Kowal: Jeśli Rosja zdoła rozbić Zachód, grozi nam duży konflikt zbrojny (ROZMOWA)

17 lutego 2016, 11:00 Bezpieczeństwo

ROZMOWA

Prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin. Fot.: Kremlin

Dr Paweł Kowal, ekspert ds. polityki wschodniej, opowiada o rosnącym napięciu w relacjach Rosji z państwami NATO. – Putin, żeby utrzymywać się u steru władzy, szczególnie wobec poważnych kłopotów gospodarczych w zasadzie nie ma innego wariantu niż odejść lub napinać konflikt. Celem, w razie większego konfliktu jest jak najszybsze rozbicie jedności Zachodu – ocenia nasz rozmówca.

Na konferencji bezpieczeństwa w Monachium doszło do szumnych deklaracji. Rosja zagroziła Zachodowi powrotem do Zimnej Wojny. Czy jesteśmy blisko nowego konfliktu międzynarodowego?

Są dwie warstwy tego problemu. Pierwsza to propaganda rosyjska. Aby uzyskać swoje cele, Rosja korzysta ze starego instrumentu nacisku i straszy wojną. Rosjanie wiedzą, że elity Zachodu boją się tej broni, bo opinia publiczna w poszczególnych krajach jest nastawiona pacyfistycznie i jest gotowa zmieść każdego kto szykuje się do wojny a poprzeć każdego kto przyobieca, że wynegocjuje pokój. Pomimo agresji Rosji w Gruzji i na Ukrainie, zajęcia Krymu a także dziwnej operacji w Syrii, wszystkim się wydaje, że Rosja nie zrobi już kroku dalej. A tymczasem Kreml posuwa się krok po kroku.

Druga warstwa „straszenia wojną” to stan faktyczny.  Jest szereg nowych czynników zwiększających ryzyko wybuchu wojny, które warto traktować poważnie. Po pierwsze, wzrost wydatków na zbrojenia. Rosyjska armia nie jest tą samą, która w 2008 roku weszła do Gruzji, eksperci mówią o zwiększonym ryzyku użycia broni nuklearnej.

Ma większe zdolności odstraszania?

Operacja w Syrii pokazuje, że nie chodzi tylko o możliwość odstraszania, ale także o zdolność do agresji.

Czy chodzi o agresję w regionie byłego Związku Sowieckiego, czy przeciwko NATO?

Kreml ma skłonność do ryzykowania wojny w sytuacji wewnętrznego kryzysu. I tak Rosja miała już wojnę u siebie, czyli w Czeczenii, miała wojnę na Kaukazie, powiedzmy wojnę trans graniczną z wejściem na terytorium sąsiada, miała aneksję Ukrainy, były próby destabilizacji Estonii przy pomocy walk o pomnik sowiecki i kilka innych przykładów wojny hybrydowej, jesteśmy już w trakcie wielkoformatowej interwencji na Bliskim Wschodzie – tym razem całkowicie poza dawnym imperium Romanowych/ ZSRS, więc następny krok to już może być chyba tylko próba zaczepki na terytorium NATO lub UE, wchodzi w grę destabilizacja w relacjach z Turcją lub jakiś ruch w krajach nad Bałtykiem. Zachód się częściowo zreflektował. Niemcy apelują o zwiększenie wydatków na zbrojenia, Stany Zjednoczone zwiększają je. Dzisiaj nie zostało już nic z klimaciku ostatniej dekady, kiedy mówiono, że nie wolno zbroić państw Sojuszu, szczególnie tych na Wschodzie. Nastąpi dozbrojenie, są na to wyznaczone już określone sumy, których nikt nie wydaje przez przypadek.

Czy to są działania pozorowane ukrywające słabość Zachodu i więzi transatlantyckiej?

Potencjał Zachodu i więź transatlantycka słabną w oczach. Działanie w postaci planowania wydatków na zbrojenia i ogłaszania tego może być elementem odstraszania, ale świadczy jednoznacznie o tym, że ośrodki polityczne na Zachodzie dopuszczają w szeregu swoich scenariuszy i taki, że będzie większa wojna. To jest oczywiście jeden z wariantów, na który Zachód chce się przygotować. Wśród klisz, które tkwią w naszej wyobraźni jest zabójstwo arcyksięcia Austro-Węgier Ferdynanda, które jako wydarzenie mało istotne geopolitycznie, incydentalne, jednak sprowokowało wybuch I wojny światowej. Jej logika działała wbrew interesom wszystkich uczestników jest sumą emocji, przypadków, zadawnionych małych konfliktów. Ci, którzy z różnych powodów nie chcą wojny z czasem muszą się w nią i tak włączyć. Moment, w którym może się pojawić podobny zapalnik, jest obecnie bliższy niż kiedykolwiek po rozpadzie ZSRS. Może nim być incydent, w który zostanie zamieszana Turcja. W sprawach wojskowych ona właściwie prowadzi własną politykę obok NATO, trochę jak Niemcy prowadziły w sprawie uchodźców. Podobnie jak w przypadku RFN w odniesieniu do Unii Europejskiej, tureckie działania mają znaczenie dla wszystkich, w tym wypadku dla całego Sojuszu. I  w tym sensie są poważniejsze, że ich nieprzewidziane skutki mogą pójść bardzo daleko. Ankara może niepostrzeżenie wciągnąć całe NATO w konflikt, lub doprowadzić do jego bezwładu, jeżeli Sojusz jej nie pomoże. Nigdy nie wiemy, kiedy w wirze emocji, sporów etnicznych, wojny w Kurdystanie warunki zacznie dyktować logika wojny, pozornie mało znaczące zdarzenie uruchomi wtedy wielki konflikt. Używając tego rodzaju narzędzia prezydent Putin może kompletnie obezwładnić NATO.

Czy jego pozycja jest wystarczająco silna?

W ostatnim czasie pojawił się ciekawy sygnał. Amerykanie ujawnili informacje o nadużyciach finansowych samego prezydenta Federacji Rosyjskiej. To było dziwne o tyle, że chociaż wszyscy „od zawsze” wiedzą, że władza na Kremlu korzysta z możliwości  finansowych na specjalnych zasadach, to do tej pory nie mówiono o tym. Dlaczego stało się to właśnie teraz? Dlaczego ktoś decyduje się na osłabienie prezydenta Rosji właśnie teraz? Być może napięcie wewnętrzne w rosyjskim systemie władzy jest tak wielkie, że Amerykanie dopuszczają możliwość doprowadzenia do wymiany obecnego prezydenta na kogoś innego w ramach tej samej ekipy. Może chcą dać ku temu dodatkowy pretekst? Jego następca jednak w ramach obecnych warunków gospodarczych w Rosji musiałby być jednak jeszcze większym jastrzębiem.

Nie gołębiem?

Zanim po Breżniewie (twardogłowym) przyszedł Gorbaczow (reformator) musiał porządzić Andropow, czyli człowiek służb, który przygotowuje zmianę. Nie wiadomo kto to będzie.

Tymczasem Putin, żeby utrzymywać się u steru władzy, szczególnie wobec poważnych kłopotów gospodarczych w zasadzie nie ma innego wariantu niż odejść lub napinać konflikt. Celem, w razie większego konfliktu jest jak najszybsze rozbicie jedności Zachodu. W kontekście Unii Europejskiej narzędziem destrukcji mają być uchodźcy, co widać po bombardowaniach w Syrii. Według wszystkich prognoz w tym roku do bram Unii przywędruje największa fala uchodźców, tymczasem w wyniku bombardowań rosyjskich właśnie rusza kolejna fala uchodźców z Aleppo. Putin wedle podejrzeń Amerykanów dolewa oliwy do ognia i po drugiej stronie, wspierając środowiska obecne dotąd tylko na marginesie politycznym w poszczególnych państwach UE, które dziś już są istotne w wielu krajach. Ich cała polityka polega na kwestionowaniu sojuszu atlantyckiego i nacjonalizmie, a ich komunikacja społeczna polega na walce ze wszystkimi obcymi i uruchamianiu strachu przeciw uchodźcom, co praktycznie oznacza wzniecanie buntu przeciw obecnie rządzącym elitom. To istocie wojna hybrydowa przeciwko Unii Europejskiej. Polska nie jest wyłączona z tych trendów, tyle, że u nas to jest trudniejsze ze względów historycznych.

Inny fakt, który pozostał niedoceniony w Polsce, to operacja pod tytułem protest niemieckich obywateli pochodzenia rosyjskiego przeciwko domniemanemu gwałtowi na dziewczynce pochodzącej z rodziny rosyjskich Niemców dokonanemu przez migrantów z południa. Demokratyczna Republika Federalna Niemiec, stanęła przed sytuacją, w której jej obywatele, wykarmieni jej mlekiem nie dowierzają własnym ministrom, bo ci zataili informacje na temat wydarzeń w Kolonii, tylko nagle zaczynają ulegać argumentom ministra spraw zagranicznych Rosji Siergieja Ławrowa. Widziałem w Niemczech, że dla tamtejszych elit to jest szokujące. Ludzie, którzy różnili się od innych Niemców tylko znajomością języka rosyjskiego i miejscem pobytu przed kilkudziesięciu laty, nagle zaczęli korespondować intelektualnie z rosyjskim MSZ, wyszli na ulice kilku niemieckich miastach. Protestują w takt rosyjskich oskarżeń, po ćwierćwieczu pobytu w Bundesrepublice. Z tego wynika przekonanie, że Kreml może bezpośrednio wpływać na opinię publiczną w Niemczech. Skutkiem tego może być spadek poparcia Berlina dla Nord Stream 2, bo jednak z punktu widzenia Niemiec miarka się zaczyna przebierać.

Nie będzie tego gazociągu?

Chyba jednak nie będzie, ale nie dlatego, że jest to sukces polskiej dyplomacji, a w wyniku kryzysu zaufania między Rosją a Niemcami. Będzie to z drugiej strony znak, że ogólnie jest już naprawdę niedobrze.

Skoro sytuacja jest tak poważna, dlaczego zabrakło Angeli Merkel w Monachium?

Pewnie nie chciała wchodzić w dyskusję o uchodźcach. Wyraźnie zabiega o czas. Znamienne były słowa Merkel o tym, że nie wszystkie decyzje podejmowane szybko są skuteczne.

Co czeka Zachód?

Wydaje mi się, że możemy stworzyć obecnie dwa skrajne scenariusze. W pierwszym, negatywnym, Angela Merkel nie utrzymuje się u władzy, a w USA zwycięża kandydat ogłaszający politykę desinteressement w Europie. To oznaczałoby drogę do wybuchu jakiegoś większego konfliktu. W wariancie drugim, pozytywnym, Merkel jednak przetrwa, a w Stanach elity postawią na kogoś kto wyprowadzi nową prezydenturę z wirażu wyborczego jak Biden czy Bloomberg. W takim wariancie do poważniejszego konfliktu raczej nie dojdzie. Wtedy Zachód da radę z kryzysem uchodźczym i zależnością energetyczną od Rosji. Jaskółką dobrej zmiany są nowe propozycje Komisji Europejskiej w sprawach energii. To najbardziej rewolucyjne podejście w historii Wspólnoty: otwarcie na surowce z Nigerii, poważne plany ujednolicania systemów przesyłu na kontynencie. Mimo tego, że nie doszło do konfliktu, nie było wstrząsu najczęściej koniecznego do opamiętania się, ktoś zrozumiał skalę zagrożenia i postanowił odwrócić bieg wydarzeń, w którym dla kogoś mogło wydawać się logiczne, że po agresji Rosji na Ukrainę, Rosjanie będą mogli być pewni, że jeśli zażyczą sobie Nord Stream 2, to go dostaną.

Co w wypadku globalnego konfliktu może zrobić Polska?

Pytanie co dzisiaj znaczy wojna. Papież mówi, że ona już trwa. Czy my jak średniowieczni rycerze nie szykujemy się zawsze na dawne wojny? Najważniejsze, aby uniknąć sytuacji, w której Polacy są sami, a otaczają ich wrogowie, albo w lepszym wariancie skłóceni z Warszawą sojusznicy. Konieczne jest utrzymanie więzi z Niemcami i Francją za wszelką cenę, utrzymanie jedności NATO i UE i bycie po tej stronie sporu.

Podczas II Wojny Światowej byliśmy po właściwej stronie sporu i co nam to dało?

Skala zależności i zobowiązań jest dużo większa. Choćby ze względów gospodarczych Polska nie zostanie zostawiona sama sobie przez Niemcy. Mają tu za dużo inwestycji i interesów. Nie można porównywać naszych relacji z sojusznikami do stanu sprzed II wojny światowej. Niemcy są naszymi aliantami, krajem demokratycznym, który nadal jest bardzo stabilny. Gdyby doszło dziś do wyborów, zwycięzcą okazałaby się ciągle Angela Merkel. Stabilność rządu w Niemczech podobnie jak stabilność Waszyngtonu jest bardziej niż kiedykolwiek warunkiem stabilizacji całego Zachodu.

Rozmawiał Wojciech Jakóbik