– Obserwujemy ciąg dalszy zawirowań na europejskich rynkach energii. Po wielu miesiącach szybujących cen, wskakujących na coraz to wyższy poziom, dzisiaj jesteśmy w zupełnie innym punkcie z cenami negatywnymi, które mogą mieć zły wpływ na rozwój OZE – pisze Magdalena Kuffel, współpracownik BiznesAlert.pl.
W drugiej połowie maja na większości europejskich rynków energii zanotowano ujemne lub zerowe ceny godzinowe; było to szczególnie zauważalne podczas weekendów. W niedzielę 21 maja, na rynku Nord Pool (będącym jednym z największych rynków w Europie, oferując usługi w krajach skandynawskich oraz bałtyckich, Wielkiej Brytanii oraz Europa Środkowo-Zachodniej) Finlandia zarejestrowała cenę godzinową o wartości (-5,67 euro/MWh), będącą najniższą w historii. Ale to nie koniec „zamieszania” – kolejny weekend przyniósł jeszcze więcej rozrywek.
Holenderski rynek szybko nie zapomni 28-ego maja, podczas którego ceny osiągnęły poziom (-400 euro/MWh), będąc najniższą ceną notowaną do tej pory na rynku. Podobna sytuacja miała miejsce tego samego dnia w Niemczech (-130 euro/MWh w godzinach 13/14), Francji (-26.67 euro/MWh) czy Austrii (-61 euro/MWh).
Ujemne ceny energii występują gdy na rynku jest nadwyżka podaży energii elektrycznej. Może się to zdarzyć, gdy odnawialne źródła energii, takie jak wiatr, słońce lub woda, wytwarzają dużą ilość energii elektrycznej, która przekracza zapotrzebowanie i nie może być przechowywana do późniejszego wykorzystania. W takich przypadkach producenci mogą oferować ceny ujemne, aby zachęcić odbiorców hurtowych do odbioru nadwyżek energii elektrycznej z sieci i uniknięcia przeciążenia systemu. W takim przypadku, produkcja z OZE wypiera produkcje konwencjonalną, która – ze względu na wyższe koszty produkcji – nie jest konkurencyjna. To właśnie stało się podczas ostatnich dwóch tygodni.
Wspomnianego 28 maja, energia wyprodukowana z fotowoltaiki w Holandii stanowiła 80 procent miksu wytwórczego przez cztery kolejne godziny, osiągając szczyt produkcyjny na 14 GW. Tymczasem Finlandia, weekend wcześniej, doświadczyła nadpodaży energii wodnej wynikającej z nadmiernych wiosennych roztopów.
Niestety taki sygnał cenowy może mieć negatywny wpływ na rozwój OZE. Dlaczego? Może oznaczać, że dopóki magazynowanie energii nie będzie szeroko rozpowszechnione, rynki energii mogą obawiać się coraz częściej powtarzających się cen negatywnych, które „rozbrajają” system elektroenergetyczny, co w konsekwencji może prowadzić do wprowadzenia ograniczeń instalacji nowych farm fotowoltaicznych czy wiatrowych. Innym punktem „zapalnym” może być produkcja konwencjonalna, która będzie musiała być trzymana „w gotowości” aby w przypadku przeciążenia sieci być w stanie bilansować skaczącą nadprodukcję (która pamiętajmy, nie musi – a w zasadzie nigdy nie jest – stała/identyczna przez określony czas); niestety, ale taki „przestój” ma bardzo wysokie koszty operacyjne. Suma summarum, może okazać się, że tania zielona energia musi być bilansowana przez bardzo drogą energię konwencjonalną.
Trzeci i ostatni punkt to strona inwestycyjna OZE. Jeżeli ceny energii będą oscylować długoterminowo około zera, może to spowodować wstrzymanie inwestycji w tym sektorze. Budowa farm wiatrowych czy fotowoltaicznych to, mimo spadających kosztów, ciągle wysokokapitałowa inwestycja, która musi się zwrócić. Przy drastycznym spadku cen na rynku, istnieje prawdopodobieństwo, że inwestorzy mogą się obawiać ryzyka niewypłacalności.
Czy można strzelać, by bronić energetykę przed sabotażem? Niemcy dają Polskę za wzór