KOMENTARZ
Grzegorz Makuch
Klub Jagielloński
Przewodniczący komisji ds. energetyki przy Dumie FR Iwan Graczow powiedział, że Ukraina może mieć zbliżoną do państw UE cenę gazu, jeśli tylko spełni wszystkie warunki.
W kwietniu Rosja wycofała się ze zniżek na gaz dla Rosji. Pierwsza zniżka została osiągnięta w 2010 r. Na podstawie umowy charkowskiej Rosja przedłużyła stacjonowanie Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu o 25 lat (z możliwością prolongaty o kolejne 5 lat) z 2017 do 2042 r. (2047). W zamian Ukraina dostała „zniżkę” na gaz z Rosji wynoszącą 100 USD/tys. m3 i opłatę za dzierżawę w wysokości 97 mln USD/rocznie. Wspomniana „zniżka” w wysokości 100 USD była konsekwencją zniesienia przez rząd rosyjski cła eksportowego na gaz sprzedawany Ukrainie. Rzecz jednak w tym, że dokument obowiązuje dopiero od 2017 r. – kiedy to wygasa poprzednia umowa dot. stacjonowania rosyjskiej floty na Krymie. A mimo to Ukraina już uzyskiwała niższą o 100 USD cenę gazu. Efekt tego jest taki, że dzisiaj Rosja ma „nadpłacone” kwoty za stacjonowanie Floty Czarnomorskie, bowiem poprzednia umowa wciąż obowiązuje do 2017 r. Oczywiście, bezsprzecznym faktem jest, że Rosja zagarnęła Półwysep Krymski i według prawa międzynarodowego go okupuje. Nie zmienia to jednak faktu, że są to dwa osobne postępowania: jedno to jest prawo Ukrainy by domagać się zwrotu Krymu i rekompensaty poniesionych strat. Natomiast drugim postępowaniem jest prawo Rosji, by domagać się zwrotu „nadpłaconych” kwot za stacjonowanie Floty Czarnomorskiej – jest to niebagatelna kwota 11 mld USD i Putin z Miedwiediewem domagają się jej zwrotu.
Kolejna zniżka na gaz, jaką uzyskał Kijów, była swego rodzaju nagrodą za niepodpisanie przez Ukrainę umowy stowarzyszeniowej z UE – również wynosiła 100 USD, co sumarycznie sytuowało cenę rosyjskiego gazu na poziomie 268,5 USD. Jednak ta zniżka przyznawana była kwartalnie i, co dla nikogo nie było zaskoczeniem, w kwietniu Rosja jej nie utrzymała. Oficjalnym powodem było nieregulowanie opłat za gaz z Rosji, a faktycznym zmiana kursu polityki Kijowa na prozachodni. Co jednak nie zmienia faktu, że dzisiaj cena gazu dla Ukrainy to 485,5 USD i niemałe długi wobec Moskwy. Bowiem oprócz wspomnianych 11 mld USD (za stacjonowanie floty), należy też pamiętać o przelanej przez Moskwę w grudniu 2013 r. pierwszej transzy pożyczki – 3 mld USD. Do tego dochodzą należności Naftogazu wobec Gazpromu za odebrany gaz (3,5 mld) i nieodebrany– zgodnie z klauzulą take or pay.
Aleksander Miedwiediew twierdzi, że Naftogaz nie pobrał odpowiedniego wolumenu zakontraktowanego gazu, w związku z czym na mocy klauzuli take or pay ukraińska firma i tak musi za nieodebrany surowiec zapłacić. Gazprom naliczył kwotę 18,5 mld USD. Na tę sumę ma się składać 7,1 mld USD za nieodebrany gaz w 2012 r. i 11,4 mld USD za gaz z 2013 r. Minister energetyki Ukrainy Jurij Prodan proponuje, by Gazprom domagał się zwrotu 18,5 mld USD na drodze sądowej. Jednak zgodnie z kontraktem z 2009 r. (który nota bene Jurij Prodan będąc premierem w rządzie Julii Tymoszenko podpisywał ) Ukraina może importować od Gazpromu do 52 mld m sześc. gazu, a minimalny import ma wynieść 41,6 mld m3. W 2013 r. rząd ustalił, że importuje zaledwie 27,3 mld. Jednak oprócz Naftogazu na ukraińskim rynku gazu działa prywatna firma Ostchem oligarchy Dmitrija Firtasza. I na te 27 mln złożył się import 18 mld dla Naftogazu i 8 mld dla Ostchem. Jednak rzecz nie tylko w tym, że Naftogaz Ukraina nie sprowadziła 41,6 mld m3 gazu. Bowiem Rosjanie surowca kupionego przez ukraiński Ostchem nie wliczają w wolumen surowca, który jest zapisany w umowie z 2009 r. Znaczy to, że w opinii Gazpromu, Ukraina kupiła 18 mld z zakontraktowanych 41,6. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że Rosjanie zaproponowali spółce Ostchem surowiec po 260 USD, podczas gdy w tym samym czasie Naftogaz płacił za gaz 430 USD.
I w ten sposób należności Ukrainy wobec Rosji urosły do 36 mld USD (licząc z perspektywy Rosji, obiektywnie będą one mniejsze, ale wciąż ogromne!). Oczywiście, zaanektowany Krym, wraz z infrastrukturą i surowcami bez wątpienia jest wart znacznie więcej. Rzecz jednak w tym, że kwestie te będą rozstrzygane oddzielnie i bez wątpienia Rosja cały proces będzie opóźniać. A czas gra na korzyść Rosji, która ma pieniądze i gaz, a nie zadłużonej na wschodzie i zachodzie Ukrainy, która niebawem może zostać bez surowców. Na to wszystko nakładają się trójstronne negocjacje UE-Ukraina-Rosja dotyczące spłaty zadłużenia i obniżenia ceny gazu. Komisarz ds. energii Günther Oettinger powiedział w piątek, że Ukraina musi zacząć spłacać dług i najlepiej by rozpoczęła od przekazania 2 mld USD, a do 7 czerwca przekazała 500 mln USD. Kijów nie zgodził się, bowiem wg. ukraińskiego ministra energetyki oznaczałoby to, że Ukraina wpierw zacznie regulować należności, a dopiero wówczas zacznie negocjować dot. ceny rosyjskiego gazu, co osłabiałoby pozycję negocjacyjną Ukrainy. A przede wszystkim taki ruch uczyniłby skarbiec Ukrainy ponownie pustym, bo MFW przekazał 3,2 mld USD pożyczki, zatem proponowana przez Oettingera spłata zadłużenia postawiłaby ukraiński rząd ponownie pod ścianą. Ostatecznie Kijów zgodził się przelać 768 mln USD, co ma zapobiec „katastrofie gazowej” w relacjach rosyjsko-ukraińskich. Oettinger oczekuje również od Ukrainy, by nie łączyła sprawy Krymu z negocjacjami gazowymi, bowiem odsunie to w czasie rozwiązanie sporu, a czasu jest już coraz mniej. Z kolei Kijów nie chce się na to godzić i przypomina, że na Krymie znajdowało się 2 mld m3 gazu (wart 1 mld USD) i Ukraina stawia pytanie, jak Gazprom zamierza ten surowiec zwrócić. Na co rzecznik Gazpromu, bez najmniejszego skrępowania, odpowiedział, że nie ma pojęcia o jakich 2 mld gazu premier Jaceniuk mówi.
O ile prawnie zapewne możliwe jest oddzielenie kwestii aneksji Krymu od sporu gazowego, to trudno oczekiwać, że na poziomie negocjacji premier Ukrainy nie będzie podnosił kwestii okupacji części jego kraju. Ponadto warto się zastanowić, jaki Ukraina ma interes w spłacie długów, skoro Gazprom zapowiedział, że nie będzie negocjować cen gazu, jeśli Kijów odda spór o cenę gazu do arbitrażu w Sztokholmie. Oczywiście, nie ma najmniejszego powodu by Rosja godziła się prowadzić dialog nt. cen gazu przed sądem i w relacjach bilateralnych – zaprzeczałoby to logice i podważało w ogóle sens rozpoczynania postępowania arbitrażowego. Ale jeśli Kijów już podjął decyzję o oddaniu sporu do arbitrażu, to nie ma powodu, by regulował należności. Natomiast w interesie UE leży, by ten spór rozstrzygnięto, bo zakręcony kurek z gazem może odbić się na dostawach do Europy Zachodniej. Ale skoro tak, to Bruksela powinna przyjąć propozycję premiera Jaceniuka i doprowadzić do powstania konsorcjum na bazie europejskich i ukraińskich firm, które przejmie ukraińską infrastrukturę przesyłową i magazynową. Rzecz jednak w tym, że Brukseli wciąż nieśpieszno do podjęcia tej decyzji. Ale Rosja, niemal co tydzień, tę kwestię podnosi i w zeszłym tygodniu Iwan Graczow po raz kolejny zapowiedział, że Ukraina będzie w stanie spłacić dług tylko poprzez zapewnienie udziału Rosji w trójstronnym konsorcjum zarządzającym ukraińskim GTS. Co ciekawe, Niemcy również były tym projektem zainteresowane, Deutsche Bank miał wesprzeć konsorcjum stosownymi środkami, mówiło się również o udziale w projekcie Holandii i Belgii. Iwan Graczow odbył nawet spotkanie z wiceprzewodniczącym Bundestagu Andreasem Lenzem. Ale Kijów powiedział, że definitywnie nie zgodzi się na udział Rosji w konsorcjum i temat udziału „europejskich” firm energetycznych został zawieszony na kołku.
Oczywiście można założyć, że powodem dla którego Ukraina powinna zacząć spłacać dług jest ryzyko przerwania dostaw gazu z Rosji, jako że rewersowe dostawy ze Słowacji nie będą możliwe w krótkim czasie. Zwłaszcza, że nie dalej jak dwa tygodnie temu doszło do detonacji materiałów wybuchowych zamontowanych przy infrastrukturze przesyłowej w Użhorodzie, miejscowości w której ma powstać najdalej w październiku tego roku interkonektor ze Słowacją (Wojany). Ale w razie przerwania dostaw gazu z Rosji Wspólnota może się spodziewać, że surowiec zacznie znikać – czyli również w tym scenariuszu w interesie UE leży, by Kijów swój dług zaczął spłacać. I w tym przypadku premier Jaceniuk wyszedł naprzeciw oczekiwaniom UE i zaproponował, by przesunąć punkt odbioru gazu rosyjskiego na granicę Ukrainy z Rosją (prawdopodobnie licząc na wirtualny rewers), ale Moskwa nie przystała na tę propozycję, a i Bruksela nie zareagowała na ten pomysł entuzjastycznie.