Marcinkowski: Przyjaźń Rosji z Serbią kończy się tam, gdzie zaczyna się energetyka

10 lipca 2015, 12:16 Energetyka

KOMENTARZ

Spawanie pierwszej rury South Stream w Serbii.

Bartosz Marcinkowski

New Eastern Europe

W lipcu mija 20 lat, odkąd oddziały bośniackich Serbów dokonały egzekucji 7,000-8,000 bośniackich muzułmanów w Srebrenicy, we wschodniej Bośni. Zbrodnię tę powszechnie uważa się za najokrutniejszy akt przemocy w Europie po zakończeniu drugiej wojny światowej. W ostatnich dniach Srebrenica znów przedostała się do głównych międzynarodowych serwisów informacyjnych – przede wszystkim za sprawą rosyjskiego weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ wobec brytyjskiej rezolucji mającej upamiętnić tę tragedię. Rosja tym samym po raz kolejny udzieliła Serbom symbolicznego wsparcia – jedynego, na jakie ją stać.

Zgodnie z wyrokiem Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii, Serbowie w Srebrenicy dopuścili się aktu ludobójstwa. Pod tym zarzutem został skazany między innymi Radislav Krstić, który odsiaduje obecnie wyrok 35 lat pozbawienia wolności w więzieniu w Piotrkowie Trybunalskim. Kiedy jednak Wielka Brytania przedstawiła okolicznościowy projekt rezolucji ONZ upamiętniający ofiary Srebrenicy, napotkała na zdecydowany sprzeciw Rosji. Kreml nie chciał zgodzić się na użycie słowa „ludobójstwo” w dokumencie, wbrew werdyktowi trybunału. Sam trybunał został powołany do życia również przy wsparciu Rosji jako członka Rady Bezpieczeństwa ONZ więc taką postawę można zrozumieć tylko przez pryzmat tymczasowych interesów politycznych. Zdaniem zastępcy ambasadora Rosji przy ONZ, Petra Iliiczewa, tekst rezolucji w kształcie zaproponowanym przez Brytyjczyków powoduje „podziały” i „skupia się tylko na jednej stronie konfliktu [na Bałkanach]”.

Postępując w ten sposób, Moskwa liczy na wzmocnienie swojej pozycji na Bałkanach i zdobycie sympatii Serbów, którzy nie godzą się z taką interpretacją masowych egzekucji w Srebrenicy. Bodaj najbliższy sojusznik Władimira Putina w regionie, Milorad Dodik, prezydent Republiki Serbskiej, która jest jedną z dwóch części składowych Bośni i Hercegowiny, od lat konsekwentnie stoi na stanowisku, że zbrodnia w Srebrenicy nie była ludobójstwem. Podobnie ostrożny w słowach jeśli chodzi o wydarzenia sprzed 20 lat jest premier Serbii Aleksandar Vuczić, który wybiera się na uroczystości rocznicowe oddać hołd ofiarom masakry, lecz również odmawia uznania jej za „ludobójstwo”. Minister spraw zagranicznych Serbii Ivica Daczić skrytykował brytyjską rezolucję mówiąc, że „jej celem jest sprowadzenie całej wojny do Srebrenicy”.

Głównym celem rosyjskiego sprzeciwu było także wywołanie napięć na linii Zachód-Serbia. Moskwa nie od dziś wykorzystuje niedawną historię Bałkanów do swoich politycznych celów. Przykład Kosowa służy Putinowi do usprawiedliwienia aneksji Krymu, a bombardowanie Belgradu w 1999 roku przez siły NATO stanowi żelazny punkt rosyjskiej propagandy wymierzonej w Zachód. Okazja taka jak 20 rocznica ludobójstwa w Srebrenicy jest znakomitym narzędziem do podkreślenia, że Zachód obwinia Serbię za wszelkie zło ostatniej wojny.

Rosja traci swoje wpływy polityczne w Europie Południowo-Wschodniej, nawet w państwach tradycyjnie jej przyjaznych jak Czarnogóra czy Serbia i stara się odbudować je na różne sposoby. Wykorzystanie historii i odgrzewanie starych sporów jest jednym z nich. We wrześniu 2014 roku rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow zapowiedział, że rozszerzenie NATO na państwa byłej Jugosławii będzie odebrane przez Rosję jako prowokacja. Czarnogóra jest obecnie na prostej drodze do NATO i wiele wskazuje, że w nieodległej przyszłości dołączy do sojuszu jako następny członek. Czarnogóra jest przy tym wyjątkowym przykładem, bowiem mieszka w niej znacząca mniejszość serbska i jej akcesja może pozytywnie wpłynąć na stosunek Serbów, dotąd w większości nastawionych sceptycznie, do NATO.

Większość Serbów ma pozytywny stosunek do Rosji i rosyjska interwencja w sprawie brytyjskiej rezolucji może go dodatkowo wzmocnić. Nie wydaje się jednak, żeby Serbia zamierzała zrezygnować ze swojego proeuropejskiego kursu ze względu na to symboliczne wsparcie Moskwy. W polityce zagranicznej Serbia stara się balansować między Unią Europejską, a Rosją. Scena polityczna Serbii została podzielona pomiędzy Prezydenta Tomislava Nikolicia uosabiającego prorosyjskie sentymenty części serbskiego społeczeństwa i premiera Vuczicia, który odpowiada za zbliżenie Serbii z UE i ułożenie relacji z sąsiadami. Jelena Milić, dyrektor belgradzkiego Centrum Studiów Euroatlantyckich wskazuje, że w istocie świadczy to o niespójności serbskiej dyplomacji. Coraz więcej sygnałów jednak świadczy o tym, że Serbia przedkłada integrację z UE nad tradycyjny sojusz z Rosją oparte na prawosławiu, historii i niechęci do NATO. Nie przypadkiem kompetencje premiera w kształtowaniu polityki Serbii są znacznie większe, niż kompetencje prezydenta, który w dużej mierze pełni funkcje wyłącznie reprezentacyjne.

– Ten, kto da Serbii pieniądze pierwszy, ten zyska jej przyjaźń – mówi Jelena Milić. Rosja, poza wsparciem w sferze symbolicznej, ma Serbii i Bałkanom do zaoferowania coraz mniej, przede wszystkim jeśli chodzi o inwestycje. Najważniejszym projektem politycznym, do jakiego Rosja chciałaby wykorzystać Bałkany, jest projekt gazociągu transportującego gaz do Europy. Niegdyś był to Gazociąg Południowy (South Stream), dziś jest to Turkish Stream. Zanim Putin ogłosił koniec Gazociągu Południowego, Belgrad zgłaszał żywe zainteresowanie tą inwestycją – serbski rząd wierzył, że inwestycja zapewni stabilne źródło gazu i wpływy do budżetu z opłat tranzytowych. Jednak w maju tego roku, podczas wizyty w Albanii, serbski premier otwarcie opowiedział się za dywersyfikacją dostaw surowców i wyraził zainteresowanie zakupem gazu z Azerbejdżanu. Serbski minister energetyki, Aleksandar Antić, podkreślał natomiast wiosną tego roku, że jednym z priorytetów serbskiej polityki energetycznej jest budowa interkonektora gazowego z Bułgarią. Zdaniem Jeleny Milić tego zwrotu nie należy lekceważyć, zwłaszcza, że taka postawa jest nowością na serbskiej scenie politycznej. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę, że zapowiedzi połączenia gazowego z Bułgarią pojawiały się już w 2013 roku, a Gazociąg Transadriatycki (TAP) ma swoje problemy, rzeczywista wola dywersyfikacji w Serbii pozostaje pod znakiem zapytania.

Innym czynnikiem wpływającym na zainteresowanie dywersyfikacją w Serbii, jest cena rosyjskiego gazu. Jak podaje portal Srbijagas, cena tego surowca w 2015 roku kształtuje się na poziomie ok. 390 dolarów za 1000 m3 surowca i należy do jednej z najwyższych w Europe. Rosja może więc wspierać Serbię w kwestiach takich jak rezolucja ONZ ws. Srebrenicy czy odmawiać uznania niepodległości Kosowa, ale przy ustalaniu cen gazu tradycyjna przyjaźń nie ma już żadnego znaczenia. Dywersyfikacja w Serbii nie jest jednak łatwym zadaniem, a słowa Vuczicia to dopiero początek drogi. Rosja ma bowiem wciąż bardzo dużo do powiedzenia w serbskiej energetyce. Gazprom kontroluje największy serbski koncern naftowy NIS. W zeszłym roku serbska prokuratura wszczęła śledztwo, mające ustalić czy prywatyzacja NIS w 2008 roku, po której większość akcji firmy kupił Gazprom, odbyła się zgodnie z prawem. Takie działania wskazują, że obecność rosyjskiego kapitału zaczyna Serbii zwyczajnie ciążyć i może w przyszłości także być czynnikiem spowalniającym integrację państwa z UE.

Protesty Rosji przeciwko użyciu terminu „ludobójstwo” w odniesieniu do Srebrenicy mogą przynieść jej tymczasowe korzyści wizerunkowe i umocnić jej pozycję wśród serbskich nacjonalistów i przywództwa Republiki Serbskiej, ale nie zastąpią kompleksowej oferty rozwoju regionu, jaką proponuje Unia Europejska. Serbia, zwracając się coraz bardziej ku Unii Europejskiej, zaczyna zapewne zdawać sobie z tego sprawę.