Lipka: Co się dzieje z atomem na Zachodzie?

20 września 2019, 12:00 Atom

Kiedy czytacie lub słyszycie o takich czy innych incydentach lub awariach w elektrowniach jądrowych głównie w Europie Zachodniej, USA, bądź Japonii lub Rosji, proszę pamiętać o jednym! Elektrownie jądrowe w tych krajach w większości są instalacjami II generacji, budowane w latach 70-tych lub pierwszej połowie 80-tych XX wieku. Projektowane były wówczas na 40 lat pracy, nie więcej – pisze Jerzy Lipka, przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

Energetyka jądrowa

Dziś przedłuża się pracę wielu z nich powyżej 40 lat, a np. w Belgii nawet powyżej 50 lat (zgodnie z planami miałyby pracować do 2025 roku). Oczywiście, towarzyszą temu pewne zabiegi modernizacyjne, mają też pasywne systemy bezpieczeństwa, jakość urządzeń jest systematycznie sprawdzana i monitorowana, lecz ich eksploatacja zbliża się nieubłaganie do końca. Były budowane solidnie, lecz wszystko ma kiedyś swój kres.

Naturalną koleją rzeczy jest to, że w elektrowniach jądrowych stare urządzenia, w tym i reaktory, wymienia się na nowe. Sukcesywnie i systematycznie. I to nawet jeśli do tej pory pracują bezawaryjnie. Tymczasem Europa Zachodnia i USA tego nie robią, a jeśli już to w niewystarczającym stopniu. W takiej sytuacji trudno, aby stara flota reaktorów została zastąpiona nową. Brak jest w energetyce państw zdroworozsądkowego, długofalowego planowania. Zemściło się to np. na Wielkiej Brytanii, która negocjowała kontrakt na Hincley Point z EdF mając nóż na gardle w postaci braku wystarczającej ilości energii na rynku i rosnący import. Dlatego wynegocjowała kontrakt na budowę tak drogo. Pamiętajmy, że w Europie Zachodniej na masową skalę mieszkania ogrzewa się energią elektryczną, a zużycie na jednego mieszkańca jest znacznie wyższe, niż u nas.

Część reaktorowa elektrowni jądrowych, wykonana najsolidniej, na ogół bardzo dobrze wytrzymuje przedłużony czas eksploatacji. Jeśli nie, nadzór jądrowy, który we wszystkich krajach jest bardzo ostry i jest prawdziwą zmorą dla operatorów elektrowni jądrowych (mogą przyjść, kontrolować bez uprzedzenia i bez powodu, a nawet wstrzymać pracę elektrowni – takie uprawnienia), po prostu nakazuje zamknięcie obiektu.

O ile cześć reaktorowa w miarę dobrze znosi przedłużony czas pracy, o tyle inne urządzenia, niezwiązane z częścią reaktorową, już gorzej. Dlatego słyszy się tu i ówdzie, że praca elektrowni jądrowej została wstrzymana bo… no właśnie – tu instalacja elektryczna, tam znów wymienniki ciepła, gdzie indziej jeszcze turbina itp. Słyszymy o takich incydentach i zapewne będziemy słyszeć coraz częściej. W końcu ile można cerować dziury w starych, wysłużonych skarpetkach.

Nie jest to jednak wina energetyki jądrowej jako takiej, lecz patologii decyzyjnej we wszystkich krajach, o których piszę. Paraliżującej przede wszystkim decyzje ideologii politycznej i energetycznej „poprawności”, sugerującej, jakoby rozwiązanie problemów energetycznych leżało wyłącznie po stronie rozwoju OZE. Pokolenie polityków lat 70-tych było o wiele odważniejsze i bardziej zdroworozsądkowe, niż obecne.

Niemcy, którzy w ciągu ostatnich 10 lat włożyli w podobny eksperyment z OZE 250 mld euro, udowadniają, że z technicznego punktu widzenia uzyskiwanie 80 procent czy tym bardziej 100 procent energii z OZE przez cały rok jest niemożliwe.

Za 2018 rok w Niemczech energia wiatru i słońca to niecałe 1/3 całej produkcji energii i więcej być nie może, mimo, że moc zainstalowana wynosi łącznie 73 GW, a cały kraj jest zabudowany wiatrakami i panelami fotowoltaicznymi. Niemcy w dalszym ciągu produkują z węgla aż 40 procent energii, będąc jego największym konsumentem w Europie (głównie węgiel brunatny i pewne ilości importowanego kamiennego). 11 procent to atom, no i rosnący systematycznie udział gazu ziemnego, głównie z Rosji. Nic więc dziwnego, że emisja stoi praktycznie w miejscu, a paroprocentowe wahania mają miejsce w przypadku łagodniejszej lub ostrzejszej zimy. Ceny energii dla indywidualnych odbiorców, na których przerzucono koszty eksperymentu, poszybowały w górę do stawek, obok Danii, najwyższych w Europie – ponad 30 euro-centów za kWh. Nie dotyczy to tylko stawek dla odbiorców przemysłowych, dotowanych silnie z budżetu federalnego. Na tę dotację składa się konsument.

Niemcy są zbyt dumni, by przyznać się do porażki, ale mimo całkowitego fiaska ich eksperymentu, niektóre kraje próbują go naśladować ze względów ideologicznych. Jego zwolennikiem jest prezydent Francji! Dlatego właśnie te kraje, także opierająca się na atomie Francja, nie wymieniają starej floty reaktorów, choć zgodnie ze zdrowym rozsądkiem powinny to zrobić. Co gorsza, trwają starania o przerzucenie tego nieudanego eksperymentu na kraje Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polskę. Dzieje się to w interesie niemieckich producentów paneli fotowoltaicznych i przemysłu wiatrakowego.

Patologia decyzyjna na zachodzie, nie powinna mieć wpływu na polski program rozwoju energetyki jądrowej. My mamy budować od początku elektrownie jądrowe generacji III lub III+, projektowane na 60 lat w teorii, a w praktyce na nawet ponad 80 lat (trzy pokolenia). W nowych elektrowniach podobne rzeczy się nie zdarzają, a systemy pracują bezawaryjnie i to przez długie lata. Tak samo, jak przez długie lata bezawaryjnie pracowały te na zachodzie, dostarczając do domów i przemysłu względnie tanią energię elektryczną, za pomocą której opłacało się grzać mieszkania. Pozdrawiam zwolenników atomu.

Lipka: Manifestacja poparcia atomu już we wrześniu