Milczanowski: Wojna w Syrii a kampania wyborcza w USA

10 października 2016, 07:30 Bezpieczeństwo

KOMENTARZ

Maciej Milczanowski

Ekspert ds. bezpieczeństwa

W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z kilkoma nagłymi metamorfozami w polityce międzynarodowej skoncentrowanej na konflikcie w Syrii. Widać było wyraźnie ożywienie USA w kwestii “schładzania” konfliktu w Syrii oraz rozmowy z Rosją w tej sprawie, a zaraz potem gwałtowne zerwanie zawieszenia broni i wzmożenie walk prowadzonych z jeszcze większą zaciętością i okrucieństwem. Nie oszczędzono nawet konwoju ONZ wiozącego pomoc humanitarną. Jeśli napiszę w tym momencie wprost, że za tym zamieszaniem stoją wybory prezydenckie w USA, to zapewne trudno będzie doszukać się tu związku, jednak łącząc fakty można taki wniosek na końcu odnaleźć i wcale nie potrzeba do tego teorii spiskowych.

Pilniejszych obserwatorów musi dziwić, skąd tak nagłe ciśnienie w USA do zawieszenia broni w Syrii? Przecież o negocjacjach i możliwości wygaszania konfliktu sam Asad wypowiadał się wielokrotnie. Rosja nieco rzadziej z uwagi na własne interesy jakie zamierza osiągnąć w tym regionie, ale za cenę podniesienia jej statusu do rangi drugiego supermocarstwa (oczywiście tylko PRowo – ale to Putinowi zupełnie wystarcza) gotowa był do daleko idących porozumień w Syrii.

fot. Wikimedia Commons

Znów za chwilę, gdy zawieszenie broni legło w gruzach, rozpoczyna się niezwykle wzmożona kampania Zachodu (głównie USA) uświadamiająca brutalność działań rosyjskich, która wcale nie zwiększyła się ostatnio, bo rosyjskim zwyczajem zawsze była bezwzględna. Skąd bierze się nagłe zgłaszanie rezolucji w sprawie odsunięcia Asada od władzy w Syrii, skoro jest oczywiste, że Rosja taką rezolucję odrzuci (tradycyjnie wspólnie z Chinami), z resztą jedna taka rezolucja już miała miejsce i spotkał ją podobny los jak obecną. Nie żebym kwestionował samą rezolucję, ale warto zwrócić uwagę na czas i kontekst w jakim się pojawia. Przecież jeśli nie ma najmniejszych wątpliwości, że zostanie odrzucona, to cały wysiłek na jej wprowadzanie do prządku obrad ma raczej cel propagandowy niż jakikolwiek inny.

Aby zrozumieć tak nagłe zwroty akcji, trzeba spojrzenia geopolitycznego i bynajmniej nie skoncentrowanego li tylko na regionie Bliskiego Wschodu. Dla wyjaśnienia, trzeba spojrzeć na politykę USA od początku roku, a szczególnie od ostatniego orędzia Baraca Obamy. Właśnie w owym State of Union prezydent USA nakreślił nową koncepcję wojny z ISIS i wzywał sojuszników do wsparcia działań koalicji, za wyjątkiem Rosji, której nadal nie zamierzał włączać do tego grona (pisałem o rekomendacjach dla Polski w tym kontekście). Słowa prezydenta zostały wzmocnione wypowiedziami oficerów Pentagonu, kreślących nieco bardziej precyzyjnie strategię walki z ISIS. Wystąpienie Pentagonu świadczyło, że to nie są kolejne puste słowa, ale że za nimi kryje się prawdziwa determinacja do działania. Jednakże przecież taką strategię można było zbudować w 2012, 13, 14 i 15 a jednak powstała dopiero w 2016. Na dodatek w lecie 2015 roku Barack Obama rozbrajająco i otwarcie stwierdził, że nie ma strategii na zwalczanie ISIS. Samo takie stwierdzenie budziło wielki niepokój, ponieważ przyznanie tego publicznie bardzo mocno wpływało na sytuację w regionie pokazując brak woli USA do działania na rzecz pokoju.

To zwiększenie aktywności USA właśnie w początkach 2016 roku, wiązało się z dwoma przyczynami i obie są kwestią wewnętrzną Amerykanów. Po pierwsze chodzi o zwiększenie szans wyborczych kandydatki demokratów – Hillary Clinton (ten sam obóz polityczny co obecny prezydent, a więc jego sukces byłby dużym bonusem w wyścigu wyborczym dla Hillary). Po drugie (ważniejsze dla samego Obamy) w USA występuje silny imperatyw pośród prezydentów do tego, aby uczynić jedną rzecz tak ważną i ponadczasową, że pamięć o niej będzie wiązała się z byłym POTUSem na zawsze i czyniła z niego bohatera. Takim wydarzeniem miało być zabicie Osamy bin Ladena, ale okazało się to zupełnie wirtualnym sukcesem – nie wystarczającym do budowy ponadczasowej legendy Obamy. Dotąd więc ma opinię świetnego mówcy, zawarł kilka ciekawych kompromisów politycznych, ale media tyleż samo czasu poświęcały jego umiłowaniu do gry w golfa co do dealu z Iranem czy Kubą. Zniszczenie ISIS byłoby z pewnością czymś, dzięki czemu Obamę w książkach historii trzeba by wiązać z efektywnością i rozwiązywaniem trudnych spraw. Pomysł musiał się zrodzić pod koniec 2015 roku.Zniszczenie ISIS w samym Iraku byłoby kolejnym wirtualnym sukcesem, na dodatek sytuacja w tym państwie jest tak złożona, że zapewne trudno będzie ten sukces faktycznie udowodnić. Trzeba było zaplanować zniszczenie ISIS i w Iraku i w Syrii.

O ile jednak sytuacja w Iraku pozwalała na szybkie odzyskiwanie terenu przez rząd iracki, jak również Kurdów na północy spod władzy ISIS, o tyle w Syrii popierana przez USA rebelia była nie dość że słaba, to jeszcze jej zapatrywania na przyszłość państwa były bardzo kontrowersyjne. Niestety jedyną poważną świecką siłą w Syrii pozostaje reżim Bashara al-Asada. Nawet zwolennicy wspierania rebelii mają duże problemy z negowaniem jej ekstremistycznego nastawienia – włącznie z planowaniem wprowadzenia szariatu po ewentualnym zwycięstwie. Do tego pomiędzy “rebeliantami”, a ugrupowaniami uznawanymi za terrorystyczne istnieje ciągły przepływ ludzi, a także handel sprzętem. Dlatego broń przerzucana przez Amerykanów dla rebeliantów najczęściej trafiała do Al-Nusry (obecnie Dżabhat asz-Shama) a nawet ISIS. Stąd niezdecydowane wspieranie rebelii przez USA przed 2016, a nawet zupełna rezygnacja (choć chwilowa) z jej dozbrajania w 2014 i 2015 roku.

Najbardziej logicznie byłoby dogadać się z Asadem. Ale Obama rysował tyle czerwonych linii, tyle razy oskarżał (oczywiście słusznie) wojska rządowe Syrii o użycie broni chemicznej czy brutalnych masakr na ludności cywilnej, że zapewne administracja USA uznała, że takie porozumienie zbyt skompromitowałoby Amerykanów. Dlatego stworzona koalicja rebeliantów z Kurdami syryjskimi z YPG (sojusz ten nazwano SDF – Syrian Democratic Forces) przy wsparciu Amerykanów do końca lata próbowała zająć Aleppo i w perspektywie dojść do Al-Rakki (uznawana za “stolicę” ISIS), co jednak okazało się zupełnie nierealne. Jednocześnie YPG uznawane za śmiertelnego wroga Turcji było regularnie przez nich osłabiane odcinaniem dostaw, blokowaniem przepływu ludzi, a nawet bezpośrednimi akcjami militarnymi armii tureckiej. To samo YPG było też przekonywane przez Rosję do sojuszu z Asadem przeciw rebeliantom. Dlatego też część YPG toczyło walki z SDF z którym sprzymierzała się inna część syryjskich Kurdów. W tej sytuacji jakiekolwiek postępy rebelii trzeba uznac za wielki sukces. Skoro więc rebelianci i SDF, okazali za słabi by zwyciężyć, zbyt podzieleni i zbyt radykalni, a z Asadem Obama nie mógł się przełamać by negocjować, pozostało “uśmiechnąć się” do Rosjan. Stąd jesienią br nagłe wzmożenie negocjacji z Rosją i próba zawarcia paktu o zawieszeniu broni między siłami rządowymi a “rebeliantami”.

Tyle, że na Kremlu też obserwuje się kampanię w USA. Kreml stawia zdecydowanie na Trumpa, który nie krył do jesieni sympatii do Putina (zmienia się to w końcówce kampanii bowiem PRowcy Trumpa przekonali go, że ma to fatalne skutki dla jego wizerunku w USA i w Europie). Dlatego też Obama musiałby zaoferować naprawdę wiele by Rosja sprawiła mu prezent na koniec prezydentury. Aż strach myśleć czego mógł żądać Kreml od zdesperowanych demokratów w USA. Tak czy inaczej do dealu nie doszło wskutek czego USA rozpoczęły kampanię propagandową (opartą z resztą na prawdzie) skoncentrowaną przeciw Rosji. Wykorzystują do tego media społecznościowe, rezolucję ONZ, prasę i telewizję. Rosja odpowiada planami utworzenia stałej bazy w Syrii, budowy bazy w Wietnamie i wznowieniem lotów strategicznych północnymi rubieżami Europy aż do wybrzeży Portugalii, a także nagłaśniając transport rakiet balistycznych Iskander-M do Kaliningradu.

Oczywiście każdy z tych ruchów obu stron ma także inne cele i uzasadnienia, ale gówna oś strategicznej rozgrywki wyglądała tak jak to opisano. Z jednej więc strony USA gra na rzecz własnych interesów wewnętrznych aczkolwiek powstanie strategii zwalczania ISIS (nawet jeśli dalece nieidealnej) należy uznać za czynnik pozytywny, choć dobrze by poświęcono tej koncepcji więcej uwagi niż tylko opracowując plany militarne. Z drugiej Putin prowadzi bardzo skomplikowaną grę obliczoną na wprowadzenie Rosji do superligi mocarstw światowych (u boku USA) ale jednocześnie musi bardzo uważać na sytuację wewnętrzną w swoim kraju mocno dotkniętym sankcjami, z rozszalałą korupcją i układami mafijnymi w których rolę mafiozów pełnią ludzie z FSB i wojska. W takim państwie przywódca nigdy nie może czuć się zbyt pewnie. Pokazy siły służą także zwieraniu szeregów wewnętrznych.

Można się oburzać, że gra polityków jest tak bezwzględna. W Syrii giną dziesiątki ludzi każdego dnia, w Iraku wciąż trwają brutalne rozprawy ISIS z szyitami i szyitów z sunnitami, a Jemen pogrąża się w chaosie podobnym do syryjskiego. Jednak oburzenie nie zmieni absolutnie niczego bowiem za tymi wojnami stoją siły tak potężne że życie ludzkie nie ma najmniejszego znaczenia. Trzeba jednak (mówiąc językiem piłkarskim) tę grę czytać, aby wiedzieć jak się zachować i samemu w niej nie znaleźć się na straconej pozycji. Siły geopolityczne są jak walec i miażdżą te pionki na szachownicy, które skupiając uwagę jedynie na wewnętrznych sprawach, konfliktując się wewnętrznie zapominają o polityce międzynarodowej.

Źródło: mmilczanowski.wordpress.com