Kuczyński: Jak Niemcy i Rosja zakładają pułapkę na Ukrainę

4 czerwca 2018, 07:30 Energetyka

Angela Merkel nagle dostrzegła, że Nord Stream 2 nie jest wyłącznie ekonomicznym projektem. Z Berlina popłynął jasny przekaz: nie będzie gazociągu, jeśli Rosja zaprzestanie tranzytu gazu przez Ukrainę. Tylko jak zdobyć taką gwarancję? Jest koncepcja: wyjęty z szuflady, stary pomysł zarządzania ukraińskimi tranzytowymi gazociągami przez międzynarodowe konsorcjum. Niemcy mówią, że chcą dobrze dla Ukrainy, ale historia tego planu wskazuje, że Kijów powinien mieć się na baczności – pisze Grzegorz Kuczyński, współpracownik BiznesAlert.pl. 

Angela Merkel i Władimir Putin. Fot. Kremlin.ru
Angela Merkel i Władimir Putin. Fot. Kremlin.ru

Przez lata Berlin nie dostrzegał w Nord Stream 2 niczego poza klasycznym opłacalnym biznesem z Rosjanami. Odrzucał zarzuty o polityczny charakter projektu, lekceważył obawy innych państw, takich choćby jak Polska, a przede wszystkim Ukraina. Nie zauważał, że budowa kolejnych gazociągów omijających terytorium ukraińskie uderza ekonomicznie i politycznie w Kijów. I nagle, 11 kwietnia Merkel mówi, że Nord Stream 2 nie będzie możliwy bez utrzymania tranzytowej roli Ukrainy. Skąd ta nagła troska? Wygląda na to, że Niemcy znaleźli sposób by uciszyć krytyków Nord Stream 2. A Rosja szybko weszła do tej gry. 10 maja Ławrow oświadczył, że Moskwa jest gotowa na konsultacje z Kijowem dotyczące tranzytu przez Ukrainę. Szef dyplomacji rosyjskiej był akurat po spotkaniu z szefem MSZ Niemiec Heiko Maasem. Ten zaś do Moskwy przyleciał prosto z Kijowa.

Co mu przyniosło wybadanie terenu na Ukrainie i co potem mógł ustalać z Ławrowem? Wszystko stało się jasne kolejnego dnia, gdy w Rydze Maas oznajmił, że Niemcy proponują utworzenie konsorcjum, które zapewni, że Ukraina utrzyma pozycję kraju tranzytowego dla rosyjskiego gazu po uruchomieniu Nord Stream 2. Deklaracja padła podczas spotkania z szefami dyplomacji Litwy, Łotwy i Estonii, sprzeciwiających się budowie Nord Stream 2. Nie wiadomo jednak, w jaki sposób konsorcjum miałoby zabezpieczyć tranzyt rosyjskiego gazu przez Ukrainę. Maas nie podał żadnych szczegółów. Równie tajemnicza jest Merkel. Choć minął tydzień od propozycji Maasa, na konferencji w Soczi zwróciła się do Putina z postulatem utrzymania tranzytu przez Ukrainę i wyraziła gotowość pomocy Kijowowi w tej sprawie, ale nie sprecyzowała, jakiego rodzaju miałoby to być wsparcie. Putin zapewnił ze swej strony, że tranzyt będzie utrzymany, jeśli Ukraina wykaże celowość takiego tranzytu. „Jeśli Ukraina wykaże celowość takiego tranzytu” – to może być kluczowe zdanie. O co chodzi Putinowi? Przede wszystkim o bezpieczeństwo tranzytu – szczególnie techniczne. Rosja od lat zarzuca Ukrainie, że ma przestarzały i nie gwarantujący stabilności dostaw system tranzytu gazu (GTS). Żąda jego modernizacji. Ale jak to zrobić, za czyje środki, rękami jakich fachowców? Druga kwestia: zarządzanie systemem. I wracamy do propozycji Maasa. Wcale nie takiej odkrywczej, jak się okazuje. I zawsze kluczowe role grają w niej Rosja i Niemcy.

Szczypta historii 

Czerwiec 2002 roku. W Petersburgu spotykają się przywódcy Rosji (Władimir Putin), Niemiec (Gerhard Schroeder) i Ukrainy (Leonid Kuczma). Kijów znajduje się wtedy pod dużą presją rosyjską: chodzi o długi Naftohazu wobec Gazpromu. Kuczma zgadza się podpisać trójstronny list intencyjny przewidujący przekazanie ukraińskiego system tranzytu gazu pod kontrolę rosyjsko-ukraińsko-niemieckiego konsorcjum. W pierwszych koncepcjach konsorcjum miało się składać z Gazpromu, Ruhrgasu i Naftohazu (formalnie właściciela systemu). Oczywiście głównym celem konsorcjum miałoby być inwestowanie w modernizację gazociągów. W rzeczywistości – w sytuacji, gdy w Kijowie rządził obóz prorosyjski – oznaczałoby to przejęcie kontroli nad GTS przez Moskwę. W rządzącej wtedy Partii Regionów kilku kluczowych działaczy było związanych z RosUkrEnergo (spółka zdominowana przez Gazprom), zaś Ruhrgas był wtedy mniejszościowym udziałowcem Gazpromu.

Od listu do realizacji jednak droga jest daleka… a dwa i pół roku później na Ukrainie zwycięża „pomarańczowa rewolucja”. Jednak koncepcja konsorcjum wraca. Latem 2006 okazało się, że współpracownicy prezydenta Wiktora Juszczenki odpowiedzialni za energetykę negocjują oddanie kontroli nad GTS Gazpromowi. 13 lipca prezes Naftohazu Ołeksandr Bołkisew ogłosił, że rząd zaczął negocjacje z Gazpromem w sprawie ustanowienia „wspólnego zarządzania” tranzytowym systemem gazowym Ukrainy. Ostrzegł, że jeśli Kijów nie dopuści Rosjan do wpływu na funkcjonowanie GTS, Gazprom zmniejszy tranzyt przez Ukrainę, tworząc nowe szlaki eksportu. Jeszcze tego samego dnia prezydent Putin pochwalił gazpromowskie wysiłki na rzecz „dywersyfikacji” szlaków dostaw do Europy w niemieckiej telewizji ZDF. W październiku 2006 Wiktor Juszczenko, po telefonicznej rozmowie z Angelą Merkel, ogłasza, że popiera pomysł powołania trójstronnego konsorcjum, z udziałem Niemiec, Ukrainy i Rosji. Tymczasem premierem zostaje otwarcie prorosyjski Wiktor Janukowycz. W lutym 2007 roku mówi o podziale ukraińskiego GTS po połowie udziałów, między Naftohaz i Gazprom. Polityczna awantura kończy się jednak tym, że ówczesnej liderce opozycji udaje się przeforsować w parlamencie ustawę zakazującą przekazania systemu tranzytowego w obce ręce.

Sprawa wraca w 2008 roku. 5 czerwca, podczas wizyty w Niemczech, ówczesny prezydent Dmitrij Miedwiediew stwierdził, że Rosja jest „gotowa rozważyć możliwość utworzenia międzynarodowych konsorcjów, które zarządzałyby gazociągami tranzytowymi wspólnie ze spółkami z Rosji, UE i państw tranzytowych”. Wielkimi krokami zbliża się wojna gazowa Rosji z Ukrainy (styczeń 2009). 7 listopada 2008 Putin, po spotkaniu ze Schroederem (znów Niemcy!) mówi o potrzebie międzynarodowego konsorcjum, które zagwarantuje bezpieczeństwo tranzytu rosyjskiego gazu do Europy przez Ukrainę. Następnego dnia powtarza to na wspólnej konferencji prasowej z Mirkiem Topolankiem, premierem Czech, wówczas przewodniczących UE. Potem dochodzi do kryzysu gazowego i Rosjanie zakręcają kurki gazowe Ukrainie – cierpią też klienci europejscy. Putin udziela wywiadu niemieckiej telewizji ARD: znów mówi o konsorcjum.

Rok później prezydentem zostaje Wiktor Janukowycz. Od razu wraca plan konsorcjum. W 2010 roku rząd Mykoły Azarowa zatwierdza projekt zmian do ustawy z 2007 roku, która absolutnie zakazuje oddawania udziałów w GTS w obce ręce. Dalej jednak sprawy nie pociągnięto. Być może dlatego, że Rosja uznała, że przy tak spolegliwym rządzie w Kijowie nie potrzebuje bezpośrednio wchodzić w ukraiński GTS. Potem zaś, przynajmniej na płaszczyźnie gazowej, stosunki Kijowa z Moskwą mocno się popsuły. To za Janukowycza Ukraina zaczęła ograniczać import z Rosji i sprowadzać gaz z UE. Ale duch konsorcjum jest wiecznie żywy…

Pułapka konsorcjum 

Szczegółów niemieckiego pomysłu na konsorcjum nie znamy. Nie wiadomo, kim mieliby być udziałowcy i w jakim stopniu mieliby zarządzać systemem tranzytowych gazociągów. Można za to wskazać, jakie niebezpieczeństwa dla Ukrainy kryją się w takiej koncepcji. W jaki sposób poprzez powstanie takiego konsorcjum Ukraina może stracić kontrolę nad swoim GTS? Warto przypomnieć, co w 2002 roku mówił ówczesny prezes Ruhrgasu. Burkhard Bergmann stwierdził, że „wielkość inwestycji w modernizację systemu w części zależałaby od tego, czy Ukraina zaoferuje uczestnikom konsorcjum udziały we własności gazociągów”.

Potencjalny mechanizm wygląda następująco: (1) Gazprom deklaruje, że będzie transportował na określonym poziomie minimalnym gaz przez Ukrainę, ale jako warunek stawia modernizację gazociągów, twierdząc, że nie dają gwarancji jakości i bezpieczeństwa dostaw; (2) zagraniczny uczestnik (uczestnicy) konsorcjum przekazuje środki na sfinansowanie modernizacji gazociągów, zapewnia specjalistyczną pomoc w tym przedsięwzięciu, oferuje własne sprawdzone rozwiązania operatorskie; (3) w zamian Ukraina przekazuje inwestorowi udziały we własności GTS; (4) Gazprom zobowiązuje się do tranzytu, bo GTS będzie zmodernizowany; (5) w bliższej lub dalszej przyszłości Gazprom lub inny rosyjski podmiot odkupuje udziały w ukraińskim GTS od zachodniego inwestora lub wchodzi z nim w spółkę, która jest właścicielem części udziałów GTS.

Druga opcja: (1) system staje się przedmiotem długoterminowej koncesji dla konsorcjum; (2) konsorcjum wydzierżawia gazociągi operatorowi w zamian za opłaty i zobowiązanie do zarządzania, utrzymywania i modernizowania systemu; (3) Ukraina pozostaje właścicielem z zawieszeniem tego prawa na okres działania koncesji.

Opcja trzecia: Ukraina przekazuje zarządzanie GTS konsorcjum w zamian za opłaty, ale sama musi modernizować system.

Opcja pierwsza w tym momencie jest wykluczona. GTS jest zasobem strategicznym państwa, a jego prywatyzacji zakazuje ustawa przyjęta przez parlament w  lutym 2007. Opcja trzecia też jest mało prawdopodobna, bo Ukraina nie ma środków na samodzielną modernizację systemu. Pozostaje opcja numer 2 – z wydaniem koncesji na okres od 25 do 50 lat. I na taki scenariusz być może zgodzi się Kijów.

Ukraińcy się bronią 

Czy Merkel uzgadniała już coś z Putinem w kwestii konsorcjum w Soczi? Nie wiadomo. Ale jeśli tak, to na pewno poruszyła temat w telefonicznej rozmowie z Petrem Poroszenką 21 maja. Tymczasem Ukraińcy już chyba dostrzegli niebezpieczeństwo. Po pierwsze, zapewniają, że ukraiński system tranzytu gazu jest w pełni zdolny do dostarczenia surowca konsumentom w Europie (premier Wołodymyr Hrojsman, 17 maja). Ale szykują się też na wersję z konsorcjum.

25 maja w Brukseli premier Hrojsman powiedział, że ukraińskie gazociągi są w stu procentach gotowe, żeby zapewnić dostawy surowca europejskim odbiorcom. Dodał, że wspólne z partnerami z UE i USA wykorzystywanie systemu to dodatkowe gwarancje i alternatywa dla politycznych i ekonomicznych zagrożeń, jakie niosą projekty w rodzaju Nord Stream 2. W Brukseli odbyła się międzynarodowa konferencja na temat roli ukraińskiego system transportu gazu dla bezpieczeństwa energetycznego Europy. – Zwróciliśmy się do UE i USA: przyjaciele, wspólnie zarządzajmy GTS, żeby wyraźnie zabezpieczyć stałą jego pracę na następne dekady – powiedział Hrojsman. Kijów zdaje się widzieć niebezpieczeństwo niemiecko-rosyjskiej dominacji w ewentualnym zarządzaniu międzynarodowym GTS, stąd deklaracja chęci wprowadzenia Amerykanów do trójkąta UE-Ukraina-Rosja.

W koncepcji ukraińskiej konsorcjum powinno być złożone z renomowanych europejskich operatorów gazu, konkurentów Gazpromu, a jego utworzenie może być częścią reform rynku gazu na Ukrainie. Należy pamiętać, że w 2014 roku Rada Najwyższa dała zgodę na utworzenie międzynarodowego konsorcjum. Od dłuższego czasu prowadzone są rozmowy na temat konkursu na zewnętrznego operatora i partnerów w zarządzaniu GTS. W skład konsorcjum mogłyby wejść nie tylko spółki gazowe, ale też na przykład EBOiR czy Bank Światowy – które zapewniłyby finansowanie.

Krótko mówiąc, Ukraina nie mówi „nie” pomysłowi międzynarodowego konsorcjum kontrolującego działalność GTS. Wszystko rozbija się o jego skład. Należy założyć, że Rosja oficjalnie da gwarancję utrzymania tranzytu wtedy, gdy będzie miała zysk z konsorcjum. Więc Niemcy też będą naciskać na Kijów, by kompetencje i skład ewentualnego konsorcjum były takie, że zadowolą Rosję. Mając jej gwarancje, Berlin ogłosi, że nie ma przeszkód dla budowy Nord Stream 2. Tyle że już teraz strona amerykańska zaznacza, że w takie gwarancje nie wierzy. A i Ukraina nie stoi tak zupełnie pod ścianą. Tak czy owak, Gazprom będzie zmuszony do tranzytu przez Ukrainę także po 2019 roku. Wynika to choćby z faktu, że Rosjanie mają długoterminowe kontrakty z europejskimi odbiorcami, które kończą się długo po 2019 roku, a które przewidują określone punktu dostarczenia gazu przez Rosjan.

Oś gazowa

Rosjanie i pewne środowiska w Niemczech reaktywują ideę budowy konsorcjum kontrolującego ukraiński GTS. Kolejny już raz – pomysł ten pojawiał się na stole za każdym razem, gdy dochodziło do poważnego kryzysu wokół tranzytu rosyjskiego gazu przez Ukrainę. Od wielu lat Moskwa próbuje uczynić wszystko, by przekonać zachodnich partnerów, że Ukraińcy nie są pewnym szlakiem tranzytowym, że nie potrafią sami zarządzać gazociągami. Najgorszy możliwy scenariusz to przekazanie kontroli nad ukraińskim systemem tranzytowym z rąk “nieodpowiedzialnego” rządu Ukrainy w ręce “odpowiedzialnego” Gazpromu – pod przykrywką międzynarodowego konsorcjum.

Wygląda na to, że tym razem Berlin i Moskwa chcą skuteczną obronę Nord Stream 2 połączyć z ofensywą na Ukrainie. Niemcy będą mogli mówić, że skoro obronili ukraiński tranzyt (przynajmniej na papierze), to nie ma przeciwwskazań dla budowy gazociągu przez Bałtyk. Generalnie, kierowanie debaty o Nord Stream 2 na te tory i sprowadzanie problemu do kwestii tranzytu przez Ukrainę jest korzystne dla zwolenników projektu gazociągu. Cel niemiecko-rosyjskiej koalicji gazowej jest jasny: wykorzystać budowę Nord Stream 2 do przejęcia kontroli nad ukraińskimi gazociągami.

Zwolennicy idei konsorcjum wskazują, że Gazprom działa już na takich zasadach, choćby w Polsce, gdzie odcinkiem Gazociągu Jamalskiego zarządza EuRoPol Gaz, spółka, w której Gazprom ma 48% udziałów. Krytycy konsorcjum mogą za to wskazać na wszystkie problemy, z jakimi musi się z tego powodu borykać od lat strona polska…