możliwości, żeby wrócić o pierwszej w nocy komunikacją zbiorową. Podobnie nie ma wieczornych i nocnych połączeń między Łodzią a Warszawą. Wymaga to gigantycznych nakładów inwestycyjnych i ograniczeń dla ruchu samochodowego. Samochody osobowe są w polskich miastach traktowane priorytetowo, co widać w naszej przestrzeni publicznej. Zobaczmy ile miejsca w naszych miastach zajmują samochody, zamieniliśmy place i ulice reprezentacyjne w parkingi. W tym modelu nie da się dalej funkcjonować. Jeśli chcemy być odporni na szoki energetyczne i katastrofę klimatyczną, musimy postawić na transport zbiorowy. Do transportu samochodowego dokładamy dziś w podatkach więcej niż do publicznego, co ma poważne konsekwencje ekonomiczne i społeczne. Jest to z jednej strony wspieranie niemieckiej branży motoryzacyjnej, a z drugiej strony wspieranie dyktatur, jak Arabia Saudyjska Rosja, co jest szczególnie istotne w kontekście wojny w Ukrainie, do której mimowolnie się dokładamy przez nasze uzależnienie od samochodów osobowych.

Rozmawiał Michał Perzyński

Ekonomista: Niemiecki bilet za dziewięć euro pomógł wyhamować inflację