Francuska gazeta L’Express podaje, że rząd niemiecki wspiera określone fundacje międzynarodowe w celu osłabienia energetyki jądrowej we Francji. Jedna z nich działa także w Polsce.
– Nazywają się Róża Luksemburg albo Heinrich Boell. Te niemieckie fundacje polityczne nie trafiają na nagłówki. A jednak w ustalony sposób osłabiają przemysł nuklearny Francji, co wynika z ostatniego raportu Szkoły Walki Gospodarczej. – Ich broń to szkice dokumentów z narracją antyjądrową, orientacja elit poprzez trening: stypendia doktoranckie, szkolenia, wizyty i spotkania z liderami politycznymi z zagranicy, sojusz z określonymi organizacjami pozarządowymi lub partiami ekologiczymi – wylicza L’Express.
Raport informuje o 295 mln euro wydanych przez Bundestag na fundacje polityczne w 2000 roku, 466 mln w 2014 roku i 690 mln zaplanowanych na 2023 rok. – Pod fasadą mów o konieczności współpracy pomiędzy krajami unijnymi Niemcy robią wszystko w ich mocy, by nie pozwolić francuskiemu przemysłowi cieszyć się tanią energią i mieć przewagi konkurencyjnej – czytamy w L’Express.
Gazeta przypomina o oporze Niemiec wobec pomysłu wsparcia elektrowni jądrowych kontraktami różnicowymi w ramach reformy rynku energii w Unii Europejskiej, ale ich oddziaływanie jest bardziej bezpośrednie za pomocą fundacji działających w innych krajach. – Fundacje jak Heinrich Boell korzystają z adresu w Paryżu a ich działalność odbywa się także na ziemi francuskiej – przypominają autorzy raportu.
Fundacja Heinrich Boell Stiftung działa także na terytorium Polski. Wydała w 2020 roku broszurę krytyczną wobec energetyki jądrowej. – Wraz z nasilającym się kryzysem klimatycznym dyskusja nt. alternatyw dla węgla nabiera w Polsce tempa. Broszura przedstawia jeden z możliwych kierunków transformacji polskiego sektora energetycznego – rozwój energetyki jądrowej. Analiza wskazuje na wysokie koszty i długi czas realizacji, a także na niekompatybilność atomu z trendami unijnymi – czytamy dalej.
Fundacja Boella w Polsce jest krytyczna wobec polskich planów jądrowych i uznaje je za trudne do realizacji. Polacy chcą mieć pierwszy reaktor w 2033 roku i 6-9 GW w 2043 roku. Pierwszy reaktor ma stanąć na Pomorzu w technologii amerykańskiej AP1000. Możliwy jest też projekt „prywatny” w technologii koreańskiej APR1400. Liczne firmy interesują się także małymi reaktorami SMR.
– Szumne zapowiedzi polityków, którzy przekonują, że już w 2033 roku pierwszy polski reaktor rozpocznie pracę trzeba traktować z dużą ostrożnością – w ostatnich latach normą są wieloletnie opóźnienia przy tego rodzaju inwestycjach. Podobnie z kosztami, które „na wyjściu” okazują się co do zasady znacznie wyższe niż „na wejściu” – pisze Michał Olszewski na stronach polskiej filii fundacji Boella. – Co jest pewne: w najbliższych latach gwałtowne turbulencje polskiego rynku energii są nieuniknione – nadal będziemy stawić czoła wysokim cenom energii i nadal udział węgla w miksie energetycznym będzie zbyt wysoki. Jeśli jednak traktować ostatnie decyzje rządu serio, dokonuje się w Polsce zmiana energetycznego paradygmatu, atom zmienia bowiem warunki gry na każdym możliwym poziomie.
L’Express / Wojciech Jakóbik