ROZMOWA
Dr Adam Lelonek, ekspert Fundacji Pułaskiego, zastępca redaktora naczelnego Portalu polukr.net, opowiada o grze interesów USA, Niemiec i Polski przed szczytem NATO w Warszawie. Czy Polacy zdołają przeforsować swoje pomysły?
BiznesAlert.pl: Czy pańskim zdaniem projekt Nord Stream 2 zagraża bezpieczeństwu Europy?
To, że projekt ten stanowi zagrożenie jest oczywiste. Nie tylko w sferze bezpieczeństwa oraz zwiększenia obecności rosyjskiej floty na Morzu Bałtyckim. To jest także wysyłanie nie do końca właściwego sygnału do partnerów. Mówię tutaj o Niemcach. Mówię o partnerach nie tylko z Unii Europejskiej z naszej części Europy, ale także do potencjalnych kandydatów do wstąpienia do Wspólnoty, czyli chociażby Ukrainy. To my wszyscy będziemy wspólnie ofiarami. Gdyby on powstał to wszystkie państwa w regionie poniosą z tego tytułu straty. Z geopolitycznego punktu widzenia, zarówno Niemcy jak i Rosja, nie brały pod uwagę polskich planów dywersyfikacji przy projektowaniu i podejmowaniu konkretnych decyzji politycznych w sprawie Nord Stream 2. To było poniekąd pozostawienie Polski oraz naszego regionu w strefie wpływów rosyjskich, jeżeli chodzi o aspekt energetyczno-polityczny.
Czy NATO posiada odpowiednie instrumenty aby powstrzymać realizację Nord Stream 2?
Zawsze należy patrzeć na szeroki kontekst polityczny oraz geopolityczny. NATO w dużym uproszczeniu, które nie odbiega od rzeczywistości, to Stany Zjednoczone. Trudno jest uwierzyć, że nie orientują się one dokładnie w sytuacji naszego regionu. Biorąc pod uwagę powyższe kwestie USA biernie przyglądają się tej kwestii i nie angażują się w nią.
Na początku maja sekretarz stanu USA John Kerry oraz wysłannik departamentu stanu USA ds. energii Amos Hochstein, wyrazili obawy, że projekt Nord Stream 2 może mieć negatywny wpływ na Europę Środkowo-Wschodnią. Czy Amerykanie grożą palcem?
Wyrażanie obaw przerabialiśmy w kontekście rosyjskim. Zaryzykowałbym twierdzenie, że trudno jest traktować te wypowiedzi jako poważne i aktywne wsparcie państw regionu, ponieważ rozmowy na temat Nord Stream 2 toczą się znacznie dłużej. Reakcja nastąpiła dopiero w ostatnich tygodniach. To bardzo późno. Decyzje polityczne były podejmowane wcześniej. Po drugie samo wyrażenie obaw niepoparte konkretnymi działaniami czy też wsparciem politycznym nie zmienia naszej sytuacji. Tu właśnie pojawia się kontekst geopolityczny. W USA zbliżają się wybory. To Demokraci kojarzą się z izolacjonizmem, a tak na dobrą sprawę sygnały zbliżone do tego nurtu wysyła także kandydat republikański. Nie jest to do końca republikanin z krwi i kości. Niemniej jednak Donald Trump jest kandydatem Republikanów. Już wcześniej administracja Baracka Obamy prowadziła taką politykę, w której postawiła w Europie na Niemcy. Amerykanie wycofywali się i zmieniali wektor swojego zainteresowania na obszar Pacyfiku. Przede wszystkim na Chiny. Działania Rosji zmusiły jednak Waszyngton do przekalibrowania swoich priorytetów i została zwiększona aktywność USA w naszym regionie w sferze wojskowej. Są konkretne działania ze strony NATO. Znowu jednak wracamy do punktu wyjścia – intensyfikacja tych działań jest blokowana przez Berlin.
Tutaj także występuje kilka kontekstów. W interesie Niemiec nie jest tworzenie baz w Polsce czy też na tzw. wschodniej flance Sojuszu ponieważ najprawdopodobniej zniknęłaby konieczność utrzymywania amerykańskich baz u nich, a co za tym idzie – mogłoby dojść do spadku priorytetowego znaczenia Berlina dla USA. Niemcy walczą o swoją pozycję i swoje interesy. Jest to poniekąd zrozumiałe, ale tutaj pojawia się kolejny kontekst – solidarności. Każda organizacja międzynarodowa wymaga pewnego rodzaju solidarności, poświęcenia ze strony członków, zrozumienia czy zaakceptowania szerszego kontekstu uwarunkowań geopolitycznych. Niemcy nie odpuszczają w tej kwestii. Także na płaszczyźnie NATO. Można powiedzieć, że dochodzi do ,,rozjeżdżania się” interesów między członkami czy też pewnymi grupami członków, a interesami całego Sojuszu. Konsekwencją tego jest wysyłanie niewłaściwego, wewnętrznie sprzecznego komunikatu do naszych sojuszników na Wschodzie czyli przede wszystkim do Ukrainy – ten brak jedności i solidarności widać i wykorzystuje go Rosja. Zachód nie tylko w ten sposób traci kolejne argumenty przemawiające za postępem reform na Ukrainie, za zachęceniem i mobilizowaniem do nich tamtejszych elit. Każdy dyplomata czy analityk widzi co się dzieje – Zachód nie ma spójnego stanowiska, \są różne interesy i różne siły opowiadające się za zbliżeniem do Moskwy czy wreszcie, Amerykanie wciąż z dystansem podchodzą do większego zaangażowanie się w Europie. W związku z tym trudno spodziewać się zdecydowanej reakcji Sojuszu na Nord Stream 2. Nie przychodzi mi do głowy żaden ,,instrument natowski”, który mógłby zostać wykorzystany do zmiany postawy Niemców w sferze gospodarczej. Tym bardziej, że dla NATO nie jest to do końca obszar zainteresowania. Do tego mamy już problemy związane ze wzmocnieniem obecność wojsk NATO na tzw. wschodniej flance, co jest żywotnym interesem zarówno Sojuszu jak i Unii Europejskiej. Tutaj mamy do czynienia z dysonansem w przekazie ze strony najsilniejszych mocarstw europejskich.
Czy można powiązać ustępstwa w sprawie Nord Stream 2 ze zgodą na stacjonarne bazy NATO w Polsce?
Jest to ciekawa koncepcja. Jest ona teoretycznie możliwa, ale biorąc pod uwagę zwiększoną aktywność rosyjską na wielu odcinkach – jej realizacja nie jest ani w interesach UE, ani wielu strategicznie ważnych członków Sojuszu Północnoatlantyckiego. Zagrożenie ze strony Moskwy nie maleje, lecz rośnie. Trudno byłoby więc podchodzić do tego inaczej, niż handel bezpieczeństwem regionu w imię realizacji partykularnych interesów i wykorzystywanie własnej pozycji do osłabiania innych w sferze gospodarczej. W sumie polityka się do tego sprowadza, tj. do pewnego rodzaju ustępstw czy targów. Niemniej jednak wszystko wskazuje na to, że Niemcy nie są do końca skłonne pójść nawet na taki kompromis.
Czy Pana zdaniem kwestia Nord Stream 2 powinna znaleźć się w agendzie zbliżającego się szczytu Sojuszu jaki ma się odbyć w Warszawie? Czy Polska może liczyć na czyjeś wsparcie w tej kwestii?
Kwestia ta mogłaby się pojawić w rozmowie dotyczącej zwiększonej obecności floty rosyjskiej na Morzu Bałtyckim. Nie ma jednak za bardzo platformy do dyskusji na ten temat w samym Sojuszu. Mamy problem z jednej strony z populizmem polityków, a z drugiej z innymi uwarunkowaniami funkcjonowania mechanizmów demokratycznych na poziomie państw, ale i Unii Europejskiej. Przypominam, że zbliżają się wybory nie tylko w USA, ale również w Niemczech i we Francji. Władze potrzebują sukcesu, jakichś argumentów. Angela Merkel jest w szczególnej sytuacji, ponieważ poparcie dla niej spada, co ma z kolei związek z jej polityką migracyjną.
Niby mamy sojuszników regionalnych, gdyż państwa naszego regionu stoją przed takimi samymi problemami. Natomiast w praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Tutaj jest przestrzeń do oddziaływania rosyjskiej agentury wpływu – manipulowanie przekazem informacyjnym, skłócenie między sobą elit, tworzenie sztucznych konfliktów lub wręcz destabilizacja prac rządów i parlamentów. Biorąc pod uwagę brak zaawansowanej współpracy w obszarze wojny informacyjnej, a nawet regionalnego konsensusu w ocenie działań samej Rosji, jestem bardzo sceptyczny jeżeli chodzi o takie ponadnarodowe porozumienie. Tym bardziej, że nasze państwa nie mówią wciąż jednym głosem w wielu istotnych kwestiach geopolitycznych. Mamy prorosyjskich polityków we wszystkich państwach UE i NATO, zarówno we Włoszech, Francji jak i w Niemczech, nie mówiąc o politykach także w naszym regionie. Dosyć kontrowersyjne wypowiedzi czy też decyzje nie tylko Węgrów, Czechów czy Słowaków świadczą o tym, że bardzo łatwo stronie rosyjskiej będzie wprowadzać chaos, zamieszanie, destabilizować ewentualne porozumienie. Moim zdaniem NATO nie jest do końca platformą, na której wspomniane interesy mogą zostać zrealizowane.
Szczyt w Warszawie może być dobrym miejscem, w którym państwa regionu mogłyby teoretycznie przedstawić razem swoje stanowisko, ale w kuluarach – ten nieformalny lobbing jest znacznie ważniejszy niż to, co dzieje się w świetle fleszy na oficjalnych posiedzeniach. Trudno jest jednak uwierzyć, że Amerykanie nie są zorientowani w sytuacji w naszym regionie. Jeżeli doszło do tego, że oficjalnie sekretarz stanu wypowiada się na temat szkodliwości Nord Stream 2, to oznacza, że Waszyngton jest świadomy tego, co się dzieje. Sytuację z pewnością komplikują zbliżające się wybory, lecz tutaj również można było działać z wyprzedzeniem, już wcześniej, gdyby była do tego wola polityczna. W obecnej sytuacji geopolitycznej USA żaden polityk amerykański nie podjąłby tak radykalnej decyzji, jak antagonizowanie najsilniejszego państwa europejskiego dla dobra mniejszych, słabszych i niezjednoczonych państw Europy Środkowo-Wschodniej.
Teoretycznie strata takiego sojusznika, jakim są Niemcy, z pewnością opóźniłaby rozmowy na temat TTIP, który jest korzystniejszy dla Ameryki niż dla Europy, nie mówiąc o zagrożeniu dla amerykańskich interesów na Starym Kontynencie, a przez to i globalnie. Jak wygląda spięcie na linii Berlin-Waszyngton byliśmy świadkami po rewelacjach Edwarda Snowdena, którego idealnie wykorzystał Kreml, aby skłócić USA oraz Niemcy. Wszyscy chyba pamiętamy, jak zachowała się wtedy Angela Merkel, prosząc oficjalnie o dobrowolne ujawnienie listy wszystkich agentów w Niemczech – USA, ale i inne państwa. To nie było tyle niekonwencjonalne rozwiązanie, ile emocjonalne. Gdyby USA zaangażowały się w pomoc dla podzielonych względem percepcji Rosji i jej działań państw naszego regionu, musiałyby gruntownie zmienić swoją politykę zagraniczną i strategię obronną. To jest po prostu nierealne, także dlatego, że potencjał państw Europy Środkowo-Wschodniej na tym etapie jest za mały – zarówno w sferze gospodarczej, jak i wojskowej. Taka decyzja Waszyngtonu mogłaby poza tym pchnąć jeszcze bardziej różne niemieckie grupy interesów w stronę Rosji. Reagowanie i dostosowywanie się do wspomnianych uwarunkowań to będzie zadanie dla nowej dyplomacji amerykańskiej.
Wciąż jednak trudno jest mówić o scenariuszu połączenia sił państw naszego regionu. Koncepcja Międzymorza, jakkolwiek jest bardzo wątpliwa i teoretyczna w obecnych realiach, nie może być jednak przekreślana w całości i z automatu. Są różne jej elementy, takie jak chociażby doraźna współpraca przy konkretnych wydarzeniach czy wyzwaniach. Nie mówiąc o naprawdę ogromnych, potencjalnych możliwościach jednoczenia sił i współpracy w obszarze technologicznym i zbrojeniowym. Zawsze trzeba od czegoś zacząć, a bez mniejszych, mniej medialnych przedsięwzięć, nie będzie wielkich sukcesów. Na Ukrainie już teraz obserwowane jest duże zainteresowanie tematem budowy podstaw dla sojuszu Polska-Ukraina-Rumunia. Jest to utrudnione z wielu względów, ale Warszawa wciąż pozostaje bierna na tego typu sygnały, nie wykorzystuje sprzyjających okoliczności, aby przejąć inicjatywę na tym etapie planów. Tym bardziej, że mamy do czynienia z potencjalną zmianą sytuacji geopolitycznej – po następnych wyborach w Naddniestrzu najprawdopodobniej zamieni się ono w odpowiednik czy imitację takiego tworu jak Doniecka lub Ługańska Republika Ludowa. W tym momencie pojawi się kolejne wyzwanie w naszym regionie.
Rozmawiał Piotr Stępiński