icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Lipka: Kasacja projektu elektrowni jądrowej w Pątnowie to strzał w stopę

– Odpuszczenie inwestycji w elektrownię jądrową w Pątnowie to działanie antypolskie. […] Konin i cała wschodnia Wielkopolska będzie musiała zapłacić słoną cenę za skrajną indolencję władz, jako że region czeka nieuchronny upadek po wyczerpaniu się tam złóż węgla brunatnego i zakończeniu eksploatacji elektrowni na to paliwo. Uratować przed tym może tylko duża inwestycja, taka właśnie jak elektrownia jądrowa – pisze Jerzy Lipka, przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej, w BiznesAlert.pl.

  • Elektrownia jądrowa, która decyzją poprzedniego rządu (wydana decyzja zasadnicza), miała powstać w rejonie Konina, a konkretnie w Pątnowie, dawałaby Polsce 22 TWh energii elektrycznej.
  • O wiele lepiej do uzupełniania źródeł słonecznych i wiatrowych pasują bloki gazowe, dużo bardziej elastyczne. Tyle, że Polska gazu nie posiada, i musi go w 80-procentach sprowadzać zza granicy.
  • Polska zatem stoi przed koniecznością zbudowania zupełnie nowego systemu energetycznego. Część naszego rządu jak widać po decyzjach, chce iść drogą Niemiec, albo też drogą zbliżoną – podkreśla Jerzy Lipka.

Elektrownia jądrowa, która decyzją poprzedniego rządu (wydana decyzja zasadnicza), miała powstać w rejonie Konina, a konkretnie w Pątnowie, dawałaby Polsce 22 TWh energii elektrycznej. Bezcennej w momencie chronicznego braku mocy dyspozycyjnych w naszym systemie. Według różnych przewidywań, zabraknie nam w połowie przyszłej dekady od 6 do nawet 13 GW mocy. Będzie tak, ponieważ dużą część pracujących dziś bloków węglowych, zwłaszcza tych najstarszych, trzeba będzie wyłączyć z eksploatacji na stałe. Nie tylko dlatego, że nie spełniają norm emisyjnych. One po prostu dobiegną kresu wytrzymałości.

Dodajmy, że aż 70 procent naszych obecnie działających bloków spalających węgiel kamienny czy brunatny, przekroczyło wiek 40 lat. Na taki mniej więcej okres działalności były one projektowane. Dodatkowo, bloki węglowe bardzo źle znoszą współpracę z coraz większą ilością w naszym systemie niestabilnych i niesterowalnych źródeł wiatrowych i słonecznych. Energetyka węglowa projektowana była do pracy w podstawie systemu energetycznego i nie nadaje się do pracy przy częstych skokach mocy, w górę albo w dół. Bloki te ulegają coraz częściej awariom właśnie z powodu takiego działania.

O wiele lepiej do uzupełniania źródeł słonecznych i wiatrowych pasują bloki gazowe, dużo bardziej elastyczne. Tyle, że Polska gazu nie posiada, i musi go w 80-procentach sprowadzać zza granicy. Co prawda buduje się w tej chwili kilka bloków gazowych różnej wielkości, w Stalowej Woli, na Pomorzu Zachodnim i w innych rejonach, ale porównując ich łączną moc z tym, co wkrótce wypadnie z naszego systemu, wydaje się to zdecydowanie za mało. Szacuje się, że blok gazowy o mocy 1 GW pracując cały rok spali nawet ponad miliard metrów sześciennych tego surowca. Przypomnę, że całe polskie zużycie gazu ziemnego to dziś około 20 mld metrów sześciennych. Z tego tylko 4 mld z własnych źródeł. Energetyka i ciepłownictwo na gaz zresztą, jako emisyjne, wkrótce znajdą się także na cenzurowanym w UE, a to oznacza, że banki nie będą chciały udzielać kredytów na inwestycje tego typu, jak dziś dzieje się z inwestycjami polegającymi na spalaniu węgla. To stawia pod dużym znakiem zapytanie strategię gazową.

Elektrownie gazowe, choć tanie w budowie, mają jednak wysokie koszty zmienne, zależne w bardzo dużym stopniu od cen paliwa (zależność w 70-procentach). Blok gazowy emituje około 0,4 tony CO2 produkując każdą MWh energii elektrycznej, co oznacza dodatkowe koszty tej emisji. A ceny gazu w Polsce właśnie rosną, wraz z cenami energii. Podobnie, jak rosnąć będą koszty emisji CO2, do nawet 200-300 euro za każdą tonę wyemitowanego CO2 w przyszłej dziesięciolatce, jak wynika z szacunków. Te wzrosty cen trzeba będzie stale przerzucać na konsumentów. W bloki gazowe zresztą, które trzeba będzie zamykać po 10 – 15 latach eksploatacji, nikt o zdrowych zmysłach nie zainwestuje. Po prostu nie zwrócą się one.

Polska zatem stoi przed koniecznością zbudowania zupełnie nowego systemu energetycznego. Część naszego rządu jak widać po decyzjach, chce iść drogą Niemiec, albo też drogą zbliżoną (z marginalnym udziałem energetyki jądrowej, jeśli w ogóle). To jednak droga donikąd, jak pokazuje przykład naszych zachodnich sąsiadów, a żadna propaganda nie jest w stanie przełamać realiów technicznych (system oparty o źródła niestabilne nie może funkcjonować bez w miarę tanich i wydajnych magazynów energii, a tych nie ma jak na razie). Najprostszy przykład to choćby magazyn energii o pojemności zaledwie 100 kWh, którego koszt to już dobrze ponad 100 tysięcy złotych. A ilość cykli naładowania i rozładowania to 6000 – 8000, więc starcza na około 10 lat. Nic więc dziwnego, że energia w Niemczech, zwłaszcza ta niedotowana, dla konsumentów indywidualnych, drożeje w zastraszającym tempie, osiągając już 49 euro/MWh. Podczas gdy średnia unijna to ok. 32 euro/kWh. To ma swoje skutki i przemysł wynosi się z Niemiec, do krajów o niższej cenie energii.

Dodatkowo Niemcy nie są w stanie, po wyłączeniu wszystkich elektrowni jądrowych, odejść od paliw kopalnych, węgla brunatnego, a głownie gazu ziemnego, ponieważ szybko zabrakłoby im energii. Pozostaną w tej zależności długo, wbrew deklaracjom tamtejszej klasy politycznej i propagandy.

Drugi sposób budowy nowej energetyki, to postawić na rozwój energetyki jądrowej, zastępując zarówno w energetyce zawodowej, jak i przemysłowej, a także ciepłownictwie, wysłużone bloki węglowe jądrowymi. Te ostatnie mogą współpracować z niestabilnym OZE, choć nie jest to wskazane ze względów ekonomicznych. Elektrownie jądrowe powinny po wybudowaniu pracować jak najwięcej godzin w roku, by spłacić zaciągnięty na nie kredyt. Tu bowiem, w przeciwieństwie do bloków gazowych, mamy do czynienia z wysokimi kosztami inwestycyjnymi, oraz tanią eksploatacją, przy wykorzystaniu minimalnej ilości surowca. Te koszty inwestycyjne zależą w dużym stopniu od oprocentowania kapitału potrzebnego na budowę, ale tu następuje pozytywny zwrot w samej UE, gdzie dzięki Francji i sprzymierzonym z nią innym krajom, rozwijających lub planujących rozwijać atom. To otworzy wkrótce możliwości pozyskania tańszych kredytów na budowę z banków, także w Europie.

W Polsce dotychczas planowane były dwie duże elektrownie jądrowe to Choczewo na Pomorzu, trzy bloki Westinghouse, łącznie 3,75 GW mocy i 30 TWh energii elektrycznej rocznie (odpowiada PEJ), oraz Pątnów dwa bloki 2,8 GW łącznie, odpowiada PGE-PAK energia jądrowa. Technologię miał dostarczyć koreański KHNP. Elektrownia miała być realizowana poza programem rządowym PPEJ. Choć rząd ma na nią wpływ poprzez państwową spółkę PGE. Tu dałoby się uzyskać 22 TWh energii elektrycznej w ciągu roku, zatem obie elektrownie pokryłyby razem czwartą część polskiego zapotrzebowania, a łącznie z SMR ami nawet trzecią część. Te ostatnie głównie BWRX-300 (300 MW) wodno-wrzące, oraz Rols-Roys, wodno-ciśnieniowe (470 MW), wykorzystane byłyby głównie dla pokrycia potrzeb wielkich zakładów przemysłowych, oraz w ciepłownictwie, jak choćby do zasilenia warszawskiej sieci ciepłowniczej, największej w Europie. Dziś zasila ją węgiel i gaz głównie.
Sytuacja w naszej energetyce nakazuje zatem maksymalne przyspieszenie procesu wdrażania energetyki jądrowej, i to na dużą skalę. Wraz zresztą z uproszczeniem procedur poprzedzających samą budowę. Rząd jednak idzie w odwrotnym kierunku, opóźniając i ograniczając inwestycję w atom, zdając się wierzyć bezkrytycznie w mit, że OZE ma wszystko załatwić. Otóż nie załatwi.

Może zresztą nie jest to kwestia wiary, ale wykonywanie czyichś instrukcji, czy to obcego państwa, czy wewnętrznych grup lobbystycznych, nie ma to jednak większego znaczenia. Efekt jest zresztą ten sam w każdym przypadku. Próba usprawiedliwiana tego typu decyzji nie ma sensu, a pisanie w rodzaju „rząd chce wymienić Koreańczyków na Francuzów” czy też „Koreańczycy są w sporze z USA, więc Polska nie może postawić na ich technologię”, jest moim zdaniem mydleniem oczu, nic więcej. Próbą przykrycia antypolskich w swojej istocie decyzji, przez zwolenników obecnej władzy, którzy z jakichś względów nie są przeciwnikami energetyki jądrowej. Jest im po prostu głupio i nie wiedzą jak wytłumaczyć decyzje swoich liderów, z którymi w głębi ducha zapewne sami się nie zgadzają, a w to co piszą, po prostu nie wierzą.

Gdyby chodziło o Francuzów, to zawsze można im było dać trzecią lokalizację (drugą w ramach PPEJ), choćby w Bełchatowie, a co do sporu KHNP-Westinghouse, to Sąd w USA w pierwszej instancji przyznał rację Koreańczykom, uznając, że na tyle zmienili oni amerykańską technologię, że jest to już ich własność intelektualna. Jaki będzie wyrok drugiej instancji, nie wiadomo, ale istnieje możliwość polubownego załatwienia sporu, poprzez dostarczenie przez Koreańczyków turbin dla reaktorów Westinghouse. Znamienne jest, że Czesi, będący z natury pragmatykami, nie wykluczyli przecież KHNP ze swojego przetargu na budowę nowych bloków jądrowych. To wiele mówi. Zdają się oni nie przejmować sporem USA-Korea, realizując swój interes przede wszystkim.

Koreański koncern KHNP buduje szybko i sprawnie, w założonym budżecie. Przykładem tego jest zrealizowana inwestycja w Zjednoczonych Emiratach Arabskich w Barakah. Zrealizowana w ciągu 12 lat zaledwie od wbicia pierwszej łopaty, a chodzi o cztery bloki APR 1400 o łącznej mocy jak nasz Bełchatów 5600 MW.
Europejska wersja APR 1400 różni się głównie tym, że kopuła zabezpieczająca reaktor ma podwójne betonowe ściany, a nie pojedyncze. Jak się wydaje nie stanowi to istotnego problemu dla sprawnej w działaniu i doświadczonej w budowie EJ firmy. Polskie dwa reaktory APR 1400 oszacowali Koreańczycy na ok. 10-11 mld dolarów. To mniej, niż szacunkowy koszt Westinghouse – 7 mld dolarów a reaktor. Onadto w przypadku Koreańczyków istnieje szansa na transfer technologii reaktorów do Polski. I rozwijaniu w przyszłości własnych konstrukcji tego typu.

Ludzie mianowani na kierownicze stanowiska przez obecną władzę zdają się stawiać wszystko na jedną kartę, nie bacząc, że stawiając w ten sposób można również wszystko przegrać.Bo nie rozkłada się w ten sposób odpowiednio ryzyka. A przede wszystkim przegrać można gospodarczą przyszłość kraju, gdy nie będzie przez najbliższych kilkanaście lat znaczącego postępu w magazynowaniu energii i jego kosztach. A gwarancji na sukces nikt tu nie da. PGE choćby ogłosiło zawieszenie projektu budowy EJ w Pątnowie, a skoncentrowanie się na wiatrakach na morzu. Jednakże przykład szwedzki, gdzie działa już ponad 14 GW takich wiatraków, ich zmierzona wydajność waha się rocznie między 26 a 33 procent rocznego wykorzystania mocy. Co zatem zrobić przez resztę czasu? Bałtyk to nie Morze Północne, a już na pewno nie Atlantyk, gdzie osiągane roczne wykorzystanie mocy tych urządzeń jest znacząco wyższe – Dania, Niemcy, W. Brytania czy Irlandia. Dla porównania roczne wykorzystanie mocy w EJ to około 88-92 procent (raz na półtorej roku jest przerwa na częściową wymianę paliwa, w przypadku Westinghouse trwa ok. 28 dni).

Obywatelski Ruch na Rzecz Energetyki Jądrowej będzie wkrótce obecny w Koninie. Celem naszym jest wybadanie tam nastrojów społecznych, pod kątem zorganizowania oporu przeciw szkodliwym decyzjom władz dotyczącym Pątnowa. Zamierzamy spotkać się z mieszkańcami, samorządowcami, także związkowcami. Konin i cała wschodnia Wielkopolska będzie musiała zapłacić słoną cenę za skrajną indolencję władz, jako że region czeka nieuchronny upadek po wyczerpaniu się tam złóż węgla brunatnego i zakończeniu eksploatacji elektrowni na to paliwo. Uratować przed tym może tylko duża inwestycja, taka właśnie jak elektrownia jądrowa, dzięki której znacząca część miejsc pracy ocaleje, choć po przekwalifikowaniu zapewne, ale też powstaną nowe, a zatem także nowe perspektywy. Gdy inwestycji zabraknie, przyszłości w Koninie po prostu nie ma i to sobie trzeba jasno powiedzieć.

Władze Platformy jak sądzę idą tu metodą salami, czyli stopniowego okrajania programu jądrowego, bez ogłaszania publicznie jego końca, jako że większość społeczeństwa, w tym i zwolenników PO, popiera budowę EJ w Polsce, a zwłaszcza to poparcie jest duże w rejonie Konina, gdzie nawet nie ma komitetów lokalnych przeciwnych tej inwestycji. Platforma Obywatelska tym samym zdaje się potwierdzać wszystkie najgorsze opinie o niej, wyrażane w kampaniach wyborczych przez jej konkurentów politycznych, a we Wschodniej Wielkopolsce, gdzie jak dotąd wypadała dobrze, należy się spodziewać masowej zmiany nastawienia społecznego do tej partii, jako antyrozwojowej, działającej na szkodę regionu i kraju.

Na wczorajszej konferencji prasowej w Sejmie, trzy organizacje popierające atom, czyli Obywatelski Ruch na Rzecz Energetyki Jądrowej, Stowarzyszenia na Rzecz Elektrowni Jądrowej na Pomorzu, oraz Komitet TAK dla atomu w Gminie Choczewo ogłosiły rozpoczęcie działań mających doprowadzić do zmiany nastawienia władz. A zwłaszcza decyzji dotyczącej Pątnowa. Zaczniemy od łagodniej presji jak pisanie listów, pod którymi zebrane zostaną podpisy, stopniowo zaostrzając jednak protest, jeśli to nie przyniesie skutku, aż do kulminacyjnego momentu marszu pod URM z naszymi żądaniami zaraz po wakacjach. To ostatnie jednak wymaga przygotowania, by zapewnić frekwencję. Pozyskania wsparcia innych środowisk, zwłaszcza tych które broniły CPK, apolitycznych, ale nastawionych prorozwojowo.

Listy będą też skierowane osobno do dwóch koalicjantów w rządzie, czyli Trzeciej Drogi i Lewicy, by się jasno określiły w takiej sytuacji. Bez nich wszak dalsze trwanie rządu nie jest możliwe. To zresztą niepowtarzana szansa dla nich na odbudowę zaufania społecznego po nieudanych wyborach do PE. Z regionu Konina pochodzi zresztą obecna Pani Minister Klimatu z Trzeciej Drogi, i ciekawi mnie, co ma ona teraz do powiedzenia swoim wyborcom w regionie, zagrożonym katastrofą ekonomiczną i społeczną na wielką skalę? Bo to, że inwestycja nie jest „rządowa”, to żadne tłumaczenie. Wszak PGE to spółka jak najbardziej państwowa, gdzie politycy mają wpływ decydujący. Ciekawi też zresztą jesteśmy reakcji PAK i pana Zygmunta Solorza, dla których to PGE okazało się niewiarygodnym partnerem. Sytuacja ta zresztą stawia pod dużym znakiem zapytania także wiarygodność Polski, jako partnera przy wielkich inwestycjach, gdzie każda nowa władza może zmieniać kurs o 180 stopni i gdzie nie ma żadnej ciągłości, a chęć dowalenia przeciwnikowi politycznemu przeważa nad Racją Stanu Państwa. A dzieje się tak, bo daliśmy sobie wejść na głowę jako społeczeństwo, niedojrzałym politykom, nie nadającym się do kierowania państwem.

Skuteczność jednak działań OREJ i naszych sojuszników zależeć będzie od stopnia aktywności społecznej i stopnia poparcia naszych działań przez przeciętnego Kowalskiego. Bez tego trudno byłoby myśleć o zmianie nastawienia władz. Przykład CPK jednak pokazuje, że można osiągnąć sukces.

Atomowy realizm. Spięcie

– Odpuszczenie inwestycji w elektrownię jądrową w Pątnowie to działanie antypolskie. […] Konin i cała wschodnia Wielkopolska będzie musiała zapłacić słoną cenę za skrajną indolencję władz, jako że region czeka nieuchronny upadek po wyczerpaniu się tam złóż węgla brunatnego i zakończeniu eksploatacji elektrowni na to paliwo. Uratować przed tym może tylko duża inwestycja, taka właśnie jak elektrownia jądrowa – pisze Jerzy Lipka, przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej, w BiznesAlert.pl.

  • Elektrownia jądrowa, która decyzją poprzedniego rządu (wydana decyzja zasadnicza), miała powstać w rejonie Konina, a konkretnie w Pątnowie, dawałaby Polsce 22 TWh energii elektrycznej.
  • O wiele lepiej do uzupełniania źródeł słonecznych i wiatrowych pasują bloki gazowe, dużo bardziej elastyczne. Tyle, że Polska gazu nie posiada, i musi go w 80-procentach sprowadzać zza granicy.
  • Polska zatem stoi przed koniecznością zbudowania zupełnie nowego systemu energetycznego. Część naszego rządu jak widać po decyzjach, chce iść drogą Niemiec, albo też drogą zbliżoną – podkreśla Jerzy Lipka.

Elektrownia jądrowa, która decyzją poprzedniego rządu (wydana decyzja zasadnicza), miała powstać w rejonie Konina, a konkretnie w Pątnowie, dawałaby Polsce 22 TWh energii elektrycznej. Bezcennej w momencie chronicznego braku mocy dyspozycyjnych w naszym systemie. Według różnych przewidywań, zabraknie nam w połowie przyszłej dekady od 6 do nawet 13 GW mocy. Będzie tak, ponieważ dużą część pracujących dziś bloków węglowych, zwłaszcza tych najstarszych, trzeba będzie wyłączyć z eksploatacji na stałe. Nie tylko dlatego, że nie spełniają norm emisyjnych. One po prostu dobiegną kresu wytrzymałości.

Dodajmy, że aż 70 procent naszych obecnie działających bloków spalających węgiel kamienny czy brunatny, przekroczyło wiek 40 lat. Na taki mniej więcej okres działalności były one projektowane. Dodatkowo, bloki węglowe bardzo źle znoszą współpracę z coraz większą ilością w naszym systemie niestabilnych i niesterowalnych źródeł wiatrowych i słonecznych. Energetyka węglowa projektowana była do pracy w podstawie systemu energetycznego i nie nadaje się do pracy przy częstych skokach mocy, w górę albo w dół. Bloki te ulegają coraz częściej awariom właśnie z powodu takiego działania.

O wiele lepiej do uzupełniania źródeł słonecznych i wiatrowych pasują bloki gazowe, dużo bardziej elastyczne. Tyle, że Polska gazu nie posiada, i musi go w 80-procentach sprowadzać zza granicy. Co prawda buduje się w tej chwili kilka bloków gazowych różnej wielkości, w Stalowej Woli, na Pomorzu Zachodnim i w innych rejonach, ale porównując ich łączną moc z tym, co wkrótce wypadnie z naszego systemu, wydaje się to zdecydowanie za mało. Szacuje się, że blok gazowy o mocy 1 GW pracując cały rok spali nawet ponad miliard metrów sześciennych tego surowca. Przypomnę, że całe polskie zużycie gazu ziemnego to dziś około 20 mld metrów sześciennych. Z tego tylko 4 mld z własnych źródeł. Energetyka i ciepłownictwo na gaz zresztą, jako emisyjne, wkrótce znajdą się także na cenzurowanym w UE, a to oznacza, że banki nie będą chciały udzielać kredytów na inwestycje tego typu, jak dziś dzieje się z inwestycjami polegającymi na spalaniu węgla. To stawia pod dużym znakiem zapytanie strategię gazową.

Elektrownie gazowe, choć tanie w budowie, mają jednak wysokie koszty zmienne, zależne w bardzo dużym stopniu od cen paliwa (zależność w 70-procentach). Blok gazowy emituje około 0,4 tony CO2 produkując każdą MWh energii elektrycznej, co oznacza dodatkowe koszty tej emisji. A ceny gazu w Polsce właśnie rosną, wraz z cenami energii. Podobnie, jak rosnąć będą koszty emisji CO2, do nawet 200-300 euro za każdą tonę wyemitowanego CO2 w przyszłej dziesięciolatce, jak wynika z szacunków. Te wzrosty cen trzeba będzie stale przerzucać na konsumentów. W bloki gazowe zresztą, które trzeba będzie zamykać po 10 – 15 latach eksploatacji, nikt o zdrowych zmysłach nie zainwestuje. Po prostu nie zwrócą się one.

Polska zatem stoi przed koniecznością zbudowania zupełnie nowego systemu energetycznego. Część naszego rządu jak widać po decyzjach, chce iść drogą Niemiec, albo też drogą zbliżoną (z marginalnym udziałem energetyki jądrowej, jeśli w ogóle). To jednak droga donikąd, jak pokazuje przykład naszych zachodnich sąsiadów, a żadna propaganda nie jest w stanie przełamać realiów technicznych (system oparty o źródła niestabilne nie może funkcjonować bez w miarę tanich i wydajnych magazynów energii, a tych nie ma jak na razie). Najprostszy przykład to choćby magazyn energii o pojemności zaledwie 100 kWh, którego koszt to już dobrze ponad 100 tysięcy złotych. A ilość cykli naładowania i rozładowania to 6000 – 8000, więc starcza na około 10 lat. Nic więc dziwnego, że energia w Niemczech, zwłaszcza ta niedotowana, dla konsumentów indywidualnych, drożeje w zastraszającym tempie, osiągając już 49 euro/MWh. Podczas gdy średnia unijna to ok. 32 euro/kWh. To ma swoje skutki i przemysł wynosi się z Niemiec, do krajów o niższej cenie energii.

Dodatkowo Niemcy nie są w stanie, po wyłączeniu wszystkich elektrowni jądrowych, odejść od paliw kopalnych, węgla brunatnego, a głownie gazu ziemnego, ponieważ szybko zabrakłoby im energii. Pozostaną w tej zależności długo, wbrew deklaracjom tamtejszej klasy politycznej i propagandy.

Drugi sposób budowy nowej energetyki, to postawić na rozwój energetyki jądrowej, zastępując zarówno w energetyce zawodowej, jak i przemysłowej, a także ciepłownictwie, wysłużone bloki węglowe jądrowymi. Te ostatnie mogą współpracować z niestabilnym OZE, choć nie jest to wskazane ze względów ekonomicznych. Elektrownie jądrowe powinny po wybudowaniu pracować jak najwięcej godzin w roku, by spłacić zaciągnięty na nie kredyt. Tu bowiem, w przeciwieństwie do bloków gazowych, mamy do czynienia z wysokimi kosztami inwestycyjnymi, oraz tanią eksploatacją, przy wykorzystaniu minimalnej ilości surowca. Te koszty inwestycyjne zależą w dużym stopniu od oprocentowania kapitału potrzebnego na budowę, ale tu następuje pozytywny zwrot w samej UE, gdzie dzięki Francji i sprzymierzonym z nią innym krajom, rozwijających lub planujących rozwijać atom. To otworzy wkrótce możliwości pozyskania tańszych kredytów na budowę z banków, także w Europie.

W Polsce dotychczas planowane były dwie duże elektrownie jądrowe to Choczewo na Pomorzu, trzy bloki Westinghouse, łącznie 3,75 GW mocy i 30 TWh energii elektrycznej rocznie (odpowiada PEJ), oraz Pątnów dwa bloki 2,8 GW łącznie, odpowiada PGE-PAK energia jądrowa. Technologię miał dostarczyć koreański KHNP. Elektrownia miała być realizowana poza programem rządowym PPEJ. Choć rząd ma na nią wpływ poprzez państwową spółkę PGE. Tu dałoby się uzyskać 22 TWh energii elektrycznej w ciągu roku, zatem obie elektrownie pokryłyby razem czwartą część polskiego zapotrzebowania, a łącznie z SMR ami nawet trzecią część. Te ostatnie głównie BWRX-300 (300 MW) wodno-wrzące, oraz Rols-Roys, wodno-ciśnieniowe (470 MW), wykorzystane byłyby głównie dla pokrycia potrzeb wielkich zakładów przemysłowych, oraz w ciepłownictwie, jak choćby do zasilenia warszawskiej sieci ciepłowniczej, największej w Europie. Dziś zasila ją węgiel i gaz głównie.
Sytuacja w naszej energetyce nakazuje zatem maksymalne przyspieszenie procesu wdrażania energetyki jądrowej, i to na dużą skalę. Wraz zresztą z uproszczeniem procedur poprzedzających samą budowę. Rząd jednak idzie w odwrotnym kierunku, opóźniając i ograniczając inwestycję w atom, zdając się wierzyć bezkrytycznie w mit, że OZE ma wszystko załatwić. Otóż nie załatwi.

Może zresztą nie jest to kwestia wiary, ale wykonywanie czyichś instrukcji, czy to obcego państwa, czy wewnętrznych grup lobbystycznych, nie ma to jednak większego znaczenia. Efekt jest zresztą ten sam w każdym przypadku. Próba usprawiedliwiana tego typu decyzji nie ma sensu, a pisanie w rodzaju „rząd chce wymienić Koreańczyków na Francuzów” czy też „Koreańczycy są w sporze z USA, więc Polska nie może postawić na ich technologię”, jest moim zdaniem mydleniem oczu, nic więcej. Próbą przykrycia antypolskich w swojej istocie decyzji, przez zwolenników obecnej władzy, którzy z jakichś względów nie są przeciwnikami energetyki jądrowej. Jest im po prostu głupio i nie wiedzą jak wytłumaczyć decyzje swoich liderów, z którymi w głębi ducha zapewne sami się nie zgadzają, a w to co piszą, po prostu nie wierzą.

Gdyby chodziło o Francuzów, to zawsze można im było dać trzecią lokalizację (drugą w ramach PPEJ), choćby w Bełchatowie, a co do sporu KHNP-Westinghouse, to Sąd w USA w pierwszej instancji przyznał rację Koreańczykom, uznając, że na tyle zmienili oni amerykańską technologię, że jest to już ich własność intelektualna. Jaki będzie wyrok drugiej instancji, nie wiadomo, ale istnieje możliwość polubownego załatwienia sporu, poprzez dostarczenie przez Koreańczyków turbin dla reaktorów Westinghouse. Znamienne jest, że Czesi, będący z natury pragmatykami, nie wykluczyli przecież KHNP ze swojego przetargu na budowę nowych bloków jądrowych. To wiele mówi. Zdają się oni nie przejmować sporem USA-Korea, realizując swój interes przede wszystkim.

Koreański koncern KHNP buduje szybko i sprawnie, w założonym budżecie. Przykładem tego jest zrealizowana inwestycja w Zjednoczonych Emiratach Arabskich w Barakah. Zrealizowana w ciągu 12 lat zaledwie od wbicia pierwszej łopaty, a chodzi o cztery bloki APR 1400 o łącznej mocy jak nasz Bełchatów 5600 MW.
Europejska wersja APR 1400 różni się głównie tym, że kopuła zabezpieczająca reaktor ma podwójne betonowe ściany, a nie pojedyncze. Jak się wydaje nie stanowi to istotnego problemu dla sprawnej w działaniu i doświadczonej w budowie EJ firmy. Polskie dwa reaktory APR 1400 oszacowali Koreańczycy na ok. 10-11 mld dolarów. To mniej, niż szacunkowy koszt Westinghouse – 7 mld dolarów a reaktor. Onadto w przypadku Koreańczyków istnieje szansa na transfer technologii reaktorów do Polski. I rozwijaniu w przyszłości własnych konstrukcji tego typu.

Ludzie mianowani na kierownicze stanowiska przez obecną władzę zdają się stawiać wszystko na jedną kartę, nie bacząc, że stawiając w ten sposób można również wszystko przegrać.Bo nie rozkłada się w ten sposób odpowiednio ryzyka. A przede wszystkim przegrać można gospodarczą przyszłość kraju, gdy nie będzie przez najbliższych kilkanaście lat znaczącego postępu w magazynowaniu energii i jego kosztach. A gwarancji na sukces nikt tu nie da. PGE choćby ogłosiło zawieszenie projektu budowy EJ w Pątnowie, a skoncentrowanie się na wiatrakach na morzu. Jednakże przykład szwedzki, gdzie działa już ponad 14 GW takich wiatraków, ich zmierzona wydajność waha się rocznie między 26 a 33 procent rocznego wykorzystania mocy. Co zatem zrobić przez resztę czasu? Bałtyk to nie Morze Północne, a już na pewno nie Atlantyk, gdzie osiągane roczne wykorzystanie mocy tych urządzeń jest znacząco wyższe – Dania, Niemcy, W. Brytania czy Irlandia. Dla porównania roczne wykorzystanie mocy w EJ to około 88-92 procent (raz na półtorej roku jest przerwa na częściową wymianę paliwa, w przypadku Westinghouse trwa ok. 28 dni).

Obywatelski Ruch na Rzecz Energetyki Jądrowej będzie wkrótce obecny w Koninie. Celem naszym jest wybadanie tam nastrojów społecznych, pod kątem zorganizowania oporu przeciw szkodliwym decyzjom władz dotyczącym Pątnowa. Zamierzamy spotkać się z mieszkańcami, samorządowcami, także związkowcami. Konin i cała wschodnia Wielkopolska będzie musiała zapłacić słoną cenę za skrajną indolencję władz, jako że region czeka nieuchronny upadek po wyczerpaniu się tam złóż węgla brunatnego i zakończeniu eksploatacji elektrowni na to paliwo. Uratować przed tym może tylko duża inwestycja, taka właśnie jak elektrownia jądrowa, dzięki której znacząca część miejsc pracy ocaleje, choć po przekwalifikowaniu zapewne, ale też powstaną nowe, a zatem także nowe perspektywy. Gdy inwestycji zabraknie, przyszłości w Koninie po prostu nie ma i to sobie trzeba jasno powiedzieć.

Władze Platformy jak sądzę idą tu metodą salami, czyli stopniowego okrajania programu jądrowego, bez ogłaszania publicznie jego końca, jako że większość społeczeństwa, w tym i zwolenników PO, popiera budowę EJ w Polsce, a zwłaszcza to poparcie jest duże w rejonie Konina, gdzie nawet nie ma komitetów lokalnych przeciwnych tej inwestycji. Platforma Obywatelska tym samym zdaje się potwierdzać wszystkie najgorsze opinie o niej, wyrażane w kampaniach wyborczych przez jej konkurentów politycznych, a we Wschodniej Wielkopolsce, gdzie jak dotąd wypadała dobrze, należy się spodziewać masowej zmiany nastawienia społecznego do tej partii, jako antyrozwojowej, działającej na szkodę regionu i kraju.

Na wczorajszej konferencji prasowej w Sejmie, trzy organizacje popierające atom, czyli Obywatelski Ruch na Rzecz Energetyki Jądrowej, Stowarzyszenia na Rzecz Elektrowni Jądrowej na Pomorzu, oraz Komitet TAK dla atomu w Gminie Choczewo ogłosiły rozpoczęcie działań mających doprowadzić do zmiany nastawienia władz. A zwłaszcza decyzji dotyczącej Pątnowa. Zaczniemy od łagodniej presji jak pisanie listów, pod którymi zebrane zostaną podpisy, stopniowo zaostrzając jednak protest, jeśli to nie przyniesie skutku, aż do kulminacyjnego momentu marszu pod URM z naszymi żądaniami zaraz po wakacjach. To ostatnie jednak wymaga przygotowania, by zapewnić frekwencję. Pozyskania wsparcia innych środowisk, zwłaszcza tych które broniły CPK, apolitycznych, ale nastawionych prorozwojowo.

Listy będą też skierowane osobno do dwóch koalicjantów w rządzie, czyli Trzeciej Drogi i Lewicy, by się jasno określiły w takiej sytuacji. Bez nich wszak dalsze trwanie rządu nie jest możliwe. To zresztą niepowtarzana szansa dla nich na odbudowę zaufania społecznego po nieudanych wyborach do PE. Z regionu Konina pochodzi zresztą obecna Pani Minister Klimatu z Trzeciej Drogi, i ciekawi mnie, co ma ona teraz do powiedzenia swoim wyborcom w regionie, zagrożonym katastrofą ekonomiczną i społeczną na wielką skalę? Bo to, że inwestycja nie jest „rządowa”, to żadne tłumaczenie. Wszak PGE to spółka jak najbardziej państwowa, gdzie politycy mają wpływ decydujący. Ciekawi też zresztą jesteśmy reakcji PAK i pana Zygmunta Solorza, dla których to PGE okazało się niewiarygodnym partnerem. Sytuacja ta zresztą stawia pod dużym znakiem zapytania także wiarygodność Polski, jako partnera przy wielkich inwestycjach, gdzie każda nowa władza może zmieniać kurs o 180 stopni i gdzie nie ma żadnej ciągłości, a chęć dowalenia przeciwnikowi politycznemu przeważa nad Racją Stanu Państwa. A dzieje się tak, bo daliśmy sobie wejść na głowę jako społeczeństwo, niedojrzałym politykom, nie nadającym się do kierowania państwem.

Skuteczność jednak działań OREJ i naszych sojuszników zależeć będzie od stopnia aktywności społecznej i stopnia poparcia naszych działań przez przeciętnego Kowalskiego. Bez tego trudno byłoby myśleć o zmianie nastawienia władz. Przykład CPK jednak pokazuje, że można osiągnąć sukces.

Atomowy realizm. Spięcie

Najnowsze artykuły