Makuch: Gdy przez Ukrainę przestanie płynąć gaz

28 lutego 2014, 14:00 Energetyka

KOMENTARZ

Grzegorz Makuch

Klub Jagielloński

W listopadzie 2013 r. Gazprom zredukował dług Nafothazu z 2,1 mld do 1,3 mld USD, co było pierwszym symptomem zbliżenia pomiędzy Ukrainą i Rosją. Kolejnym krokiem było niepodpisanie przez Kijów umowy stowarzyszeniowej z Brukselą, w efekcie czego Rosja zadeklarowała kupno ukraińskich obligacji rządowych za kwotę 15 mld USD. Wówczas też pojawiła się informacja o obniżeniu cen gazu z 400 USD do 268, z zastrzeżeniem, że cena ta będzie ustalana co kwartał.

Zgodnie z grudniową umową Moskwa kupiła pierwszą transze ukraińskich obligacji rządowych za 3 mld USD. Z kolei Ukraina, uzyskawszy niższe ceny rosyjskiego gazu całkowicie wstrzymała rewersowe dostawy z krajów UE, zwiększając tym samym pobór tańszego gazu z Rosji. Jednak dług Naftohazu za pobrany surowiec nie został uregulowany i wciąż narastał. 25 stycznia upłynął termin spłaty 2,7 mld USD, a Kijów powtarzał, że potrzebuje prolongować termin spłaty. Natomiast od uregulowania należności za gaz Moskwa uzależniła udzielenie kolejnej transzy pożyczki (kupna obligacji za 2 mld USD). W lutym zadłużenie Naftohazu urosło do 3,35 mld USD, a Gazprom rozważał wprowadzenia przedpłat za gaz. Minister finansów Rosji Anton Siluanow podtrzymał wolę udzielenia pożyczki (kupna obligacji ukraińskich), ale przypomniał również o obowiązku regulowania przez Kijów płatności za gaz. 18 lutego Nahtohaz spłacił blisko połowę długu (za 2013 r.), czyli 1,28 mld USD. Minister Siluanow zareagował natychmiast zapowiadając zakup drugiej transzy obligacji (2 mld USD). Dwa dni później również premier Dmitrij Miedwiediew potwierdził wolę respektowania wzajemnych umów mimo trwającego na Majdanie powstania. Z kolei wicepremier Ukrainy Jurij Bojko zapewnił, że przesył gazu odbywa się w sposób sprawny i wewnętrzne problemy polityczne Ukrainy nie będą miały niepożądanych konsekwencji dla odbiorców surowców w UE. Takie same zapewnienia płynęły ze strony Gazpromu.

Jednak odwołanie przez Radę Najwyższą Ukrainy Wiktora Janukowycza ze stanowiska prezydenta było punktem zwrotnym ukraińsko-rosyjskich relacji. W odpowiedzi rosyjski minister finansów Sulianow wstrzymał zakup obligacji do czasu powołania przez Kijów nowego rządu. Tymczasem Ołeksander Turczynow, pełniący obowiązki prezydenta, stan gospodarki ukraińskiej określił mianem „krytycznej” – Kijowa będzie miał kłopot z terminowym wypłaceniem rent, emerytur i stypendiów (co w skali budżetu kraju nie jest dużym wydatkiem) – znaczy się, Kijów bankrutuje! Warto przypomnieć, że początkiem lutego Rada Najwyższa Ukrainy z budżetu państwa dofinansowała Naftohaz kwotą 1,2 mld EUR – umożliwiając mu tym samym częściową spłatę zadłużenia. Dziś tych pieniędzy na państwowym rachunku nie ma, a zakup obligacji przez Moskwę jest już nieaktualny – rosyjski minister finansów Siluanow polecił władzom Ukrainy zwrócić się do MFW o pożyczkę, by „uniknąć rychłej niewypłacalności kraju”.

 

Rzecz jednak nie w tym, czy Ukraina dostanie pożyczkę z Rosji, czy od MFW. Ważne, że Ukraina na Placu Niepodległości zmieniła kurs swojej polityki i nie tylko pożyczki będzie szukała na Zachodzie. Ukraina jest kluczowym krajem jeśli mówimy o tranzycie rosyjskiego gazu do Europy. I ten kraj, po zwycięskiej rewolucji na Majdanie, przyjął kurs prozachodni. Będzie to miało konsekwencje dla wszystkich stron tego gazowego interesu.

Gdzie my wówczas będziemy?

Ukraina zużywa 60 mld m3 gazu, z czego 20 to wydobycie własne, 40 importuje – głównie z Rosji. Ale w konsekwencji rewolucji, jak i braku środków pieniężnych Kijów wstrzymał pobór taniego (268,5USD) rosyjskiego gazu. Logiczne wydawałoby się dążenie do napełniania ogromnych ukraińskich magazynów, póki gaz jest tani – bo to że podrożeje jest pewne. Bowiem Kreml godząc się na obniżkę cen gazu w grudniu 2013 r. sprezentował Ukrainie marchewkę, która jest kijem – ceny za gaz są ustalane kwartalnie, czyli gdy tylko Kijów zacznie patrzeć na zachód ceny gazu pójdą w górę. Jednak w sytuacji, gdy Kijów już jest zadłużony, a rachunek państwowy pusty, nieroztropne byłoby zwiększanie swojego zadłużenia, aż urośnie do rozmiarów maczugi. Ponadto wszyscy zdają sobie sprawę z faktu, że Kijów wybierając prozachodni kurs powróci do importu gazu z zachodu i pełniący obowiązki ministra energetyki Ukrainy Edward Stawicki zdążył już nawet podpisać stosowną umowę ze Słowacją (Bratysława jeszcze jej nie sygnowała). Prawdopodobnie wrócą również do importu gazu z Niemiec, przez Polskę. I na nic się zdają zapewnienia ministra Stawickiego, że Ukraina kupi gaz tam, gdzie będzie tańszy, skoro każdy doskonale wie, że rosyjski gaz tani już nie będzie. Dlatego zwrot, którego dokonał Kijów będzie miał donośniejsze konsekwencje niż podwyżka cen gazu dla Ukrainy –  przełoży się on na zmianę kierunku dostaw gazu na Ukrainę.

Pamiętajmy też, że Ukraina ma ogromną zdolność magazynowania gazu (o pojemności 35 mld m3), które są niezbędne dla płynnego przesyłu rosyjskiego gazu do Europy. Na nic zdadzą się rosyjskie inwestycje w niemieckie magazyny gazu (20 mld m3 z czego Rosja dysponuje około 5 mld) – te będą miały znaczenie dopiero gdy Gazociąg Północny i Południowy osiągną swoją pełną przepustowość. Na dzień dzisiejszy Gazprom potrzebuje magazynów ukraińskich. Niemal tak samo, jak ukraińskiej infrastruktury przesyłowej – która pozwala wyeksportować na zachód nawet do 142 mld m3 gazu. Zatem zwrot którego Ukraińcy dokonali na Placu Niepodległości jest wydarzeniem do którego musi się odnieść cała Europa. Dlatego pytanie właściwe nie brzmi: ile Ukraina zapłaci za gaz? Ale skąd go weźmie po 2019 r.? Odpowiedź na to pytanie jest ważna również dla Polski. I odpowiedzi na to pytanie musimy szukać w Brukseli.

Relacje Ukrainy z Rosją będą teraz wyjątkowo trudne, ale Kijów (i Bruksela) musi ten czas świetnie wykorzystać. Bowiem UE i Ukraina nie stanęły jeszcze przed największym wyzwaniem, ten moment dopiero nadejdzie w 2019 r. Dziś jest wręcz odwrotnie, jest to czas który Ukraina musi najlepiej wykorzystać, by zapewnić sobie bezpieczeństwo po 2019 r., gdy wygaśnie ich umowa gazowa z Rosją, która nie bez powodu kończy się właśnie w 2019 r. Bowiem w 2018 r. Gazociąg Południowy ma uzyskać docelową przepustowość (63 mld).  Wówczas już infrastruktura przesyłowa i magazynowa Ukrainy nie będzie Moskwie potrzebna. Ale Kijów wciąż będzie potrzebował gazu. I Bruksela już dziś musi odpowiedzieć na pytanie: skąd Kijów weźmie gaz po 2019 r.? Odpowiedź na to pytanie jest absolutnie fundamentalna również dla naszego bezpieczeństwa energetycznego. Dlatego jeśli odpowiedź nie padnie wprost, to będziemy mogli próbować ją wywnioskować z ruchów KE w zakresie: decyzji dotyczącej wyłączenia 100% przesyłu na OPAL-u spod TPA i rozstrzygnięcia sporu dotyczącego ważności umów na budowę South Stream. Jeśli Bruksela po raz kolejny wybierze Rosję, to pamiętajmy, że jesteśmy w UE, w przeciwnym razie zostaniemy bez gazu. Ale za to z Ukrainą. Powtórzymy wówczas manewr z lat 90. gdy my nie zgodziliśmy się na budowę pieremyczki omijającej Ukrainę, ale UE zgodziła się na budowę Gazociągu Północnego omijającego Polskę (i Ukrainę).

Polska powinna już dziś uzyskać wiążącą odpowiedź od Brukseli na temat przyszłości (również energetycznej) Ukrainy. W przeciwnym razie w 2019 r. Polska stanie przed problemem: solidaryzować się z Ukrainą i nie mieć gazu, czy wspólnie z Brukselą, porzucić Ukrainę i mieć gaz? Jednak takie stawianie sprawy w 2019 r. (rok rozpoczęcia również polskich negocjacji gazowych z Rosją) będzie dowodem na kolejną porażkę prowadzonej przez nas polityki energetycznej. Dlatego już dziś Polska musi skłonić Brukselę, by ta zaczęła prowadzić proukraińską politykę energetyczną, aby w 2019 r. były tego efekty. Albo jasno sobie powiedzmy: Ukraina nigdy nie będzie członkiem UE. Wspólnoty do której Polska należy.