Majewski: Fotowoltaika będzie się rozwijać nawet bez energetycznego 500+ (ROZMOWA)

30 listopada 2020, 07:30 Energetyka

– „Mój Prąd” to pod wieloma względami taka energetyczna „Rodzina 500+”. I tu, i tu jest prostota, ale też scedowanie części odpowiedzialności na obywatela. Jeżeli wsparcie dla fotowoltaiki zostanie ograniczone, to zapewne upadnie część firm, ale sporo z nich powstało właściwie wyłącznie pod „Mój Prąd”. Z rynku wycofają się przypadkowi gracze, ale najlepsi będą się dalej rozwijać – mówi Bartosz Majewski z Edison Energia.

Bartosz Majewski. Grafika: Gabriela Cydejko
Bartosz Majewski. Grafika: Gabriela Cydejko

BiznesAlert.pl: Wydaje się, że słoneczna machina nabrała niezłego tempa, skoro już dziś mamy 3,1 GW mocy fotowoltaiki wobec 1,5 GW na koniec ubiegłego roku. Czy ona się zatrzyma?

W Polsce pojawiają się czasem wątpliwości, czy system to wytrzyma, czy wytrzymają to sieci. Ale na razie instalacje fotowoltaiczne są na 300 tys. domów. Dużo? Owszem. Ale domów jedno- i wielorodzinnych jest w Polsce ok. 6 mln, czyli możliwości wykorzystane są raptem w 5 procentach. 

Powinniśmy stawiać sobie ambitne cele co do rozwoju fotowoltaiki. W projekcie Polityki Energetycznej Państwa do 2040 r. zakłada się wzrost liczby prosumentów do 1 mln do 2030 roku, a tyle Wielka Brytania miała już w 2016 r., a znacznie mniejsza od nas Holandia będzie mieć w przyszłym roku. W ubiegłym roku Komisja Europejska m.in. na podstawie zdjęć satelitarnych oceniała potencjały słoneczne wszystkich krajów członkowskich i z tych badań wynika, że w Polsce, tylko na dachach budynków, realne jest 30 GW mocy. I to przy obecnym stanie technologii.

W 2030 r. panele z magazynem energii, bo to wszystko błyskawicznie się rozwija i tanieje, mają szansę być tak powszechne jak lodówka. Przecież mogą zasilać pompy ciepła czy ładowarki aut elektrycznych, a większa autokonsumpcja to też odciążenie sieci, na co teraz skarżą się Operatorzy Systemów Dystrybucyjnych. W odciążeniu sieci pomogłoby także uregulowanie kwestii direct-line, czyli bezpośrednich połączeń instalacji z odbiorcą z pominięciem sieci.

Czy program „Mój Prąd” to główny sprawca słonecznego boomu?

Pierwszym i najważniejszym sprawcą był wprowadzony w 2016 roku net metering (w rozliczeniu odejmuje się ilość energii wyprodukowanej we własnej instalacji od ilość energii zakupionej z sieci – red.), bo bez niego instalacja się nie opłacała. Było tak dlatego, że konsumowaliśmy energię zwykle wtedy, gdy nie była ona produkowana przez instalację, tj. rano i wieczorem. Dziś wpuszczenie jej do sieci i odzyskanie 80 procent w momencie, gdy się nie produkuje, jest podstawowym gwarantem opłacalności inwestycji. To rozwiązanie jest powszechne w państwach rozwiniętych, przykładowo w USA jest wdrożone w 39 stanach. 

Drugą kwestią jest ulga termomodernizacyjna, umożliwiająca dokonanie 53 tys. zł odpisu od podstawy opodatkowania, a dopiero trzecią 5000 zł z programu „Mój Prąd”. Z samą ulgą instalacja zwróci się w 8 lat, zaś z ulgą i dotacją „Mój Prąd” w 7, więc różnica nie jest wielka. Ale przystępny i łatwy do zrozumienia program wsparcia przekonał Polaków i w spektakularny sposób pobudził rynek. „Mój Prąd” to pod wieloma względami taka energetyczna „Rodzina 500+”. I tu, i tu jest prostota, ale też scedowanie części odpowiedzialności na obywatela. 

Krytycy programu „Mój Prąd” kwestionują celowość dotowania fotowoltaiki.

Rozumiem, ale należy pamiętać, że obecnie inwestycje we wszystkie rodzaje wytwarzania energii wymagają wsparcia. Przykłady? Inwestycje w energetykę konwencjonalną są nieopłacalne ze względu na koszty uprawnień emisyjnych. Elektrownia atomowa będzie wymagać wielomiliardowego wsparcia państwa, żeby „się spiąć”. Podobnie z morską energetyką wiatrową. Lądowa energetyka wiatrowa jest objęta wsparciem w ramach aukcji razem z farmami fotowoltaicznymi. 

Na tym tle wsparcie dla fotowoltaiki dachowej to wcale niezły interes dla państwa. 1 GW mocy słonecznych to ok. 5,5 mld zł wyłożone głównie przez prywatnych inwestorów. Udział państwa poprzez dotacje to 1 mld zł oraz 1 mld zł poprzez ulgę termomodernizacyjną, ale z tego budżet zaraz odzyskuje połowę, głównie w podatkach VAT i PIT. 

Niestety, nie wiadomo cały czas, czy i jak będzie działał „Mój Prąd” w 2021 roku. Jeszcze przed rekonstrukcją rządu ministerstwo klimatu zapewniało, że wsparcie będzie kontynuowane. Teraz to nie jest oczywiste. A niepewność nie jest dobra ani dla klientów, ani dla firm. Decyzja w którąkolwiek stronę jest najważniejsza. Oczywiście jeśli program zniknie, boom osłabnie, ale instalacje wciąż będą montowane. 

Polska nie słynie raczej z nadzwyczajnych warunków pogodowych. Czy fotowoltaika jest dla nas właściwym kierunkiem?

Tutaj też trzeba przyłożyć do fotowoltaiki tę samą miarę, co do innych źródeł wytwarzania. Polskie złoża węgla są w coraz większym stopniu nieekonomiczne w wydobyciu. Gazu ziemnego nie mamy dość nawet na obecne potrzeby. Uran do elektrowni atomowej również będziemy musieli importować. Na tym tle nasze zasoby energii słonecznej prezentują się całkiem okazale.

Czy morskie farmy wiatrowe, o ile w końcu będą budowane, nie przyciągną bardziej uwagi państwa niż fotowoltaika? 

To projekty na wiele lat, w których ważna jest sprawność państwa. Na razie nie ma ustawy offshorowej, ustawa odległościowa dla wiatraków na lądzie mimo zapowiedzi również nie została złagodzona. Polska ma jedną łyżwę, na której jedzie w transformacji energetycznej i jest to fotowoltaika. Głupio byłoby ją odpinać. 

Jeżeli wsparcie dla fotowoltaiki zostanie ograniczone, to zapewne upadnie część firm, ale sporo z nich powstało właściwie wyłącznie pod „Mój Prąd”. Z rynku wycofają się przypadkowi gracze, ale najlepsi będą się dalej rozwijać. 

A jak wyglądają systemy wsparcia w innych krajach?

Nie ma jednego wzorca. Włosi zadecydowali o tym, że będą dawać wsparcie do 110 proc. wartości projektu. Belgowie, którzy już dekadę temu osiągnęli 1 GW mocy z fotowoltaiki, i to tylko w liczącej 6,5 mln ludzi Flandrii, wracają do wspierania instalacji PV. Ich program w kontekście mechanizmu i prostoty jest łudząco podobny do „Mojego Prądu”. Słoneczna Hiszpania latami opodatkowywała instalacje powyżej 10 kW i dopiero po zmianie rządu uprościła procedury, dzięki czemu na tamtejszych dachach powstał ostatnio grubo ponad 1 GW nowych mocy. Ciekawy będzie też ogólnounijny plan na czas po pandemii koronawirusa. Zakłada on m.in. potężny program renowacji budynków, a jednym z instrumentów może być rozwój dachowej fotowoltaiki.

Rozmawiała Karolina Baca-Pogorzelska