Koncepcja degrowth – którą pozwolę sobie przetłumaczyć jako przymusowe zwijanie się (przeciwieństwo rozwoju) – musi wywołać głęboki sprzeciw dwojakiej natury. Po pierwsze – z powodów czysto ideowych u konserwatysty czy liberała w takim samym stopniu. Po drugie – u pragmatyka z trzeźwym spojrzeniem na przeszłość z powodu nietrudnych do przewidzenia skutków – pisze Łukasz Warzecha w komentarzu dla BiznesAlert.pl.
Nowy totalitaryzm
Sprzeciw pierwszego rodzaju wynika z faktu, że koncepcja zwijania się jest wymyśloną w gabinetach i kawiarniach polityką, sprzeczną z naturalną koleją rzeczy. Ludzkość i cywilizacja mają od swojego zarania naturalną skłonność do rozwijania się. Celem człowieka było zawsze polepszanie swojego bytu i pomnażanie swojej zamożności. Różne były do tego drogi, różne poboczne ścieżki, równoległe wobec głównego szlaku, ale nie ulega wątpliwości, że to jest naturalne dążenie ludzi, a zarazem motor wszelkiego postępu – naukowego, technicznego, poznawczego ogólnie rzecz biorąc. Każda sytuacja, w której próbowano te tendencje odwrócić lub odmienić – myślę tu przede wszystkim od XX-wiecznych totalitaryzmach, szczególnie o komunizmie w różnych jego postaciach, od Związku Sowieckiego po Kambodżę – kończyła się ludzkim dramatem na miarę Hołodomoru, Archipelagu Gułag czy Pól Śmierci.
Idea zwijania się oczywiście nie wydaje się na pierwszy rzut oka totalitarna, ale z komunizmem ma kilka wspólnych cech, najważniejsza zaś to ta, że idzie wbrew ludzkiej naturze. A skoro tak, to musi oznaczać skrępowanie ludzkiej wolności, bo w jej ramach człowiek nadal dążyłby do bogacenia się i coraz lepszego, coraz bardziej komfortowego życia. Oczywiście zwolennicy degrowth twierdzą, że to oni oferują „lepsze życie”, ale to już też doskonale znamy z przeszłości. Totalitaryści zawsze byli zdania, że to ich oferta jest najwspanialsza, a jeśli komuś się ona nie podoba, to – by sparafrazować Orwella – tak długo będą go przekonywać, że mu się podoba, aż mu się spodoba. Siłą rzeczy zatem implementacja zwijania się musiałaby oznaczać daleko idące ograniczenia naszej wolności.
Walka z naturalnymi cechami ludzkiej natury musi zaalarmować każdego konserwatystę. Ograniczanie ludzkiej swobody – każdego liberała.
Zwijanie cywilizacji
Drugi wątek jest nawet bardziej oczywisty. Skoro zwijanie się musi zostać narzucone – bo przecież nie jest naturalnym stanem rzeczy – to musi opierać się na jakichś planach ograniczeń. A skutki realizacji planów pięcio- czy dziesięcioletnich również już świetnie znamy. Jak w praktyce miałoby to wyglądać? Jakiś komitet będzie udzielał poszczególnym państwom czy firmom koncesji na wyprodukowanie określonej liczby samochodów albo odkurzaczy? Czy może – jak to się już dzisiaj całkiem serio marzy niektórym totalistom – będziemy dostawać kupony na określoną liczbę podróży w roku albo na zakup określonej liczby par butów? To również już było. Czy może dobra zostaną obłożone tak horrendalnymi podatkami, żeby stały się absolutnie luksusowe i osiągalne jedynie dla garstki? To oczywiście także kończy się zawsze tak samo: wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze (by znów sięgnąć do Orwella).
Do tego dochodzi zahamowanie postępu technicznego oraz dramatyczne skutki niektórych elementów idei zwijania, takich jak choćby rugowanie własności prywatnej (co ma niby spowodować zmniejszenie wolumenu produkcji dóbr) i zastąpienie jej wypożyczaniem. Te bardzo modne dzisiaj pomysły – posiadać jak najmniej, jak najwięcej wynajmować i wypożyczać – miałyby z czasem koszmarne konsekwencje dla ludzkiej psychiki i ładu społecznego. Posiadanie, własność to nie bez powodu fundamenty nie tylko zachodniej cywilizacji. Człowiek który posiadający coś na własność uczy się dbałości o to, zapobiegliwości, czuje się za swoją własność odpowiedzialny. To prowadzi go do oczekiwania, że struktura państwowa, w ramach której żyje, będzie stabilna, tak aby jego własność ochronić.
Człowiek, który nic nie ma, nie czuje, że cokolwiek musi szanować. To również już znamy. Państwowe – znaczyło niczyje i tak było traktowane. Taka sytuacja wygasza również wrażliwość na opresję państwa i jego interwencję w sferę własności – bo skoro samemu się jej nie posiada, to czym się tu przejmować? Nie bez powodu totalitaryzmy zawsze oznaczały walkę z prywatną własnością. Nie bez powodu okupanci – nie tylko w Polsce – zawsze uderzali w prywatną własność i zabraniali jej posiadania. To musi prowadzić do upodlenia.
Jeżeli zatem moderatorzy tej ciekawej dyskusji, której częścią jej niniejszy tekst, pytają, czy koncepcja degrowth jest z gruntu lewicowa, to nie tylko odpowiadam, że tak, ale mówię nawet więcej: jest w swojej istocie totalitarna. Niebezpieczna dla całego społecznego ładu, jaki przez wieki stworzyła zachodnia cywilizacja.
Korekta jest potrzebna, ale dobrowolna
Czy to oznacza, że rozwój w obecnej postaci nie ma wad? Że należy godzić się na wszystko, ze wszystkiego cieszyć i wszystko akceptować? Absolutnie nie – w obecnym systemie jest mnóstwo patologii. Ale lekarstwem na nie z pewnością nie jest wymuszone zwijanie się. Radę widziałbym natomiast między innymi w zmuszeniu producentów do jawności podejmowanych praktyk, niemających nic wspólnego z rzetelnością producencką czy handlową. Przykładem jest choćby konieczność ujawnienia zaimplementowanych w produktach czynników celowego ich postarzania, które znacząco skracają czas ich życia. To nie jest uderzanie w wolność rynkową, ale walka z praktyką najzwyczajniej nieuczciwą – przy czym, podkreślam, nawet nie poprzez jej zakazanie, ale konieczność jej ujawnienia. Jeśli konsumentowi to nie przeszkadza – jego sprawa.
Ale też takie skutki wywołują praktyki teoretycznie niezwykle postępowe, choćby związane z polityką klimatyczną. Na przykład znacznie niższa trwałość produkowanych dzisiaj samochodów wynika z absurdalnie wyśrubowanych norm emisji spalin w Europie, co z kolei wymusza instalowanie znacznie mniej trwałych, małych, wysilonych, turbodoładowanych silników, z których wyciskane są duże moce.
Jeśli zgadzamy się, że częścią problemu jest rozbuchana konsumpcja, to rozwiązaniem na pewno nie są neokomunistyczne plany jej odgórnego przyhamowywania, ale z jednej strony transparentność producentów i pełna informacja dla kupujących, z drugiej – nacisk na wartości i kwestie etyczne. Dobry skutek musi być wynikiem dobrowolnie podejmowanych przez ludzi decyzji, przy pozostawieniu całkowicie wolnego wyboru. Tylko wtedy będzie trwały i przyniesie dobro zamiast niepowetowanych szkód.