ROZMOWA
Mariusz Klimczak
były Prezes Zarządu Banku Ochrony Środowiska S.A.
Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski, Redaktor Centrum Strategii Energetycznych w Instytucie Badań nad Gospodarką Rynkową.
W jaki sposób polityka publiczna może skutecznie realizować szeroko pojęty interes narodowy?
Przede wszystkim trzeba znać drogę, którą chce się podążać. Konieczne jest zatem określenie głównych, powszechnie akceptowanych celów rozwojowych w horyzoncie 20, 30 czy 50 lat. Długoterminowość jest tu kluczowa. Stanowi ona gwarant, że polityczna potrzeba chwili nie wygra z czasem, jakiego wymagają procesy ekonomiczne. Na uzyskanie efektów czeka się bowiem nieraz latami. Zazwyczaj nie przychodzą one za trzy miesiące czy za rok. Przykładowo, Niemcy założyli, że za 35 lat 80 proc. wyprodukowanej w ich kraju energii będzie pochodziło ze źródeł odnawialnych. To ambitny cel, od którego można schodzić coraz niżej, na bardziej szczegółowe polityki oraz działania w obszarach związanych chociażby z przemysłem, ochroną środowiska, rolnictwem itd. Wszystkie one powinny się zazębiać i tworzyć wspólny mechanizm. Niezwykle istotne, by uwzględniały przy tym cały szereg różnorodnych wewnętrznych i zewnętrznych trendów oraz uwarunkowań, takich jak np. starzenie się społeczeństw, zanieczyszczenie środowiska czy unijna polityka klimatyczna.
“Polityka publiczna musi mieć charakter długofalowy. Potrzebujemy wspólnego celu rozwojowego w perspektywie 20-30 lat. Stanowił on będzie wówczas gwarant, że polityczna potrzeba chwili nie wygra z czasem, jakiego wymagają procesy ekonomiczne.
Co w Polsce stoi na przeszkodzie do zaprojektowania takiej polityki publicznej?
Istnieje kilka głównych barier. Po pierwsze, brakuje w naszym kraju pewnego wspólnego celu narodowego w horyzoncie 20-30 lat. Nie mamy dziś obrazu tego, jaką gospodarką, jakim krajem chcielibyśmy być za dwie, trzy dekady. Owszem, stworzyliśmy sektorowe plany na 2030 czy nawet 2050 rok, jednakże brakuje w nich spójności, zorientowania na wspólne cele. Po drugie, naszym grzechem jest myślenie krótkoterminowe, które niestety dominuje wśród polskiej klasy politycznej. W taki sposób trudno jest wdrażać dobre rozwiązania. Jak już wspominałem, rozwój społeczno-gospodarczy wymaga bowiem czasu oraz konsekwencji. Po trzecie, zawodzi koordynacja. Działamy w filozofii oderwanych od siebie wysp. Poszczególne instytucje koncentrują się na swoich własnych celach, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje w ich otoczeniu. Programy realizowane przez np. Ministerstwo Gospodarki, Ministerstwo Skarbu Państwa, Ministerstwo Finansów oraz Ministerstwo Środowiska powinny być ze sobą spójne i podlegać jednej wizji. Tymczasem nie ma dziś w Polsce skoordynowanej polityki wydatkowania środków publicznych. Poszczególne działania nie mają wspólnego mianownika i odpowiadają jedynie na wycinkowo zdiagnozowane problemy. Wspiera się wszystko, co możliwe zamiast skupić się wyłącznie na tym, co może przynieść pożądane skutki gospodarcze. Prowadzi to do sytuacji, w których niektóre programy są ze sobą wręcz sprzeczne – np. z jednej strony walczymy z niską emisją, a z drugiej dofinansowujemy budowę domów opalanych węglem. Potencjał lepszej koordynacji poszczególnych instrumentów polityki publicznej względem długofalowych celów narodowych i siebie nawzajem jest dziś w Polsce ogromny. Postarajmy się go uwolnić.
Czy bodźcem do dokonania pozytywnych zmian może być konieczność spełnienia unijnych zobowiązań energetyczno-klimatycznych?
Znajdujemy się dziś w szczególnym momencie, w którym dysponujemy naprawdę dużymi środkami na realizację tych celów. Już teraz wiemy, że od polityki energetyczno-klimatycznej UE nie uciekniemy. Na pewno stworzyć zatem będziemy musieli pewne systemy wsparcia. W zależności od tego, dokąd kierowane będą środki finansowe, inne będą też skutki dla całej gospodarki. Jeżeli będziemy potrafili je dobrze wykorzystać, to stworzymy dobry fundament do rozwoju w kolejnych latach. Uważam, że przede wszystkim powinniśmy odejść od patrzenia na realizację celów unijnych tylko przez pryzmat kosztów. Wypacza to nasze podejście w kontekście pewnej perspektywy rozwojowej. Przykładowo, przyjęliśmy model, w którym wsparcie dla instalacji OZE jest jednakowe niezależnie od ich typów. A przecież farmy wiatrowe, biogazownie rolnicze czy przydomowe mikroinstalacje wiążą się z zupełnie różnymi skutkami dla polskiej gospodarki. Jeden rodzaj OZE wspiera de facto tworzenie miejsc pracy w Holandii czy Hiszpanii, a inny może robić to lokalnie, w Polsce. Na realizację zobowiązań energetyczno-klimatycznych patrzmy holistycznie. Nawet jeśli system zachęt dla Kowalskiego, który chciałby postawić w ogrodzie mikrowiatrak, miałby nas kosztować trochę więcej, to w ostatecznym rozrachunku korzyści dla całej gospodarki – w postaci m.in. tworzenia miejsc pracy czy potencjalnego rozwoju oraz eksportu polskich technologii – mogą zwrócić te koszty z ogromną nawiązką. Odpowiedzmy sobie na pytanie, czy w takiej sytuacji system ten byłby dla nas faktycznie droższy, czy może jednak tańszy.
Jakie regulacje pomogłyby nam zmienić dotychczasowe podejście, tak by pójść w kierunku logiki długoterminowych korzyści społeczno-gospodarczych?
Moim zdaniem rola państwa tkwi nie w kreowaniu czy realizacji samych inwestycji, co w tworzeniu możliwości czy w otwieraniu rynków. Od regulacji oczekiwać zatem należy, by zachęcały podmioty komercyjne do podejmowania działań inwestycyjnych. Jest to najbardziej ekonomicznie uzasadnione podejście, gdyż wyzwala naturalne mechanizmy dotyczące budowania innowacyjności oraz efektywności przedsiębiorstw. Trwałe i przemyślane reguły to podstawa. Tworząc takie warunki dbamy m.in. o rozwój polskich innowacji czy o nowe miejsca pracy, a więc innymi słowy o szeroko pojęty rozwój społeczno-gospodarczy.
Jaki mógłby być konkretny przykład programu wsparcia nakierowanego na horyzontalne cele polskiej gospodarki?
Wyobraźmy sobie ogólnokrajowy program budowy przyszkolnych basenów na obszarach wiejskich – trochę na wzór „Orlików”, jednak o znacznie większej skali oddziaływania. Każdy taki obiekt byłby realizowany wraz z biogazownią oraz agregatem kogeneracyjnym. W ten sposób gmina uzyskiwałaby dostęp do tańszej energii elektrycznej oraz cieplnej, którą można byłoby wykorzystać m.in. do utrzymania temperatury wody w pływalni czy powietrza w szkole. Program ten pozwoliłby osiągnąć wiele celów naraz. Po pierwsze, krajowy system energetyczny zostałby wzbogacony o dodatkową (w zależności od skali) podaż stabilnej mocy z OZE, która jest przewidywalna i w pewnej mierze sterowalna – istnieje przecież możliwość składowania biomasy i przesuwania jej spalania w czasie. Energia taka konsumowana byłaby lokalnie, co powodowałoby też mniejsze zapotrzebowanie na inwestycje w sieci elektroenergetyczne. Po drugie, projekt taki wpisywałby się w realizację europejskich zobowiązań klimatycznych, zarówno po stronie energii cieplnej jak i elektrycznej. Po trzecie, rolnicy uzyskaliby rynek zbytu na biomasę. Po czwarte, program ten stymulowałby rynek wewnętrzny, kreując szereg inwestycji na terenie całego kraju – nie tylko w centrach wzrostu, lecz również i na prowincji. Skorzystałyby z tego przedsiębiorstwa z różnych branż oraz części łańcucha wartości (np. firmy budowlane, dostawcy urządzeń). Po piąte, stworzone zostałyby trwałe i dość równomiernie rozsiane po kraju miejsca pracy, w tym w dużej mierze na terenach o relatywnie wysokiej stopie bezrobocia. Po szóste wreszcie, program taki mógłby się przyczynić do awansu cywilizacyjnego polskiej wsi – wprowadzałby kulturę aktywności fizycznej oraz lepszego dbania o zdrowie, wzbogacałby możliwości spędzania czasu wolnego, dawałby szansę uczenia dzieci pływać. Zakładam, że pomysł ten uzyskałby wysoką akceptację społeczną, gdyż tworzyłby lokalnym społecznościom szanse na wielu płaszczyznach oraz polepszał sytuację m.in. uczniów, nauczycieli, rolników, przedsiębiorców czy władz gminnych. Mimo, że wymagałby on wsparcia ze strony państwa (w postaci np. dopłat do energii produkowanej z biogazu), jak i gmin (poprzez np. zapewnienie środków na utrzymanie basenu, które mogłyby pochodzić chociażby z oszczędności wynikających z dostępu do tańszej energii), to poniesione koszty zwróciłyby się z nawiązką. Państwo zyskałoby m.in. dzięki zyskom z VAT czy nieponiesionym nakładom na moce wytwórcze i sieci elektroenergetyczne, a gminy na nowoutworzonych lokalnych miejscach pracy czy na zwiększeniu wpływów z podatków lokalnych. Uważam, że powinniśmy dążyć do kreowania i wdrażania tego typu rozwiązań.
Źródło: Centrum Strategii Energetycznych