icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Lipka: Przyszłość energetyki należy do fuzji termojądrowej

Tak jak trudno byłoby przekonać właściciela jedynego sklepu na osiedlu, że potrzebny jest jeszcze drugi, tak nie sposób zjednać lobbystów w energetyce, żeby obok rozwijały się jeszcze inne sposoby pozyskiwania energii! I w jednym i w drugim przypadku dotychczasowy monopolista będzie dążył do utrzymania status quo. Różnica jest jedynie taka, że w energetyce chodzi o dużo większe pieniądze – stwierdza mgr. inż. Jerzy Lipka z Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

Priorytetem dla rządu powinny być niskie ceny energii elektrycznej i paliw – taką tezę stawia w swoim artykule Janusz Steinhoff, były minister w rządzie Jerzego Buzka. Nic bardziej słusznego. Spór zaczyna się w momencie, gdy wchodzimy w szczegóły jak osiągnąć tą niską cenę energii elektrycznej, a przy okazji także ciepła. I tu żeby nie szukać daleko, przyjrzyjmy się, które państwa w Europie mają najwyższe koszty wytwarzania energii elektrycznej i na czym opierają dziś swój miks energetyczny?

Steinhoff: Gaz powinien zastąpić atom (ROZMOWA)

Grafika: TVN 24 BiŚ

Na wykresie widać, że najwyższe ceny energii elektrycznej w Europie mają kraje intensywnie rozwijające OZE wsparte gazem, bądź też gazem i węglem brunatnym – odpowiednio Dania i Niemcy. Kraje te albo od atomu odchodzą, jak Niemcy i dziś posiadają go niewiele w swoim miksie (ok 11 procent), albo też go w ogóle nie mają, tak jak wspomniana Dania oraz Irlandia i Portugalia. Znacznie tańszą energią dla indywidualnych odbiorców dysponują państwa intensywnie rozwijające energetykę jądrową i mające jej dużo w swoim systemie energetycznym: Szwecja, Finlandia, Francja, Bułgaria, Węgry, Czechy, Słowacja czy Rumunia. Te państwa mają raczej niewielki udział OZE w swoim systemie, może poza Szwecją i jej rozwiniętą hydroenergetyką. Dodajmy, że tanią energią dysponują też państwa mające szczególne warunki do rozwoju hydroenergetyki i obywające się bez innych form wytwarzania energii, jak Norwegia. Polska występuje tu raczej w dolnej części stawki, z tym, że ceny energii będą mieć szybką tendencję wzrostową w związku z rosnącymi cenami uprawnień do emisji CO2. Na skutki tego mniej narażone będą państwa dysponujące dużą ilością źródeł bez-emisyjnych w rodzaju energetyki wodnej i jądrowej.

Ktoś powie – no dobrze, ale jak zatem wytłumaczyć obecność po lewej stronie wykresu krajów posiadających od dawna energetykę jądrową, jak Hiszpania czy Belgia? Oba te państwa dysponują starzejącą się flotą reaktorów i tym samym są obciążone kosztami koniecznych modernizacji. W obu tych państwach nie zbudowano od dawna żadnego nowego reaktora. Deklarują zresztą one odchodzenie od tej formy wytwarzania energii. Są to zapowiedzi mgliste i odległe, zwłaszcza w Hiszpanii – 2035 rok. Tyle, że dziś starają się maksymalnie przedłużać żywotność swojej energetyki jądrowej.

Obaj panowie stawiają jednak tezę, że Polska powinna zrezygnować z rozwijania energetyki jądrowej, a skupić się nad źródłami OZE i koniecznymi do ich wsparcia elektrowniami spalającymi gaz. Czyli po dodaniu jeszcze do tego wszystkiego źródeł węglowych, głównie węgiel brunatny, jest to kopiowanie niemieckiego modelu energetyki. Modelu, który wbrew obietnicom „Zielonych Ministrów”, powoduje relatywnie wysokie ceny energii elektrycznej dla przeciętnego Schmidta czy Bauera. Ktoś powie – no dobrze, ale przecież ceny energii dla przemysłu wyglądają nieco inaczej. Owszem, ponieważ są intensywnie dotowane, zwłaszcza w Niemczech. Kosztem indywidualnego odbiorcy prądu.

Tenże indywidualny konsument musi dźwigać cały ciężar ideologicznego eksperymentu, lansowanego przez Zielonych i SPD, a polegającego na usunięciu energetyki jądrowej z miksu. Eksperymentu, który już kosztował społeczeństwo niemieckie sumę 520 mld euro, a więc każdego roku od 24 do 30 mld euro. Jak to się ma do niskich kosztów OZE, lansowanych propagandowo przez ośrodki lobbystyczne, to nie wiem. Być może chodzi o niższe ceny samych urządzeń, wytwarzanych w coraz większych ilościach. Na pewno koszty współpracy OZE z całym systemem energetycznym nie maleją, a do przełomu w kwestii magazynowania energii jest równie daleko jak kiedyś. Współczesne magazyny energii mogą ją magazynować na niewielką skalę po bardzo wysokich kosztach. Przykładowo w Japonii, państwie technologicznie bardzo zaawansowanym, koszt energii z fotowoltaiki podawany jest w jenach/kWh, podczas gdy koszt magazynowania energii w jenach, ale na wato-godzinę. Czyli po kosztach przewyższających tysiąc razy sam koszt pozyskania energii z fotowoltaiki.

Czy na atom jest rzeczywiście za późno? Za podobne sumy, jakie Niemcy wydają na swoje eksperymenty w każdym roku, można byłoby postawić kilka elektrowni atomowych, ze skutkiem o wiele lepszym dla indywidualnych odbiorców energii, jak i ograniczenia szkodliwej emisji. Cena energii z elektrowni jądrowych przy kredycie gwarantowanym przez państwo zaciągniętym na ten cel nie przekroczy wg wyliczeń Min. Energii 150 zł/MWh. Dodajmy dla porównania, że z nowych bloków elektrowni Opole sięgać ona będzie 320 – 360 zł/MWh. Koszty inwestycyjne są bowiem tylko jednym składnikiem kosztów ogólnych, które składają się na cenę dla konsumentów. Równie ważne są bardzo niskie dla energetyki jądrowej koszty bieżącej eksploatacji elektrowni. Pamiętajmy, że elektrownia jądrowa 1000 MW mocy, dostarczając rocznie 8 TWh energii elektrycznej do systemu, zużywa przy tym ok 22 ton paliwa uranowego (to poniżej 2 metrów sześciennych pojemności, tyle się wymienia co roku) przy jednorazowym załadunku podczas rozruchu 130 ton. Zaś taka sama gazowa elektrownia, przy podobnej produkcji prądu zużyje aż miliard metrów sześciennych gazu ziemnego rocznie! I koszty jej eksploatacji są ściśle uzależnione od cen surowca, czego nie da się przeskoczyć. Otóż ceny gazu importowane przez Polskę, choć z różnych kierunków należą do najwyższych w Europie.

Jak już wspomniałem, niemiecki eksperyment również w aspekcie ekologicznym zakończył się spektakularnym fiaskiem, a kraj oświadczył już oficjalnie, że nie wypełni swoich zobowiązań emisyjnych do 2020 roku. Zresztą i zobowiązania podjęte przez Niemcy do 2030 roku również stoją pod dużym znakiem zapytania. Poniższy wykres tłumaczy tę sytuację pokazując emisyjność sektora energetyki dla wybranych krajów.

Pod znakiem zapytania stoi też cała polityka odchodzenia od węgla, tak intensywnie propagowana przez lewicowe i zielone media. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że Niemcy, zamykając kolejne reaktory jądrowe, muszą zarazem rozwijać energetykę opartą na spalaniu węgla brunatnego, w tym też celu otwierać nowe odkrywki tego surowca, dewastując przyrodę. Sztandarowym tego przykładem jest wycinanie lasu Hornbacher Forst przez koncern energetyczny RWE. Las istnieje już od 1300 lat i jest swoistym zabytkiem przyrodniczym. W Niemczech w ostatnich latach podjęło pracę 8 nowych elektrowni na węgiel brunatny i jedna na kamienny (importowany). Jednakże anty-jądrowa fobia niemieckiego establishmentu nie daje wyboru. Niestabilne i trudno przewidywalne źródła wiatrowe i słoneczne muszą mieć zbudowany alternatywny system energetyczny, gotowy w każdej chwili podjąć pracę gdy przestaje wiać i świecić słońce. Trzeba też łożyć wielkie sumy na rozbudowę sieci energetycznej, łączącej południowe Niemcy o słabych warunkach wietrzności z północnymi, mającymi te warunki nieco lepsze. Obala to mit, jakoby energetyka rozproszona OZE ratowała nas przed inwestycjami w sieci przesyłowe. Przykład niemiecki pokazuje że jest akurat odwrotnie. Za pomocą działań politycznych i propagandowych nie da się przeskoczyć praw przyrody i praw fizyki! Dlatego Niemcy wciąż płacą i płacą a podwyżkom cen energii zdaje się nie być końca. Dzisiejsza cena to już 30 eurocentów za każdą kilowatogodzinę. Dlatego lansują z żelazną konsekwencją budowę kolejnego gazociągu z Rosji, Nord Stream 2, czemu tak przeciwna jest polska klasa polityczna. Bez wsparcia bowiem gigantycznych ilości gazu ziemnego ten system działał nie będzie. A energia z gazu jest bardzo droga jak już wspomniałem. Jest droga przez cały okres eksploatacji elektrowni, a możliwości obniżenia jej ceny są mocno ograniczone.

Dlatego wreszcie Niemcy mimo zabudowania całego kraju wiatrakami i panelami fotowoltaicznymi (72 gigawaty mocy zainstalowanej łącznie z obu źródeł) w ciągu roku nie są w stanie wyprodukować ze wszystkich rodzajów OZE więcej niż 36 do 40 procent zużywanej w tym kraju energii elektrycznej, przy porównywalnej ilości pochodzącej ze spalania węgla! Z tego poniżej 1/3 pochodzi rzeczywiście z fotowoltaiki i wiatraków lądowych oraz morskich, bo w ramach OZE liczony jest prąd wyprodukowany w hydroelektrowniach, czy emisyjnym procesie spalania biomasy. Gdyby propagowane przez Roberta Biedronia mrzonki o 80 procent udziale OZE w miksie energetycznym Polski do 2040 roku miały realne podstawy, Niemcy przy tak ogromnych nakładach finansowych już by to osiągnęli.

Na koniec pytanie do obu panów! Czy mają odwagę powiedzieć głośno i wyraźnie społeczeństwu polskiemu, że model energetyki za którym tak lobbują, oznacza dla przeciętnego Kowalskiego cenę energii wyższą co najmniej dwukrotnie od obecnej? I że emisyjność źródeł gazowych, podobnie jak obecnie węglowych, narazi nas na trwający dziesiątki lat konflikt z UE, co wystawi ewidentnie na szwank polskie interesy? Nie wiem zresztą, jak wyobrażają sobie finansowanie gazowego eldorado, skoro już dziś niektóre banki nakładają ograniczenia nie tylko na inwestycje w spalanie węgla, ale i spalanie gazu podobnie, a komisja europejska już myśli o obniżeniu wskaźnika emisyjności inwestycji z 450 g/kWh do 100 g/kWh, które będzie można wspierać. Tendencja ta pokazuje, że bezpiecznie jest budować elektrownie jądrowe jako bez-emisyjne, dające względnie tanią energię elektryczną, zaś podejmowanie dziwnych eksperymentów budujących w miejsce monopolu węglowego, nowego monopolu OZE jest czymś wielce ryzykownym. Aż do chwili wynalezienia sposobów magazynowania energii na wielką skalę. Czyli liczonego w dziesiątkach terawatogodzin. I to opłacalnego, bez udziału pierwiastków ziem rzadkich, które szybko się wyczerpią. Czy Panowie Steinhoff i Buzek zagwarantują nam, że takie magazyny zostaną w krótkim czasie wynalezione? Zapewne nie. Lepiej by natomiast zrobili, gdyby zamiast teraz narzekać, że na atom jest za późno, zapoczątkowali jego rozwój w czasach gdy mieli realną władzę.

Buzek: Na atom dla Polski jest już za późno

I wreszcie, uwaga natury bardziej przyszłościowej. Bo przyszłość energetyki należy do fuzji termojądrowej, będącej dziś w fazie eksperymentów, ale najprawdopodobniej w latach 70. obecnego stulecia, mającej szansę być podstawą systemów energetycznych rozwiniętych krajów. Tę bardzo skomplikowaną technologię opanują wyłącznie państwa rozwijające wcześniej energetykę jądrową, mające doświadczone, wysoko-wykwalifikowane kadry. Monopol rozwoju źródeł wiatrowych i słonecznych w Polsce przekreśliłby szanse naszego kraju w tym wyścigu, skazując nas na energetyczny czwarty świat. Dlatego mam nadzieję, że sugestie panów Buzka i Steinhoffa zostaną teraz pominięte przez decydentów. Pominięte właśnie w imię Polskiej Racji Stanu.

Tak jak trudno byłoby przekonać właściciela jedynego sklepu na osiedlu, że potrzebny jest jeszcze drugi, tak nie sposób zjednać lobbystów w energetyce, żeby obok rozwijały się jeszcze inne sposoby pozyskiwania energii! I w jednym i w drugim przypadku dotychczasowy monopolista będzie dążył do utrzymania status quo. Różnica jest jedynie taka, że w energetyce chodzi o dużo większe pieniądze – stwierdza mgr. inż. Jerzy Lipka z Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.

Priorytetem dla rządu powinny być niskie ceny energii elektrycznej i paliw – taką tezę stawia w swoim artykule Janusz Steinhoff, były minister w rządzie Jerzego Buzka. Nic bardziej słusznego. Spór zaczyna się w momencie, gdy wchodzimy w szczegóły jak osiągnąć tą niską cenę energii elektrycznej, a przy okazji także ciepła. I tu żeby nie szukać daleko, przyjrzyjmy się, które państwa w Europie mają najwyższe koszty wytwarzania energii elektrycznej i na czym opierają dziś swój miks energetyczny?

Steinhoff: Gaz powinien zastąpić atom (ROZMOWA)

Grafika: TVN 24 BiŚ

Na wykresie widać, że najwyższe ceny energii elektrycznej w Europie mają kraje intensywnie rozwijające OZE wsparte gazem, bądź też gazem i węglem brunatnym – odpowiednio Dania i Niemcy. Kraje te albo od atomu odchodzą, jak Niemcy i dziś posiadają go niewiele w swoim miksie (ok 11 procent), albo też go w ogóle nie mają, tak jak wspomniana Dania oraz Irlandia i Portugalia. Znacznie tańszą energią dla indywidualnych odbiorców dysponują państwa intensywnie rozwijające energetykę jądrową i mające jej dużo w swoim systemie energetycznym: Szwecja, Finlandia, Francja, Bułgaria, Węgry, Czechy, Słowacja czy Rumunia. Te państwa mają raczej niewielki udział OZE w swoim systemie, może poza Szwecją i jej rozwiniętą hydroenergetyką. Dodajmy, że tanią energią dysponują też państwa mające szczególne warunki do rozwoju hydroenergetyki i obywające się bez innych form wytwarzania energii, jak Norwegia. Polska występuje tu raczej w dolnej części stawki, z tym, że ceny energii będą mieć szybką tendencję wzrostową w związku z rosnącymi cenami uprawnień do emisji CO2. Na skutki tego mniej narażone będą państwa dysponujące dużą ilością źródeł bez-emisyjnych w rodzaju energetyki wodnej i jądrowej.

Ktoś powie – no dobrze, ale jak zatem wytłumaczyć obecność po lewej stronie wykresu krajów posiadających od dawna energetykę jądrową, jak Hiszpania czy Belgia? Oba te państwa dysponują starzejącą się flotą reaktorów i tym samym są obciążone kosztami koniecznych modernizacji. W obu tych państwach nie zbudowano od dawna żadnego nowego reaktora. Deklarują zresztą one odchodzenie od tej formy wytwarzania energii. Są to zapowiedzi mgliste i odległe, zwłaszcza w Hiszpanii – 2035 rok. Tyle, że dziś starają się maksymalnie przedłużać żywotność swojej energetyki jądrowej.

Obaj panowie stawiają jednak tezę, że Polska powinna zrezygnować z rozwijania energetyki jądrowej, a skupić się nad źródłami OZE i koniecznymi do ich wsparcia elektrowniami spalającymi gaz. Czyli po dodaniu jeszcze do tego wszystkiego źródeł węglowych, głównie węgiel brunatny, jest to kopiowanie niemieckiego modelu energetyki. Modelu, który wbrew obietnicom „Zielonych Ministrów”, powoduje relatywnie wysokie ceny energii elektrycznej dla przeciętnego Schmidta czy Bauera. Ktoś powie – no dobrze, ale przecież ceny energii dla przemysłu wyglądają nieco inaczej. Owszem, ponieważ są intensywnie dotowane, zwłaszcza w Niemczech. Kosztem indywidualnego odbiorcy prądu.

Tenże indywidualny konsument musi dźwigać cały ciężar ideologicznego eksperymentu, lansowanego przez Zielonych i SPD, a polegającego na usunięciu energetyki jądrowej z miksu. Eksperymentu, który już kosztował społeczeństwo niemieckie sumę 520 mld euro, a więc każdego roku od 24 do 30 mld euro. Jak to się ma do niskich kosztów OZE, lansowanych propagandowo przez ośrodki lobbystyczne, to nie wiem. Być może chodzi o niższe ceny samych urządzeń, wytwarzanych w coraz większych ilościach. Na pewno koszty współpracy OZE z całym systemem energetycznym nie maleją, a do przełomu w kwestii magazynowania energii jest równie daleko jak kiedyś. Współczesne magazyny energii mogą ją magazynować na niewielką skalę po bardzo wysokich kosztach. Przykładowo w Japonii, państwie technologicznie bardzo zaawansowanym, koszt energii z fotowoltaiki podawany jest w jenach/kWh, podczas gdy koszt magazynowania energii w jenach, ale na wato-godzinę. Czyli po kosztach przewyższających tysiąc razy sam koszt pozyskania energii z fotowoltaiki.

Czy na atom jest rzeczywiście za późno? Za podobne sumy, jakie Niemcy wydają na swoje eksperymenty w każdym roku, można byłoby postawić kilka elektrowni atomowych, ze skutkiem o wiele lepszym dla indywidualnych odbiorców energii, jak i ograniczenia szkodliwej emisji. Cena energii z elektrowni jądrowych przy kredycie gwarantowanym przez państwo zaciągniętym na ten cel nie przekroczy wg wyliczeń Min. Energii 150 zł/MWh. Dodajmy dla porównania, że z nowych bloków elektrowni Opole sięgać ona będzie 320 – 360 zł/MWh. Koszty inwestycyjne są bowiem tylko jednym składnikiem kosztów ogólnych, które składają się na cenę dla konsumentów. Równie ważne są bardzo niskie dla energetyki jądrowej koszty bieżącej eksploatacji elektrowni. Pamiętajmy, że elektrownia jądrowa 1000 MW mocy, dostarczając rocznie 8 TWh energii elektrycznej do systemu, zużywa przy tym ok 22 ton paliwa uranowego (to poniżej 2 metrów sześciennych pojemności, tyle się wymienia co roku) przy jednorazowym załadunku podczas rozruchu 130 ton. Zaś taka sama gazowa elektrownia, przy podobnej produkcji prądu zużyje aż miliard metrów sześciennych gazu ziemnego rocznie! I koszty jej eksploatacji są ściśle uzależnione od cen surowca, czego nie da się przeskoczyć. Otóż ceny gazu importowane przez Polskę, choć z różnych kierunków należą do najwyższych w Europie.

Jak już wspomniałem, niemiecki eksperyment również w aspekcie ekologicznym zakończył się spektakularnym fiaskiem, a kraj oświadczył już oficjalnie, że nie wypełni swoich zobowiązań emisyjnych do 2020 roku. Zresztą i zobowiązania podjęte przez Niemcy do 2030 roku również stoją pod dużym znakiem zapytania. Poniższy wykres tłumaczy tę sytuację pokazując emisyjność sektora energetyki dla wybranych krajów.

Pod znakiem zapytania stoi też cała polityka odchodzenia od węgla, tak intensywnie propagowana przez lewicowe i zielone media. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że Niemcy, zamykając kolejne reaktory jądrowe, muszą zarazem rozwijać energetykę opartą na spalaniu węgla brunatnego, w tym też celu otwierać nowe odkrywki tego surowca, dewastując przyrodę. Sztandarowym tego przykładem jest wycinanie lasu Hornbacher Forst przez koncern energetyczny RWE. Las istnieje już od 1300 lat i jest swoistym zabytkiem przyrodniczym. W Niemczech w ostatnich latach podjęło pracę 8 nowych elektrowni na węgiel brunatny i jedna na kamienny (importowany). Jednakże anty-jądrowa fobia niemieckiego establishmentu nie daje wyboru. Niestabilne i trudno przewidywalne źródła wiatrowe i słoneczne muszą mieć zbudowany alternatywny system energetyczny, gotowy w każdej chwili podjąć pracę gdy przestaje wiać i świecić słońce. Trzeba też łożyć wielkie sumy na rozbudowę sieci energetycznej, łączącej południowe Niemcy o słabych warunkach wietrzności z północnymi, mającymi te warunki nieco lepsze. Obala to mit, jakoby energetyka rozproszona OZE ratowała nas przed inwestycjami w sieci przesyłowe. Przykład niemiecki pokazuje że jest akurat odwrotnie. Za pomocą działań politycznych i propagandowych nie da się przeskoczyć praw przyrody i praw fizyki! Dlatego Niemcy wciąż płacą i płacą a podwyżkom cen energii zdaje się nie być końca. Dzisiejsza cena to już 30 eurocentów za każdą kilowatogodzinę. Dlatego lansują z żelazną konsekwencją budowę kolejnego gazociągu z Rosji, Nord Stream 2, czemu tak przeciwna jest polska klasa polityczna. Bez wsparcia bowiem gigantycznych ilości gazu ziemnego ten system działał nie będzie. A energia z gazu jest bardzo droga jak już wspomniałem. Jest droga przez cały okres eksploatacji elektrowni, a możliwości obniżenia jej ceny są mocno ograniczone.

Dlatego wreszcie Niemcy mimo zabudowania całego kraju wiatrakami i panelami fotowoltaicznymi (72 gigawaty mocy zainstalowanej łącznie z obu źródeł) w ciągu roku nie są w stanie wyprodukować ze wszystkich rodzajów OZE więcej niż 36 do 40 procent zużywanej w tym kraju energii elektrycznej, przy porównywalnej ilości pochodzącej ze spalania węgla! Z tego poniżej 1/3 pochodzi rzeczywiście z fotowoltaiki i wiatraków lądowych oraz morskich, bo w ramach OZE liczony jest prąd wyprodukowany w hydroelektrowniach, czy emisyjnym procesie spalania biomasy. Gdyby propagowane przez Roberta Biedronia mrzonki o 80 procent udziale OZE w miksie energetycznym Polski do 2040 roku miały realne podstawy, Niemcy przy tak ogromnych nakładach finansowych już by to osiągnęli.

Na koniec pytanie do obu panów! Czy mają odwagę powiedzieć głośno i wyraźnie społeczeństwu polskiemu, że model energetyki za którym tak lobbują, oznacza dla przeciętnego Kowalskiego cenę energii wyższą co najmniej dwukrotnie od obecnej? I że emisyjność źródeł gazowych, podobnie jak obecnie węglowych, narazi nas na trwający dziesiątki lat konflikt z UE, co wystawi ewidentnie na szwank polskie interesy? Nie wiem zresztą, jak wyobrażają sobie finansowanie gazowego eldorado, skoro już dziś niektóre banki nakładają ograniczenia nie tylko na inwestycje w spalanie węgla, ale i spalanie gazu podobnie, a komisja europejska już myśli o obniżeniu wskaźnika emisyjności inwestycji z 450 g/kWh do 100 g/kWh, które będzie można wspierać. Tendencja ta pokazuje, że bezpiecznie jest budować elektrownie jądrowe jako bez-emisyjne, dające względnie tanią energię elektryczną, zaś podejmowanie dziwnych eksperymentów budujących w miejsce monopolu węglowego, nowego monopolu OZE jest czymś wielce ryzykownym. Aż do chwili wynalezienia sposobów magazynowania energii na wielką skalę. Czyli liczonego w dziesiątkach terawatogodzin. I to opłacalnego, bez udziału pierwiastków ziem rzadkich, które szybko się wyczerpią. Czy Panowie Steinhoff i Buzek zagwarantują nam, że takie magazyny zostaną w krótkim czasie wynalezione? Zapewne nie. Lepiej by natomiast zrobili, gdyby zamiast teraz narzekać, że na atom jest za późno, zapoczątkowali jego rozwój w czasach gdy mieli realną władzę.

Buzek: Na atom dla Polski jest już za późno

I wreszcie, uwaga natury bardziej przyszłościowej. Bo przyszłość energetyki należy do fuzji termojądrowej, będącej dziś w fazie eksperymentów, ale najprawdopodobniej w latach 70. obecnego stulecia, mającej szansę być podstawą systemów energetycznych rozwiniętych krajów. Tę bardzo skomplikowaną technologię opanują wyłącznie państwa rozwijające wcześniej energetykę jądrową, mające doświadczone, wysoko-wykwalifikowane kadry. Monopol rozwoju źródeł wiatrowych i słonecznych w Polsce przekreśliłby szanse naszego kraju w tym wyścigu, skazując nas na energetyczny czwarty świat. Dlatego mam nadzieję, że sugestie panów Buzka i Steinhoffa zostaną teraz pominięte przez decydentów. Pominięte właśnie w imię Polskiej Racji Stanu.

Najnowsze artykuły