icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Lipka: Czy coś łączy energetykę jądrową z Konstytucją 3 maja?

Pozornie te dwie sprawy są od siebie tak czasowo odległe, że trudno tu się doszukiwać analogii i wspólnych cech. A jednak, Konstytucja została uchwalona 3 maja 1791 roku, a następne wydarzenia były próbą ratunku tonącej Rzeczpospolitej Obojga Narodów rozbieranej po kawałku przez agresywnych sąsiadów. Ciąg zdarzeń, zmierzających do odzyskania niepodległości nie ogranicza się przy tym do wojny w obronie Konstytucji, czy zaraz potem Powstania Kościuszkowskiego, ale ciągnie się przez całą „Epokę Legionów” i „Okres Napoleoński” – pisze Jerzy Lipka, prezes Obywatelskiego Ruchu na rzecz Energetyki Jądrowej.

Atom i Konstytucja

Z jednej strony patrioci dążący za wszelką cenę do odwrócenia skutków rozbiorów i przekreślenia ich, z drugiej zaś strony zdrajcy wysługujący się dla własnych korzyści dworom w Berlinie czy Petersburgu. I oczywiście dwie obce potęgi nastawiające na naszą wolność i niezawisłość, celowo nie mówię o trzech, jako że Austria dawała sygnały świadczące o chęci uznania reform Sejmu Czteroletniego i nowej polskiej rzeczywistości. Tym niemniej wzięła udział w pierwszym i trzecim rozbiorze.

W XX wieku tzw III RP, czyli po powtórnym odzyskaniu niepodległości, uzależniona ściśle od masowego spalania węgla stanęła przed wyzwaniem przebudowy swojej anachronicznej energetyki. Energetyki, bez której dalszy rozwój i odbudowa nie byłyby możliwe. Ta przebudowa zaczęła się już w latach 80 tych, w postaci realizowanych planów zbudowania dwóch dużych elektrowni jądrowych Żarnowiec i Warta, co sprawiłoby, że węglowy monopol zastąpiony zostałby mieszaną energetyką węglowo-jądrową, otwierającą drogę i ku dalszym, późniejszym przekształceniom.

Niestety, porzucenie tych planów właśnie u progu III RP było jedną z najgorszych możliwych decyzji, co ma niezwykle negatywny wpływ i na nasze obecne położenie gospodarczo-energetyczne. To położenie jest dla nas ogromnym wyzwaniem, a przekreślenie skutków energetycznych decyzji z 1990 roku będzie niosło ze sobą wielkie koszty. Tym większe, że zniszczone zostały w dużej mierze polskie kompetencje wówczas nabyte. Tym niemniej to wyzwanie trzeba będzie podjąć, także dla dobra przyszłych pokoleń.

Bez energetyki jądrowej, jak pokazuje historia ostatnich 20 lat, nie zmienimy zasadniczo charakteru całego sektora. Tak, to prawda, przyrasta bowiem moc zainstalowana zarówno w fotowoltaice, jak energetyce wiatrowej, ale nie idzie to w parze z ilością pozyskiwanej energii, która jest cięgle bardzo mała. Fotowoltaika osiągnęła już poziom przeszło 4,2 GW mocy zainstalowanej, ale energii z niej jest rocznie mniej niż 3 TWh. W przypadku energetyki wiatrowej mamy moc zainstalowaną 6,6 GW, przy rocznym poziomie produkcji energii zaledwie 14 TWh. Przy wielkości całej energii produkowanej w kraju przeszło 158 TWh (2020 rok), oraz nadwyżce importu nad eksportem przekraczającym 13 TWh rocznie.

Nie jestem przeciwny temu, by rozwijać źródła wiatrowe i słoneczne w sektorze energetycznym, ale nadzieje z nimi związane, to bardziej propagandowo nadmuchany przez media balonik, niż rzeczywistość. Przynajmniej do czasu zbudowania opłacalnych magazynów energii na dużą skalę, zdolnych magazynować ją w skali TWh a nie GWh. Bo zapotrzebowanie naszego społeczeństwa i gospodarki mierzy się w TWh. Zbudowanych dodajmy, bez udziału pierwiastków ziem rzadkich, których udział uniemożliwiłby magazynowanie energii po niskich kosztach na odpowiednio wielką skalę.

Są więc dwie praktycznie drogi odchodzenia od obecnej naszej 70 procentowej zależności od węgla. Może to być w praktyce masowe spalanie gazu ziemnego, albo energia z reaktorów jądrowych. Możliwa jest też kombinacja obu tych czynników, jak w programie rządowym zwanym PEP40. Ponieważ Polska gazu ziemnego nie posiada w odpowiedniej ilości, nastawienie się na zastępowanie węgla wyłącznie tym pierwiastkiem musi radykalnie zwiększyć nasze uzależnienie od jego importu. Także tego bardzo niechcianego dziś importu z kierunku wschodniego, lub jakiejś jego wersji np. podłączenie się do Nord Stream II, poprzez Niemcy.

O ile w wersji rządowej import gazu ziemnego jest jeszcze trzymany w ryzach i do jego zaspokojenia wystarcza obecnie budowana i planowana infrastruktura (import na poziomie 22 – 24 mld metrów sześciennych rocznie), o tyle już przewidywania prezesa PGNiG idą dużo dalej, gdyż jest mowa o imporcie ponad 30 mld metrów sześciennych tego surowca i to już w 2030 roku, lub niedługo potem. Widać zatem, jak dalece energetyka jądrowa jest w stanie tą naszą zależność od spalania gazu zmniejszyć, umożliwiając odcięcie się od importu ze wschodu, w takiej czy innej formie.

Ale z tego właśnie względu jest też w sprzeczności z interesem państw ościennych jak Niemcy czy Rosja, które chciałyby polską zależność od gazu jako surowca maksymalnie zwiększyć. Cel Rosji jest oczywisty, na gazie zarabia krocie, odbudowując dzięki temu swoją siłę wojskową. Cel Niemiec to wyłożony oficjalnie ustami szefowej resortu środowiska zwalczanie energetyki jądrowej w całej Europie, by zrobić miejsce na rynku dla technologii odnawialnych, których nasi zachodni sąsiedzi obok Danii są w Europie jednym z głównych eksporterów. Ale też zrobienie miejsca dla gazu ziemnego, importowanego z Rosji gazociągami Nord Stream I i II, których przepustowość znacznie przekracza niemieckie zużycie. A dzięki którym staną się Niemcy głównym hubem gazowym na całą Europę. Stąd zachodzi w pewnym sensie i dziś analogia do czasów Konstytucji 3 maja, gdzie wówczas kraje ościenne chciały utrzymać u nas przy życiu ustrój gwarantujący słabość państwa i jego niemoc także w sensie militarnym, o tyle teraz chodzi bardziej o energetyczne uzależnienie. Dziś chodzi im o przykucie nas do rosyjsko-niemieckiego rydwanu, oraz uniemożliwienie nam zbudowania sektora jądrowego, mogącego dać taszą energię bez dopłat do emisji CO2. Zaistnienie tego sektora w Polsce da natomiast podstawy do energetycznej suwerenności i da podstawy szybkiego, innowacyjnego rozwoju całej gospodarki, w co warto zainwestować, nie zważając na gniewne pomruki wewnętrznych grup interesu i zewnętrznej agentury. A trzeba to zrobić szybko i bez zwłoki, by dogodna sytuacja nie minęła, jak stało się w przypadku reform Sejmu Wielkiego.

Lipka: Ile Polacy płacą za brak atomu?

Pozornie te dwie sprawy są od siebie tak czasowo odległe, że trudno tu się doszukiwać analogii i wspólnych cech. A jednak, Konstytucja została uchwalona 3 maja 1791 roku, a następne wydarzenia były próbą ratunku tonącej Rzeczpospolitej Obojga Narodów rozbieranej po kawałku przez agresywnych sąsiadów. Ciąg zdarzeń, zmierzających do odzyskania niepodległości nie ogranicza się przy tym do wojny w obronie Konstytucji, czy zaraz potem Powstania Kościuszkowskiego, ale ciągnie się przez całą „Epokę Legionów” i „Okres Napoleoński” – pisze Jerzy Lipka, prezes Obywatelskiego Ruchu na rzecz Energetyki Jądrowej.

Atom i Konstytucja

Z jednej strony patrioci dążący za wszelką cenę do odwrócenia skutków rozbiorów i przekreślenia ich, z drugiej zaś strony zdrajcy wysługujący się dla własnych korzyści dworom w Berlinie czy Petersburgu. I oczywiście dwie obce potęgi nastawiające na naszą wolność i niezawisłość, celowo nie mówię o trzech, jako że Austria dawała sygnały świadczące o chęci uznania reform Sejmu Czteroletniego i nowej polskiej rzeczywistości. Tym niemniej wzięła udział w pierwszym i trzecim rozbiorze.

W XX wieku tzw III RP, czyli po powtórnym odzyskaniu niepodległości, uzależniona ściśle od masowego spalania węgla stanęła przed wyzwaniem przebudowy swojej anachronicznej energetyki. Energetyki, bez której dalszy rozwój i odbudowa nie byłyby możliwe. Ta przebudowa zaczęła się już w latach 80 tych, w postaci realizowanych planów zbudowania dwóch dużych elektrowni jądrowych Żarnowiec i Warta, co sprawiłoby, że węglowy monopol zastąpiony zostałby mieszaną energetyką węglowo-jądrową, otwierającą drogę i ku dalszym, późniejszym przekształceniom.

Niestety, porzucenie tych planów właśnie u progu III RP było jedną z najgorszych możliwych decyzji, co ma niezwykle negatywny wpływ i na nasze obecne położenie gospodarczo-energetyczne. To położenie jest dla nas ogromnym wyzwaniem, a przekreślenie skutków energetycznych decyzji z 1990 roku będzie niosło ze sobą wielkie koszty. Tym większe, że zniszczone zostały w dużej mierze polskie kompetencje wówczas nabyte. Tym niemniej to wyzwanie trzeba będzie podjąć, także dla dobra przyszłych pokoleń.

Bez energetyki jądrowej, jak pokazuje historia ostatnich 20 lat, nie zmienimy zasadniczo charakteru całego sektora. Tak, to prawda, przyrasta bowiem moc zainstalowana zarówno w fotowoltaice, jak energetyce wiatrowej, ale nie idzie to w parze z ilością pozyskiwanej energii, która jest cięgle bardzo mała. Fotowoltaika osiągnęła już poziom przeszło 4,2 GW mocy zainstalowanej, ale energii z niej jest rocznie mniej niż 3 TWh. W przypadku energetyki wiatrowej mamy moc zainstalowaną 6,6 GW, przy rocznym poziomie produkcji energii zaledwie 14 TWh. Przy wielkości całej energii produkowanej w kraju przeszło 158 TWh (2020 rok), oraz nadwyżce importu nad eksportem przekraczającym 13 TWh rocznie.

Nie jestem przeciwny temu, by rozwijać źródła wiatrowe i słoneczne w sektorze energetycznym, ale nadzieje z nimi związane, to bardziej propagandowo nadmuchany przez media balonik, niż rzeczywistość. Przynajmniej do czasu zbudowania opłacalnych magazynów energii na dużą skalę, zdolnych magazynować ją w skali TWh a nie GWh. Bo zapotrzebowanie naszego społeczeństwa i gospodarki mierzy się w TWh. Zbudowanych dodajmy, bez udziału pierwiastków ziem rzadkich, których udział uniemożliwiłby magazynowanie energii po niskich kosztach na odpowiednio wielką skalę.

Są więc dwie praktycznie drogi odchodzenia od obecnej naszej 70 procentowej zależności od węgla. Może to być w praktyce masowe spalanie gazu ziemnego, albo energia z reaktorów jądrowych. Możliwa jest też kombinacja obu tych czynników, jak w programie rządowym zwanym PEP40. Ponieważ Polska gazu ziemnego nie posiada w odpowiedniej ilości, nastawienie się na zastępowanie węgla wyłącznie tym pierwiastkiem musi radykalnie zwiększyć nasze uzależnienie od jego importu. Także tego bardzo niechcianego dziś importu z kierunku wschodniego, lub jakiejś jego wersji np. podłączenie się do Nord Stream II, poprzez Niemcy.

O ile w wersji rządowej import gazu ziemnego jest jeszcze trzymany w ryzach i do jego zaspokojenia wystarcza obecnie budowana i planowana infrastruktura (import na poziomie 22 – 24 mld metrów sześciennych rocznie), o tyle już przewidywania prezesa PGNiG idą dużo dalej, gdyż jest mowa o imporcie ponad 30 mld metrów sześciennych tego surowca i to już w 2030 roku, lub niedługo potem. Widać zatem, jak dalece energetyka jądrowa jest w stanie tą naszą zależność od spalania gazu zmniejszyć, umożliwiając odcięcie się od importu ze wschodu, w takiej czy innej formie.

Ale z tego właśnie względu jest też w sprzeczności z interesem państw ościennych jak Niemcy czy Rosja, które chciałyby polską zależność od gazu jako surowca maksymalnie zwiększyć. Cel Rosji jest oczywisty, na gazie zarabia krocie, odbudowując dzięki temu swoją siłę wojskową. Cel Niemiec to wyłożony oficjalnie ustami szefowej resortu środowiska zwalczanie energetyki jądrowej w całej Europie, by zrobić miejsce na rynku dla technologii odnawialnych, których nasi zachodni sąsiedzi obok Danii są w Europie jednym z głównych eksporterów. Ale też zrobienie miejsca dla gazu ziemnego, importowanego z Rosji gazociągami Nord Stream I i II, których przepustowość znacznie przekracza niemieckie zużycie. A dzięki którym staną się Niemcy głównym hubem gazowym na całą Europę. Stąd zachodzi w pewnym sensie i dziś analogia do czasów Konstytucji 3 maja, gdzie wówczas kraje ościenne chciały utrzymać u nas przy życiu ustrój gwarantujący słabość państwa i jego niemoc także w sensie militarnym, o tyle teraz chodzi bardziej o energetyczne uzależnienie. Dziś chodzi im o przykucie nas do rosyjsko-niemieckiego rydwanu, oraz uniemożliwienie nam zbudowania sektora jądrowego, mogącego dać taszą energię bez dopłat do emisji CO2. Zaistnienie tego sektora w Polsce da natomiast podstawy do energetycznej suwerenności i da podstawy szybkiego, innowacyjnego rozwoju całej gospodarki, w co warto zainwestować, nie zważając na gniewne pomruki wewnętrznych grup interesu i zewnętrznej agentury. A trzeba to zrobić szybko i bez zwłoki, by dogodna sytuacja nie minęła, jak stało się w przypadku reform Sejmu Wielkiego.

Lipka: Ile Polacy płacą za brak atomu?

Najnowsze artykuły