Najważniejsze informacje dla biznesu

Norwid Brzoska i szafki pracownicze (felieton)

Są przepisy, które trzeba uprościć, i sprawy, które trzeba rozwiązać. Ale kiedy to uproszczenie albo rozwiązanie zamienia się w wielką ideę mającą zbudować szczęśliwszy świat, kończy się to jak deregulacja firmowana przez Rafała Brzoskę.

Po pierwsze, wzrosła społeczna świadomość inicjatywy. Po drugie, słowo „deregulacja” nie jest już pustym sloganem, lecz ideą łączącą Polaków ponad podziałami. Premier Tusk z dumą zapowiada, że teraz będzie dyskutował, procedował i omawiał 120 poprawek oraz zmian — i uwaga, uwaga — jest gotów rozmawiać o tym nawet z tymi ruskimi, złodziejami i psujami z PiS. To najważniejsze sukcesy zespołu Rafała Brzoski. Sam jego twórca zapowiada tymczasem, że oddali się do działań, którymi zajmował się wcześniej — czyli własnego biznesu, który właśnie podpisuje umowę z platformą Vinted na dostarczanie paczek w dużej części Europy.

Nieoficjalnie mówi się jednak, że twórca InPostu miał po prostu dosyć, bo widział, że buksuje w miejscu. I trudno się dziwić. Gdyby trochę się wgłębił, zauważyłby, że hasło „deregulacja” już kilka osób przed nim próbowało „odczarować” — z Romanem Kluską włącznie — i wszyscy skończyli podobnie. Zwrócili uwagę społeczną na rangę problemu.

Myślę, że problem tkwił w samym podejściu, już nieraz wcześniej ćwiczonym. Otóż, kiedy mamy skomplikowaną procedurę rejestrowania firmy albo uzyskiwania pozwolenia budowlanego, i jakiś rozgarnięty premier bierze do pomocy pracowitszego wiceministra, a ten z kolei kilku bystrzejszych prawników i informatyków, by sprawę uprościć — to ma ona szansę powodzenia. Ale jeśli temat urasta do rangi wielkiej cywilizacyjnej zmiany, która ma naraz dotknąć wszystkich obszarów życia i sprawić, że będziemy żyli w lepszym świecie, oznacza to zazwyczaj jedno: będzie o czym gadać. Ewentualnie — gdzieniegdzie skorzystają lobbyści.

Szczególnie że, jak sądzę, Rafał Brzoska musiał przekonać się niemal organoleptycznie, że nie istnieją rozwiązania, które zadowolą wszystkich.

Weźmy choćby kwestię szafek pracowniczych — dziś mają być przypisane do pracownika, a mogłyby być rotacyjne, co chciał zmienić Brzoska. Przeciwko już zaprotestowała lewica, a kwestią czasu jest włączenie się związków zawodowych. Darujmy sobie nawet argumentację. Po prostu każda sprawa, każdy postulat dotyczący gospodarki zrodzi kontrpostulat lub opór, narusza jakiś interes albo ktoś będzie miał interes w jej oprotestowaniu.

A Brzoska chciał, by jego zmiany służyły wszystkim. Niestety, wszystkim służą co najwyżej bocianie gniazda w wierszach Norwida. W polityce i gospodarce, jeśli coś „służy wszystkim”, to często nie służy nikomu.

Są przepisy, które trzeba uprościć, i sprawy, które trzeba rozwiązać. Ale kiedy to uproszczenie albo rozwiązanie zamienia się w wielką ideę mającą zbudować szczęśliwszy świat, kończy się to jak deregulacja firmowana przez Rafała Brzoskę.

Po pierwsze, wzrosła społeczna świadomość inicjatywy. Po drugie, słowo „deregulacja” nie jest już pustym sloganem, lecz ideą łączącą Polaków ponad podziałami. Premier Tusk z dumą zapowiada, że teraz będzie dyskutował, procedował i omawiał 120 poprawek oraz zmian — i uwaga, uwaga — jest gotów rozmawiać o tym nawet z tymi ruskimi, złodziejami i psujami z PiS. To najważniejsze sukcesy zespołu Rafała Brzoski. Sam jego twórca zapowiada tymczasem, że oddali się do działań, którymi zajmował się wcześniej — czyli własnego biznesu, który właśnie podpisuje umowę z platformą Vinted na dostarczanie paczek w dużej części Europy.

Nieoficjalnie mówi się jednak, że twórca InPostu miał po prostu dosyć, bo widział, że buksuje w miejscu. I trudno się dziwić. Gdyby trochę się wgłębił, zauważyłby, że hasło „deregulacja” już kilka osób przed nim próbowało „odczarować” — z Romanem Kluską włącznie — i wszyscy skończyli podobnie. Zwrócili uwagę społeczną na rangę problemu.

Myślę, że problem tkwił w samym podejściu, już nieraz wcześniej ćwiczonym. Otóż, kiedy mamy skomplikowaną procedurę rejestrowania firmy albo uzyskiwania pozwolenia budowlanego, i jakiś rozgarnięty premier bierze do pomocy pracowitszego wiceministra, a ten z kolei kilku bystrzejszych prawników i informatyków, by sprawę uprościć — to ma ona szansę powodzenia. Ale jeśli temat urasta do rangi wielkiej cywilizacyjnej zmiany, która ma naraz dotknąć wszystkich obszarów życia i sprawić, że będziemy żyli w lepszym świecie, oznacza to zazwyczaj jedno: będzie o czym gadać. Ewentualnie — gdzieniegdzie skorzystają lobbyści.

Szczególnie że, jak sądzę, Rafał Brzoska musiał przekonać się niemal organoleptycznie, że nie istnieją rozwiązania, które zadowolą wszystkich.

Weźmy choćby kwestię szafek pracowniczych — dziś mają być przypisane do pracownika, a mogłyby być rotacyjne, co chciał zmienić Brzoska. Przeciwko już zaprotestowała lewica, a kwestią czasu jest włączenie się związków zawodowych. Darujmy sobie nawet argumentację. Po prostu każda sprawa, każdy postulat dotyczący gospodarki zrodzi kontrpostulat lub opór, narusza jakiś interes albo ktoś będzie miał interes w jej oprotestowaniu.

A Brzoska chciał, by jego zmiany służyły wszystkim. Niestety, wszystkim służą co najwyżej bocianie gniazda w wierszach Norwida. W polityce i gospodarce, jeśli coś „służy wszystkim”, to często nie służy nikomu.

Najnowsze artykuły