icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Lipka: Sto procent OZE jest niemożliwe, a neutralność klimatyczna nierealna bez atomu

W każdej energetycznej debacie należy rozróżnić to, co jest dobre dla państwa i całości społeczeństwa, od tego, co chcą realizować egoistyczne, wąskie branżowe grupy interesu. Grupy dążące do zapewnienia monopolu rozwoju swoich źródeł energii, na których mogłyby samodzielnie zarabiać. Mimo, że lobbystyczne interesy często prezentowane są w niektórych mediach jako interes całego kraju, w rzeczywistości niewiele z nim mają wspólnego, a społeczeństwo niemal zawsze musi płacić dotkliwą i bolesną cenę za bezwzględną realizację tego, czego chcą lobbyści – pisze inż. mgr. Jerzy Lipka.

Tak właśnie stało się w Polsce, gdy 29 lat temu decydenci, czyli minister przemysłu Tadeusz Syryjczyk i rząd Mazowieckiego zatrzymali polski program budowy elektrowni jądrowych, utrwalając węglowy monopol i monokulturę tego surowca. Gdyby doszło do zrealizowania pierwszego etapu planu budowy elektrowni jądrowych, w postaci EJ Żarnowiec i Klempicz, czyli łącznie 5760 MW mocy brutto, wówczas niemal 1/5 energii w Polsce pochodziłaby z atomu, nie powodując żadnej emisji. Idąc dalej, jeśli jednocześnie zostałaby zrealizowana kaskada dolnej Wisły, planowana jeszcze w okresie E. Gierka (cztery śluzy na Wiśle wraz z hydroelektrowniami), oraz doliczymy do tego dzisiejszą generację energii produkowanej w elektrowniach wiatrowych i słonecznych, około 10 procent, wtedy dostajemy prosty rachunek, że Polska produkowałaby ok. 35–36 procent energii w sposób całkowicie bezemisyjny, a osiągnięcie neutralności klimatycznej byłoby realne nawet przed 2050 rokiem. Dziś, w wyniku decyzji, które zapadały w ciągu ostatnich 30 lat, jest to niemożliwe, a nasz kraj produkuje trzy razy mniej energii bezemisyjnej, niż w tamtym, niezrealizowanym wariancie. Przez ostatnie 30 lat w naszej energetyce nie mogła powstać żadna większa inwestycja, jeśli nie miała oparcia w branżowych zorganizowanych lobby, z którymi liczyli się politycy, oraz których się po prostu bali.

„Sukces”, który ogłasza premier i organy rządzące w wyniku negocjacji w UE, jest właśnie żałosnym symbolem triumfu prywaty i partykularyzmu nad narodowymi interesami przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Przez ten okres nie robiono bowiem nic, aby przystosować paliwową strukturę energetyki czy ciepłownictwa do wymogów nowoczesnej gospodarki i niezbędnej ochrony środowiska. Robiono jedynie tyle, na ile zgodę wyrażały grupy interesu. Dziś wstydliwym symbolem i skutkiem tej zachowawczej polityki jest masowy import węgla kamiennego do Polski (20 mln ton), odbywający się głównie z kierunku wschodniego, najmniej politycznie bezpiecznego, oraz ruiny elektrowni jądrowej Żarnowiec, której budowa została przerwana.

Gdy nastały czasy polityki klimatycznej w UE, co można było znacznie wcześniej przewidywać, nasza energetyka okazała się kompletnie nieprzystosowana do zmieniających się czasów i nowych wymogów uwzględniających również koszty zewnętrzne, o których w Polsce kompletnie zapomniano. Koszty zewnętrzne, które każdego roku oznaczają wielomiliardowe wydatki na leczenie ciężko chorych osób w wyniku zatrucia środowiska naturalnego.

Gdy tylko nasiliła się unijna polityka dotycząca spadku emisji, rozpoczęte zostały gorączkowe poszukiwania rozwiązań i wyjścia z bardzo niedobrej sytuacji. Pod wpływem zachodniego sąsiada i zgodnie z jego strategicznymi interesami, znaczna część mediów, a wraz z nimi pokaźna część klasy politycznej, zaczęła lansować tzw. model niemiecki, inaczej „Energiewende”, jako remedium na kłopoty. Polega on na masowym rozwoju energetyki słonecznej i wiatrowej, wspartej przez spalanie gazu w momencie, gdy wiatr nie wieje, a słońce nie świeci. Dodatkową cechą modelu niemieckiego jest też swoiste anty-zielone podejście tamtejszych organizacji ekologicznych, dla których ważniejsze jest wyeliminowanie energetyki nuklearnej z miksu, aniżeli spadek emisji zanieczyszczeń. Stąd większa tolerancja dla brudnej energetyki węglowej czy gazowej, aniżeli dużo czystszej jądrowej, której likwidację przewiduje się znacznie wcześniej.

Co prawda w 2018 roku, który nie jest tu zaznaczony, Niemcy odnotowały niewielki spadek emisji CO2, lecz wahania te można również przypisać łagodniejszym, z roku na rok, jesieniom i zimom.

A jak przedstawiają się podobne dane dla Francji – kraju, który postawił na energię jądrową i ¾ energii wytwarza w ten właśnie sposób? I jak wypada w porównaniu z Niemcami, Polską, czy też średnią unijną?

Jak wyglądała struktura paliwowa wytwarzania energii w Niemczech w pierwszej połowie 2018 roku? Przedstawia to wykres.

Procentowy udział poszczególnych źródeł:

– wiatr morski i lądowy 17,6
– fotowoltaika 7,3
– biomasa 6,9
– hydroenergetyka 3,3
– węgiel kamienny i brunatny 35,1
– gaz ziemny 12,3
– atom 11,3
– pozostałe 5

Jaki stąd płynie wniosek dla nas? Niemcy, będąc krajem dużo bardziej zaawansowanym technicznie i posiadającym większe możliwości finansowe, nie odnoszą sukcesów jeśli chodzi o znaczącą redukcję emisji dwutlenku węgla. Dzieje się tak każdego roku, pomimo zaangażowania środków finansowych rzędu 25-30 mld euro, intensywnych prac nad magazynowaniem energii czy zabudowania kraju wiatrakami i panelami fotowoltaicznymi w stopniu niespotykanym nigdzie indziej.

Tzw. dekarbonizacja w Niemczech wyraźnie uległa spowolnieniu od czasu rozpoczęcia Energiewende – w porównaniu z poprzednim okresem, gdy RFN uzyskiwała z energetyki jądrowej 1/3 produkowanej energii i ją rozbudowywała.

Przyczyną braku sukcesów Niemiec w redukcji emisji jest głównie fakt, że w pierwszej kolejności źródła OZE mają tam zastępować wyłączane z eksploatacji, sprawne jeszcze i bezemisyjne bloki jądrowe, a nie emisyjne bloki na węgiel kamienny i brunatny. Tymczasem udział gazu i węgla oraz biomasy spada bardzo nieznacznie (węgiel i biomasa) lub nawet rośnie (gaz). Zwiększony udział wiatru i słońca musi oznaczać zwiększoną partycypację gazu ziemnego. Inaczej system się nie zbilansuje. Stąd tak silne parcie na budowę Nord Stream 2.

No i kolejny, ostatni wniosek: jeśli chodzi o udział fotowoltaiki i energetyki wiatrowej, Niemcy doszli do górnego pułapu dla silnie uprzemysłowionych i wysoko-rozwiniętych krajów. Mimo mocy zainstalowanej w wiatrakach i panelach fotowoltaicznych, około 107 GW, udział energetyki wiatrowej i słonecznej nie sięga nawet 30 procent ogółu produkowanej tam energii.

Przykład francuski pokazuje, że dzięki energetyce jądrowej możemy dość szybko nadrobić ekologiczne opóźnienie, znacząco zmniejszyć udział węgla kamiennego i brunatnego oraz dodatkowo zachować umiarkowaną cenę energii elektrycznej dla indywidualnego odbiorcy, który we Francji kształtuje się na poziomie 17 eurocentów/kWh, w Niemczech zaś ponad 30 eurocentów/kWh. Unikniemy również dodatkowego, zwiększonego importu gazu ziemnego oraz węgla kamiennego z zagranicy, co dodatnio wpłynie na energetyczne bezpieczeństwo Polski.

W każdej energetycznej debacie należy rozróżnić to, co jest dobre dla państwa i całości społeczeństwa, od tego, co chcą realizować egoistyczne, wąskie branżowe grupy interesu. Grupy dążące do zapewnienia monopolu rozwoju swoich źródeł energii, na których mogłyby samodzielnie zarabiać. Mimo, że lobbystyczne interesy często prezentowane są w niektórych mediach jako interes całego kraju, w rzeczywistości niewiele z nim mają wspólnego, a społeczeństwo niemal zawsze musi płacić dotkliwą i bolesną cenę za bezwzględną realizację tego, czego chcą lobbyści – pisze inż. mgr. Jerzy Lipka.

Tak właśnie stało się w Polsce, gdy 29 lat temu decydenci, czyli minister przemysłu Tadeusz Syryjczyk i rząd Mazowieckiego zatrzymali polski program budowy elektrowni jądrowych, utrwalając węglowy monopol i monokulturę tego surowca. Gdyby doszło do zrealizowania pierwszego etapu planu budowy elektrowni jądrowych, w postaci EJ Żarnowiec i Klempicz, czyli łącznie 5760 MW mocy brutto, wówczas niemal 1/5 energii w Polsce pochodziłaby z atomu, nie powodując żadnej emisji. Idąc dalej, jeśli jednocześnie zostałaby zrealizowana kaskada dolnej Wisły, planowana jeszcze w okresie E. Gierka (cztery śluzy na Wiśle wraz z hydroelektrowniami), oraz doliczymy do tego dzisiejszą generację energii produkowanej w elektrowniach wiatrowych i słonecznych, około 10 procent, wtedy dostajemy prosty rachunek, że Polska produkowałaby ok. 35–36 procent energii w sposób całkowicie bezemisyjny, a osiągnięcie neutralności klimatycznej byłoby realne nawet przed 2050 rokiem. Dziś, w wyniku decyzji, które zapadały w ciągu ostatnich 30 lat, jest to niemożliwe, a nasz kraj produkuje trzy razy mniej energii bezemisyjnej, niż w tamtym, niezrealizowanym wariancie. Przez ostatnie 30 lat w naszej energetyce nie mogła powstać żadna większa inwestycja, jeśli nie miała oparcia w branżowych zorganizowanych lobby, z którymi liczyli się politycy, oraz których się po prostu bali.

„Sukces”, który ogłasza premier i organy rządzące w wyniku negocjacji w UE, jest właśnie żałosnym symbolem triumfu prywaty i partykularyzmu nad narodowymi interesami przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Przez ten okres nie robiono bowiem nic, aby przystosować paliwową strukturę energetyki czy ciepłownictwa do wymogów nowoczesnej gospodarki i niezbędnej ochrony środowiska. Robiono jedynie tyle, na ile zgodę wyrażały grupy interesu. Dziś wstydliwym symbolem i skutkiem tej zachowawczej polityki jest masowy import węgla kamiennego do Polski (20 mln ton), odbywający się głównie z kierunku wschodniego, najmniej politycznie bezpiecznego, oraz ruiny elektrowni jądrowej Żarnowiec, której budowa została przerwana.

Gdy nastały czasy polityki klimatycznej w UE, co można było znacznie wcześniej przewidywać, nasza energetyka okazała się kompletnie nieprzystosowana do zmieniających się czasów i nowych wymogów uwzględniających również koszty zewnętrzne, o których w Polsce kompletnie zapomniano. Koszty zewnętrzne, które każdego roku oznaczają wielomiliardowe wydatki na leczenie ciężko chorych osób w wyniku zatrucia środowiska naturalnego.

Gdy tylko nasiliła się unijna polityka dotycząca spadku emisji, rozpoczęte zostały gorączkowe poszukiwania rozwiązań i wyjścia z bardzo niedobrej sytuacji. Pod wpływem zachodniego sąsiada i zgodnie z jego strategicznymi interesami, znaczna część mediów, a wraz z nimi pokaźna część klasy politycznej, zaczęła lansować tzw. model niemiecki, inaczej „Energiewende”, jako remedium na kłopoty. Polega on na masowym rozwoju energetyki słonecznej i wiatrowej, wspartej przez spalanie gazu w momencie, gdy wiatr nie wieje, a słońce nie świeci. Dodatkową cechą modelu niemieckiego jest też swoiste anty-zielone podejście tamtejszych organizacji ekologicznych, dla których ważniejsze jest wyeliminowanie energetyki nuklearnej z miksu, aniżeli spadek emisji zanieczyszczeń. Stąd większa tolerancja dla brudnej energetyki węglowej czy gazowej, aniżeli dużo czystszej jądrowej, której likwidację przewiduje się znacznie wcześniej.

Co prawda w 2018 roku, który nie jest tu zaznaczony, Niemcy odnotowały niewielki spadek emisji CO2, lecz wahania te można również przypisać łagodniejszym, z roku na rok, jesieniom i zimom.

A jak przedstawiają się podobne dane dla Francji – kraju, który postawił na energię jądrową i ¾ energii wytwarza w ten właśnie sposób? I jak wypada w porównaniu z Niemcami, Polską, czy też średnią unijną?

Jak wyglądała struktura paliwowa wytwarzania energii w Niemczech w pierwszej połowie 2018 roku? Przedstawia to wykres.

Procentowy udział poszczególnych źródeł:

– wiatr morski i lądowy 17,6
– fotowoltaika 7,3
– biomasa 6,9
– hydroenergetyka 3,3
– węgiel kamienny i brunatny 35,1
– gaz ziemny 12,3
– atom 11,3
– pozostałe 5

Jaki stąd płynie wniosek dla nas? Niemcy, będąc krajem dużo bardziej zaawansowanym technicznie i posiadającym większe możliwości finansowe, nie odnoszą sukcesów jeśli chodzi o znaczącą redukcję emisji dwutlenku węgla. Dzieje się tak każdego roku, pomimo zaangażowania środków finansowych rzędu 25-30 mld euro, intensywnych prac nad magazynowaniem energii czy zabudowania kraju wiatrakami i panelami fotowoltaicznymi w stopniu niespotykanym nigdzie indziej.

Tzw. dekarbonizacja w Niemczech wyraźnie uległa spowolnieniu od czasu rozpoczęcia Energiewende – w porównaniu z poprzednim okresem, gdy RFN uzyskiwała z energetyki jądrowej 1/3 produkowanej energii i ją rozbudowywała.

Przyczyną braku sukcesów Niemiec w redukcji emisji jest głównie fakt, że w pierwszej kolejności źródła OZE mają tam zastępować wyłączane z eksploatacji, sprawne jeszcze i bezemisyjne bloki jądrowe, a nie emisyjne bloki na węgiel kamienny i brunatny. Tymczasem udział gazu i węgla oraz biomasy spada bardzo nieznacznie (węgiel i biomasa) lub nawet rośnie (gaz). Zwiększony udział wiatru i słońca musi oznaczać zwiększoną partycypację gazu ziemnego. Inaczej system się nie zbilansuje. Stąd tak silne parcie na budowę Nord Stream 2.

No i kolejny, ostatni wniosek: jeśli chodzi o udział fotowoltaiki i energetyki wiatrowej, Niemcy doszli do górnego pułapu dla silnie uprzemysłowionych i wysoko-rozwiniętych krajów. Mimo mocy zainstalowanej w wiatrakach i panelach fotowoltaicznych, około 107 GW, udział energetyki wiatrowej i słonecznej nie sięga nawet 30 procent ogółu produkowanej tam energii.

Przykład francuski pokazuje, że dzięki energetyce jądrowej możemy dość szybko nadrobić ekologiczne opóźnienie, znacząco zmniejszyć udział węgla kamiennego i brunatnego oraz dodatkowo zachować umiarkowaną cenę energii elektrycznej dla indywidualnego odbiorcy, który we Francji kształtuje się na poziomie 17 eurocentów/kWh, w Niemczech zaś ponad 30 eurocentów/kWh. Unikniemy również dodatkowego, zwiększonego importu gazu ziemnego oraz węgla kamiennego z zagranicy, co dodatnio wpłynie na energetyczne bezpieczeństwo Polski.

Najnowsze artykuły