Marcinkowski: O zagrożeniach merkantylizacji polityki zagranicznej USA

16 grudnia 2016, 07:30 Energetyka

KOMENTARZ

Bartosz Marcinkowski

Politolog, specjalista ds. Komunikacji

Kampania wyborcza Donalda Trumpa nie dawała jasnego obrazu jego przyszłej polityki zagranicznej. Z wielu sprzecznych wypowiedzi, można było wnioskować, że Trump jako prezydent będzie zmierzał w stronę większego izolacjonizmu. Dziś, po wyznaczeniu sekretarza stanu, można przypuszczać, że nad izolacjonizmem górę weźmie merkantylizm. Nie znaczy to wcale, że ten kierunek jest lepszy dla Polski i Europy Środkowo-Wschodniej.

Izolacjonizm ograniczyłby amerykańską obecność w Europie, co miałoby negatywne skutki dla pozycji i bezpieczeństwa Polski. Merkantylizm, którego uosobieniem może stać się Rex Tillerson, stanowiłby odejście od wartości takich jak wolność, demokracja czy rządy prawa, z którymi tradycyjnie utożsamia się politykę zagraniczną USA pomimo jej wszelkich wad. Merkantylne podejście do polityki zagranicznej, może więc zagrozić pozycji USA jako „lidera wolnego świata”.

Rex Tillerson i Władimir Putin. Fot. Kremlin.ru

Nominacja Rexa Tillersona na sekretarza stanu USA wskazuje, że USA mogą zmierzać w tym kierunku. Rex Tillerson, miliarder i szef Exxon Mobil, jest pierwszym po II wojnie światowej sekretarzem stanu-biznesmenem. Wszyscy poprzedni sekretarze mieli wieloletnie doświadczenie w polityce krajowej lub zagranicznej. Tillersonowi tego brakuje i to powinno być w pierwszym rzędzie przedmiotem obaw obserwatorów polityki międzynarodowej w większym nawet stopniu niż rosyjski Order Przyjaźni (order ten otrzymał też m.in. Andrzej Wajda), jaki odebrał z rąk Władimira Putina przed trzema laty.

Oczywiście, związki Tillersona z Rosją prowokują do pytań, ale wynikają również ze specyfiki jego pracy w branży energetycznej. Tillerson nie mógł nie starać się o utrzymanie poprawnych relacji z Moskwą, jako jednym z najważniejszych graczy na światowym rynku węglowodorów. Problem tkwi w jego biznesowych przyzwyczajeniach do obracania się w kręgu „wielkich graczy”, gdzie najważniejsza jest maksymalizacja ekonomicznego zysku.

Trudno zakładać, że Tillerson zarzuci z dnia na dzień sposób myślenia, jakiego wymaga szefowanie wielkiej firmie i z biznesmena przekształci się w wytrawnego dyplomatę. Merkantylne podejście do polityki zagranicznej w oczywisty sposób kreuje Rosję na ważniejszego partnera dla USA, niż Ukraina czy państwa Europy Środkowo-Wschodniej. Nasz region ma Ameryce niewiele do zaoferowania na Bliskim Wschodzie, nie jest też równie atrakcyjnym partnerem biznesowym jak Rosja. W czysto biznesowej kalkulacji, Stany Zjednoczone mogą więc postawić na reset z Rosją, ponieważ przyniesie im to więcej wymiernych, namacalnych korzyści. Wiarygodność sojusznicza USA na tym ucierpi, ale ktoś może zawsze powiedzieć, że przecież i tak ucierpiała już za rządów Baracka Obamy.

Nominacja Tillersona na sekretarza stanu każe też na nowo interpretować słowa Trumpa z kampanii wyborczej o „odpowiednim wkładzie finansowym w NATO”. Można to rozumieć dwojako – jako zachętę do podniesienia nakładów na obronność do wymaganych 2% PKB przez państwa sojuszu, lecz również jako przestrogę: „nie pomożemy Ci, jeśli nie będziesz miał jak za to zapłacić”. Do tej pory NATO jest silnym sojuszem obronnym, podstawą bezpieczeństwa Polski, podporą amerykańskiej potęgi na arenie międzynarodowej i jednym z gwarantów stabilności i pokoju w Europie. Podejście o NATO, jako do organizacji, która „ma się opłacać” byłaby krótkowzrocznością Waszyngtonu z potencjalnie fatalnymi skutkami dla naszego regionu.

Do tej pory Polska i inne państwa Europy-Środkowej liczyły na sojusz z USA czerpiąc z niego znacznie więcej, niż same mogły zaoferować. Nie było to jednak dla Waszyngtonu problemem. Administracja Ronalda Reagana wspierała demokratyczne przemiany w naszym regionie z tego samego powodu, dla którego późniejsze nie stawiały przeszkód przed rozszerzeniem NATO – USA miały jasno zdefiniowaną rolę do odegrania w świecie, która dziś stoi pod znakiem zapytania. W tym kontekście Barack Obama był kontynuatorem polityki Georga W. Busha, mimo iż tak wiele ich dzieliło. Donald Trump i Rex Tillerson, biznesmeni sprzeciwiający się „waszyngtońskiemu establishmentowi”, dzięki któremu Polska weszła do NATO, są więc rzeczywiście nową jakością w amerykańskiej polityce. Dopóki jednak administracja Trumpa nie przejęła sterów rządów w USA, są to jedynie przypuszczenia. Miejmy nadzieję, że okażą się nietrafione.