icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

OAS: Polska – Białoruś, czyli o polityce w cieniu gry mocarstw

W dniach 23 – 26 stycznia doszło w Warszawie do gry wojennej, którą kierował Naczelny Dowódca Sił Operacyjnych NATO (SACEUR) w latach 2013 – 2016 generał Philip M. Breedlove. Gra odbywała się w reżimie zachowania poufności, ale jak poinformowały media do udziału w grze, w charakterze obserwatora, zaproszony został ekspert z Białorusi. Fakt ten w połączeniu ze scenariuszem gry świadczyły o chęci wysłania sygnału do Mińska (a niewykluczone, że zarazem i do Moskwy) o tym, że Zachód nie planuje obalania reżimu w Mińska i chce dialogu z władzami Białorusi.

Wbrew powszechnemu przekonaniu prezydentura Donalda Trumpa i wizja suflującego idee jego administracji Henry Kissingera nie musi wcale oznaczać całkowitej klęski. H. Kissinger nie mówi bowiem nie tylko o „poddaniu” Białorusi i Ukrainy (a co dopiero Polski i krajów bałtyckich), ale o ich neutralizacji.

W wypadku Białorusi powyższe oznaczałoby to, z naszego punktu widzenia, postęp, a nie regres. Dziś bowiem tak naprawdę niewiele na Białorusi możemy i niewiele znaczymy. De facto nie liczymy się w grze.

Polska– jeśli nasze plany polityczne w stosunku do Białorusi okażą się po 25 latach mrzonkami, przegra nie dlatego, że dojdzie do porozumienia mocarstw, ale dlatego, że niestety możliwe jest, ze mocarstwa nie wezmą naszych interesów pod uwagę. Nasza porażka, jeśli do niej dojdzie, będzie jednak funkcją naszego znaczenia na Zachodzie i tego na ile silne są nasze karty na Białorusi. Jeśli te byłyby bowiem znaczące nasi partnerzy musieliby wziąć nasz głos pod uwagę.

Jeśli przyjrzeć się polityce Prawa i Sprawiedliwości w stosunku do Ukrainy i Białorusi to trudno nie odnieść wrażenia, ze Polska prowadzi dwie, w znacznym stopniu sprzeczne ze sobą i treścią i duchem, polityki wschodnie. W relacjach z Ukrainą, niezależnie od faktu, iż strona ukraińska swoimi działaniami w zakresie polityki historycznej, nie pomaga relacjom z Polska, widać wyraźnie już, że neo-endecka narracja, która wydawała się marginesem, jest w istocie podzielana przez kierownictwo rządzącej partii. Na kierunku białoruskim dla odmiany wyraźnie widać całkowicie przeciwny wektor działań. Ocieplenie relacji jest wręcz ostentacyjne, a tryumfy świecą idee i politycy bliscy wizji Jerzego Giedroycia.

O relacjach z Ukrainą traktował tekst OAS z sierpnia 2016: https://oaspl.org/2016/08/02/polska-ukraina-czyli-oas-o-tym-ze-warto-siegnac-do-listu-biskupow/. Ten poświęcony będzie relacjom z Białorusią.

Polityka zaczyna się od mapy

Białoruś ma fundamentalne znaczenie dla bezpieczeństwa Zachodu. Ewentualne jej zajęcie przez Rosję – np. przy okazji manewrów Zapad 2017 – zmieniłoby zasadniczo sytuację strategiczną w regionie. Ewentualny przerzut sił rosyjskich w planowanej przez Kreml ilości (zamówiono do przerzutu sił aż 4200 platform kolejowych, co wystarcza do transportu 3 ciężkich dywizji) oznaczałby, że państwa bałtyckie byłyby realnie zagrożone w stopniu do tej pory nieznanym. Z punktu widzenia znacznie silniejszej od państw bałtyckich Polski sytuacja również uległa by dramatycznej zmianie, bowiem po raz pierwszy od chwili wstąpienia do NATO na granicy RP znalazłoby się rosyjskie zgrupowanie o realnym potencjale ofensywnym. Powyższe nie jest jednak niespodzianką. Wielu, w tym także autorzy OAS zwracali na publicznie uwagę na zagrożenie, którym może stać się dyslokacja sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej na Białorusi. Nie wywoływało to jednak żadnej szczególnej reakcji w Polsce, ani też prób przeciwdziałania takiemu scenariuszowi. Różnorakie próby nawiązywania dialogu – tak kanałami tradycyjnymi, jak i nieoficjalnymi – były konsekwentnie ignorowane, a czasem, w okresie rządów poprzedniej koalicji – wręcz torpedowane. Po przyjściu do władzy PiS świadomość zagrożenia na poziomie kierownictwa państwa wzrosła, ale na początku rządów próby nawiązania dialogu były nadal blokowane na niższych szczeblach. Można było odnieść wrażenie, że „reset” znów padnie ofiarą środowisk, które niezmiennie suflowały narrację, że nie ma sensu nawiązywać dialogu z Mińskiem. Trudno było równocześnie nie zauważyć, że dla wielu w Polsce ew. odprężenie w relacjach z Mińskiem, było synonimem politycznej i życiowej, w tym również finansowej klęski.

W tle toczył się dialog Mińska z naszymi kluczowymi sojusznikami. Do Warszawy dotarły bardzo wyraźne sygnały o tym, że dialog z Białorusią jest nie tylko mile widziany, ale nawet pożądany. Osoby zajmujące się Białorusią zaczęły być wciągane w formaty dialogu, do których do tej pory Polaków nie dopuszczano. Wydaje się, że połączenie świadomości zagrożenia na najwyższym poziomie politycznym w kraju wraz z wyraźnym wsparciem dla pomysłu nawiązania dialogu Warszawy z Mińskiem ze strony sojuszników przeważyło szalę. Powyższe nie zmienia faktu, że musi niepokoić fakt, iż przez lata prowadzono na kierunku białoruskim politykę całkowicie bezrefleksyjną i co gorsza nieskuteczną. Nie sposób nie zadać sobie pytania, skąd brało się wieloletnie ignorowanie faktu, iż gra nie toczy się o demokrację w sąsiednim kraju, a o bezpieczeństwo własnego. Konsekwentnie ignorowano zagrożenie, którego zapowiedzią były ogłaszane publicznie plany dyslokacji lotnictwa rosyjskiego na Białorusi. Nie przejmowano się faktem, iż w pobliżu granicy może dojść do potężnych, potencjalnie nam zagrażających, manewrów. Niestety odpowiedzi na pytania, czemu tak się działo nie napawają optymizmem. Więcej w nich bowiem ludzkiej małości, braku umiejętności refleksji i grupowych interesów niż wielkiej polityki. Nie brak wśród środowisk przeciwnych dialogowi z Mińskiem ludzi świadomych rosyjskiego zagrożenia, choć właśnie to zagrożenie powinno być punktem wyjścia dla konstatacji o konieczności dialogu z Mińskiem.

Nawiązanie dialogu z Mińskiem wymagało pokonania sprzeciwu w aparacie państwa (co samo w sobie jest skądinąd miarą choroby toczącej państwo) ale też dawki odwagi politycznej. Opozycja, komentując, dialog z Mińskiem, nie była bowiem w stanie wyjść poza poziom kpin sugerujących, że jedynym powodem odwilży jest chęć wzorowania się PiS na reżimie Aleksandra Łukaszenki. Nie bez znaczenia okazało się jednak wsparcie dla idei resetu ze strony sojuszników. W gorzki sposób można powiedzieć, że być może czasem nie wcale złym fakt, iż potężniejsi od nas tak w ramach NATO, jak i UE zdolni są wywrzeć na nas skuteczną presję w imię naszych własnych (tym razem) interesów.

Opisany proces nie znajdował odzwierciedlenia w przestrzeni publicznej. Niedawno jednak doszło do przecieku. W dniach 23 – 26 stycznia doszło w Warszawie do gry wojennej, którą kierował Naczelny Dowódca Sił Operacyjnych NATO (SACEUR) w latach 2013 – 2016 generał Philip M. Breedlove. Gra odbywała się w reżimie zachowania poufności, ale jak poinformowały media do udziału w grze, w charakterze obserwatora, zaproszony został ekspert z Białorusi. Fakt ten w połączeniu ze scenariuszem gry świadczyły o chęci wysłania sygnału do Mińska (a niewykluczone, że zarazem i do Moskwy) o tym, że Zachód nie planuje obalania reżimu w Mińska, chce dialogu z władzami Białorusi, nie planuje działań ofensywnych na kierunku białoruskim, ale też, zdając sobie sprawę z ofensywnych scenariuszy rozważanych w Moskwie, planuje działania na wypadek negatywnego rozwoju zdarzeń. NATO musi bowiem zakładać, że ew. rosyjski atak czy to na państwa bałtyckie czy tym bardziej Polskę, zostałby wyprowadzony właśnie z terytorium RB. Historycznie tzw. brama smoleńska i dalej równiny na Białorusi to tradycyjne miejsce do ew. działań zbrojnych. Tym samym o bezpieczeństwie państw bałtyckich i Polski decyduje – z racji zarówno politycznych, militarnych, jak i geograficznych – to, co stanie się z Białorusią, której znaczenie, w pewnych aspektach, jest w istocie większe od znaczenia Ukrainy która, z racji silnego poczucia odrębności narodowościowej i posiadania „ostrzelanej” już armii, jest niejako naturalną przeszkodą dla Rosji.

Gra mocarstw

Gra z Mińskiem jest rzecz jasna elementem większej gry Zachodu (Stanów Zjednoczonych) z Rosją. W Polsce ew. porozumienie, które obejmowałoby uznanie status quo na Białorusi w tzw. środowisku eksperckim niemal powszechnie uważane jest za klęskę. Co ciekawe twierdzący tak nie zauważają w ogóle całkowitej klęski polskiej polityki na kierunku białoruskim, ale gotowi są rwać szaty widząc jak mocarstwa dokonują podsumowania naszych między innymi wysiłków. Polska tymczasem – jeśli nasze plany polityczne w stosunku do Białorusi okażą się po 25 latach mrzonkami, przegra nie dlatego, że dojdzie do porozumienia mocarstw, ale dlatego, że niestety możliwe jest, ze mocarstwa nie wezmą naszych interesów pod uwagę. Nasza porażka, jeśli do niej dojdzie, będzie jednak funkcją naszego znaczenia na Zachodzie i tego na ile silne są nasze karty na Białorusi. Jeśli te byłyby bowiem znaczące nasi partnerzy musieliby wziąć nasz głos pod uwagę.

Wbrew powszechnemu przekonaniu prezydentura Donalda Trumpa i wizja suflującego idee jego administracji Henry Kissingera nie musi wcale oznaczać całkowitej klęski. H. Kissinger nie mówi bowiem nie tylko o „poddaniu” Białorusi i Ukrainy (a co dopiero Polski i krajów bałtyckich), ale o ich neutralizacji. Krytycy zarzucają, że błędem jest stawiania na jednej szali tak Kijowa, jak i Mińska. Rzecz w tym wszakże, że Kijów i Mińsk, jakkolwiek zasadniczo różne, byłyby częścią tego samego porozumienia, które, jak powiada Kissinger, oznaczałyby rezygnację tak przez Rosję, jak i przez Zachód z próby przeciągnięcia Ukrainy i Rosji na swoją stronę. W wypadku Białorusi powyższe oznaczałoby to, z naszego punktu widzenia, postęp, a nie regres. Dziś bowiem tak naprawdę niewiele na Białorusi możemy i niewiele znaczymy. De facto nie liczymy się w grze.

Dyplomacja to gra

Nasi rodzimi eksperci podnoszą, że porozumienie nie miałoby sensu, gdyż Rosja nie trzymałaby się porozumień. To prawda, a zarazem dowód naiwności. Istotą dyplomacji na wschodzie jest bowiem nigdy nie kończący się targ, a zawierając każde porozumienie zakłada się niejako z góry, iż będzie ono przez wszystkich w pewnym (ograniczonym siłą gwarantów porozumienia) stopniu naruszane. Z tej też racji kluczowe znaczenie ma, iżby w ew. porozumienie wbudować mechanizmy równoważenia. W całościowym sensie Białoruś byłaby niejako równoważona Ukrainą. Nie brak skądinąd sygnałów, że ochłodzenie na linii Warszawa – Kijów również dzieje się za aprobatą, a nawet z podszeptu kluczowego sojusznika. Z punktu widzenia gry mocarstw koniecznym było bowiem, aby z jednej strony ostudzić entuzjazm dla Kijowa, a z drugiej możliwie szybko poprawić relacje z Mińskiem. Powyższe nie oznacza oczywiście, że niektórzy urzędnicy w Polsce, kierując się resentymentami, nie sprzeniewierzają się dziedzictwu Lecha Kaczyńskiego. Realizm odnośnie do perspektyw Ukrainy z jednej strony i uzasadnione pretensje do polityki historycznej Kijowa z drugiej, nie mogą być bowiem usprawiedliwieniem dla podważania tego, co udało się osiągnąć w dziedzinie pojednania.

Poprawa relacji z Białorusią niewątpliwie leży w interesie narodowym Polski. Nie mamy bowiem realnych możliwości zmiany sytuacji na Białorusi, a nawet jeśli założyć, ze wspierana przez Polskę opozycja mogłaby doprowadzić do „Ploszczy” („Placu” – białoruskiego odpowiednika ukraińskiego Majdanu) to i tak brak kontaktów w reżimie oznaczałby zapewne, iż efektem takiego scenariusza byłoby przyjście do władzy osoby bardziej, a nie mniej podatnej na naciski z Moskwy. Tym samym dialog z reżimem jest koniecznością. Obecnie realizowane zbliżenie prowadzone jest jednak w sposób wadliwy, co źle wróży naszym sprawom. Trudno uciec od uwagi, że być może jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest to, iż reset realizowany jest na poziomie operacyjnym przez jego niedawnych jeszcze przeciwników.

Konkrety

I tak np. przyjęto założenie, iż negocjuje się pakietowe porozumienie. Powyższe, w sytuacji braku zaufania, jest taktyką bardzo ryzykowną. Zazwyczaj w sytuacji długoletnich złych kontaktów przyjmuje się, iż lepszą metodą jest tworzenie „map drogowych”. Road map pozwalają bowiem na szybsze sprawdzenie intencji oraz słowności drugiej strony i zmniejszają ew. skutki uboczne jeśli miałoby dojść do załamania rozmów. To tyle, co słowo „sprawdzam” przy grze w pokera – jeśli pada zbyt późno oznacza to, iż na stole jest już duża kwota pieniędzy (w tym wypadku kapitału politycznego). Co gorsza publiczne wypowiedzi o poprawie relacji z Białorusią – mimo, że konkretów na razie brak – tudzież nadmierna ilość wizyt na wysokim szczeblu, wcale nie posuwają spraw do przodu, ale z cała pewnością zdążyły wzbudzić zainteresowanie, a co za tym idzie przeciwdziałania ze strony Rosji.

Błędem jest traktowanie reżimu w Mińsku jako czułego na gesty dobrej woli. Kluczowe jest okazywanie szacunku, zwracanie uwagi na prestiż partnera, ale nie należy iść na ustępstwa w konkretnych sprawach bez wzajemności. Brak profesjonalizmu widać np. w wypadku telewizji Biełsat, która ma być „oddawana” w zamian za umożliwienie transmisji TVP Polonia, co oznacza, że Polska uzyskując bardzo niewiele, z własne woli pozbywa się narzędzia. Biełsat można bowiem profilować z antyreżimowego na prozachodni i tym samym grać nim, a gdyby np. Mińsk nie dotrzymywał słowa – zaostrzyć kurs stacji. Co nie mniej istotne – Mińsk może transmisję TVP Polonia przerwać w dowolnej chwili, a Polska – jeśli dojdzie do likwidacji Biełsatu – stacji nie odbuduje. Likwidacja Biełsatu to ponadto ustąpienie pola w wojnie informacyjnej Moskwie. Biełsat, niezależnie od oceny stacji, mógłby być z idealnym narzędziem wspomnianego wcześniej, fundamentalnie istotnego, równoważenia. Samo zaś rozliczanie stacji z oglądalności, w sytuacji i tak już skrajnie małego budżetu, wskazuje na brak zrozumienia, iż konkurencją dla Biełsatu nie jest równie słaba TVP Polonia, ale świetnie prowadzone i bogato finansowane stacje rosyjskie. To na ile Biełsat w obecnej formie mógłby w opisany powyżej sposób ewoluować jest pytaniem na inny tekst, ale na pewno przysłowiowe „wylewanie dziecka z kąpielą” nie jest polityką dojrzałą. Pokój w okresie Zimnej Wojny udało się utrzymać dzięki równowadze strachu. Ewentualne porozumienie z Rosją można będzie utrzymać tylko jeśli uda się skonstruować mechanizmy równowagi między Zachodem a Rosją w państwach objętych owym porozumieniem. W tym celu nie należy się jednak pozbywać, a raczej wzmacniać lub ew. przeformatowywać posiadane narzędzia.

Podobnie ma się sytuacja z białoruską opozycją, której obcina się wsparcie, co skutkować będzie tym, iż jej bazą stanie się toczące swoją grę Wilno, lub co gorsza Moskwa. Problemem był co prawda fakt, iż Warszawa stała się centrum wyłącznie radyklanej opozycji (tj. tej, którą podejrzewa się częściej o związki z rosyjskimi, a nie białoruskimi, służbami), ale remedium na to było poszerzenie bazy operującej z Warszawy opozycji, a nie zamknięcie projektu.

Niezmiennie brak jest kontaktów z białoruską nomenklaturą, kluczową tak z racji politycznych, jak i biznesowych. Dialog z nią wymaga jednak opanowania przez polskich urzędników odruchu okazywania niczym nie uzasadnionej skądinąd wyższości.

W zakresie biznesu przyjęto dwa sprzeczne założenia – z jednej strony próbuje się wdrożyć cały szereg małych i średnich przedsięwzięć, z drugiej strony rozmawia się o przedsięwzięciu dużym, o charakterze strategicznym. Pierwsze nie jest realne, bowiem w białoruskich realiach nie da się robić interesów jeśli administracja lokalna nie dostanie czytelnego sygnału z administracji na poziomie oblasti (województwa), a ta z kolei z administracji centralnej, iż nie ma przeszkód politycznych dla robienia interesów z Polską. Tym samym zasadnym jest przyjęcie zasady, iż działa się z góry do dołu, a nie – pozytywistycznie – od dołu do góry, ale pierwszym dużym przedsięwzięciem nie powinno być żadne, które jest politycznie skomplikowane czy też takie, które uderza w interesy Moskwy. Naraża to bowiem nas na kontrakcję Kremla, a tym samym uniemożliwia sukces, lub też odkłada go w czasie, co – ponownie – nie pozwala nam na weryfikację intencji Mińska.

Niezmiennie istotnym problemem jest fakt, iż znaczna część polityki wobec Białorusi (od prac koncepcyjnych, przez elementy operacyjne) realizowana jest w tajemnicy. Kierownictwo państwa, z tego co wiadomo, nie było, w każdym razie na początku swych rządów, zaznajomione w wystarczającym stopniu z historią, sekwencją zdarzeń oraz szczegółami dotyczącymi np. określonych strumieni finansowych. Powyższe uległo co prawda sanacji, ale ważne, żeby w przyszłości nie doszło ponownie do sytuacji, w której dochodzi do autonomizacji określonych struktur w stosunku do władz RP i w efekcie sytuacji, gdy demokratycznie wybrane władze mają iluzoryczny wpływ na kształt polityki. Powyższa uwaga, wbrew pozorom, nie dotyczy jednak wyłącznie niejawnych struktur państwa. Nie mniej istotny jest fakt, iż państwo polskie, realizując politykę za pośrednictwem różnego rodzaju fundacji, często traciło kontrolę nad przekazywanymi środkami, a struktury prywatne, finansowane z budżetu, nie miały poczucia, że mają realizować politykę państwa.

Nie mniej istotny jest fakt, iż politykę na kierunku białoruskim programuje i realizuje od lat ten sam krąg towarzyski, który powiązany jest nićmi sympatii (bądź antypatii), wzajemnych długów wdzięczności, zależności towarzyskich etc. Brak jest świeżego, realistycznego spojrzenia na rzeczywistość. W amerykańskiej dyplomacji zasadą jest, iż człowiek pracujący na danym kierunku nie może mieć osobistego stosunku do kraju, którym się zajmuje. W polskim przypadku, stosunek osób zajmujących się Białorusią do niej, do jej władz i do konkretnych przedstawicieli opozycji jest zazwyczaj emocjonalny (obojętne w tym miejscu czy dobry, czy zły). Co gorsza za politykę na kierunku białoruskim odpowiadają nieraz osoby znane raczej z giętkości kręgosłupa (skłonności do doktrynalnego i „entuzjastycznego” traktowania wytycznych kolejnych partii rządzących), niźli z poglądów. W efekcie polska polityka popada z jednej skrajności w drugą. Elementem łączącym skrajności jest niezmienna nieskuteczność i brak rozumienia dyplomacji jako gry. Idealnym tego przykładem jest omawiana już powyżej sprawa telewizji Biełsat.

Porozumienie z Mińskiem jest zbyt ważne z puntu widzenia bezpieczeństwa Polski, żeby miało stać się ofiarą braku profesjonalizmu. Co więcej – im większy będzie rozziew pomiędzy publicznym (PR’owym) obrazem relacji Warszawy z Mińskiem a ich rzeczywistością, tym głębsze będzie później rozczarowanie i większy kryzys w relacjach. Kluczowe znaczenie ma to, iżby po 25 latach nieskutecznej polityki zacząć prowadzić politykę skuteczną. To wymaga jednak przemyślanego planu tak na poziomie strategicznym, jak i taktycznym. Polska, wbrew temu co sądziliśmy, nie miała w stosunku do Białorusi, ani strategii (deklaracje o moralności strategią bowiem nie są) ani taktyki. Obecnie pojawiła się strategia, ale strategia bez taktyki, bez przełożenia planów na plany operacyjne nie da nam sukcesu. Czas na skuteczność.

Źródło: Ośrodek Analiz Strategicznych

W dniach 23 – 26 stycznia doszło w Warszawie do gry wojennej, którą kierował Naczelny Dowódca Sił Operacyjnych NATO (SACEUR) w latach 2013 – 2016 generał Philip M. Breedlove. Gra odbywała się w reżimie zachowania poufności, ale jak poinformowały media do udziału w grze, w charakterze obserwatora, zaproszony został ekspert z Białorusi. Fakt ten w połączeniu ze scenariuszem gry świadczyły o chęci wysłania sygnału do Mińska (a niewykluczone, że zarazem i do Moskwy) o tym, że Zachód nie planuje obalania reżimu w Mińska i chce dialogu z władzami Białorusi.

Wbrew powszechnemu przekonaniu prezydentura Donalda Trumpa i wizja suflującego idee jego administracji Henry Kissingera nie musi wcale oznaczać całkowitej klęski. H. Kissinger nie mówi bowiem nie tylko o „poddaniu” Białorusi i Ukrainy (a co dopiero Polski i krajów bałtyckich), ale o ich neutralizacji.

W wypadku Białorusi powyższe oznaczałoby to, z naszego punktu widzenia, postęp, a nie regres. Dziś bowiem tak naprawdę niewiele na Białorusi możemy i niewiele znaczymy. De facto nie liczymy się w grze.

Polska– jeśli nasze plany polityczne w stosunku do Białorusi okażą się po 25 latach mrzonkami, przegra nie dlatego, że dojdzie do porozumienia mocarstw, ale dlatego, że niestety możliwe jest, ze mocarstwa nie wezmą naszych interesów pod uwagę. Nasza porażka, jeśli do niej dojdzie, będzie jednak funkcją naszego znaczenia na Zachodzie i tego na ile silne są nasze karty na Białorusi. Jeśli te byłyby bowiem znaczące nasi partnerzy musieliby wziąć nasz głos pod uwagę.

Jeśli przyjrzeć się polityce Prawa i Sprawiedliwości w stosunku do Ukrainy i Białorusi to trudno nie odnieść wrażenia, ze Polska prowadzi dwie, w znacznym stopniu sprzeczne ze sobą i treścią i duchem, polityki wschodnie. W relacjach z Ukrainą, niezależnie od faktu, iż strona ukraińska swoimi działaniami w zakresie polityki historycznej, nie pomaga relacjom z Polska, widać wyraźnie już, że neo-endecka narracja, która wydawała się marginesem, jest w istocie podzielana przez kierownictwo rządzącej partii. Na kierunku białoruskim dla odmiany wyraźnie widać całkowicie przeciwny wektor działań. Ocieplenie relacji jest wręcz ostentacyjne, a tryumfy świecą idee i politycy bliscy wizji Jerzego Giedroycia.

O relacjach z Ukrainą traktował tekst OAS z sierpnia 2016: https://oaspl.org/2016/08/02/polska-ukraina-czyli-oas-o-tym-ze-warto-siegnac-do-listu-biskupow/. Ten poświęcony będzie relacjom z Białorusią.

Polityka zaczyna się od mapy

Białoruś ma fundamentalne znaczenie dla bezpieczeństwa Zachodu. Ewentualne jej zajęcie przez Rosję – np. przy okazji manewrów Zapad 2017 – zmieniłoby zasadniczo sytuację strategiczną w regionie. Ewentualny przerzut sił rosyjskich w planowanej przez Kreml ilości (zamówiono do przerzutu sił aż 4200 platform kolejowych, co wystarcza do transportu 3 ciężkich dywizji) oznaczałby, że państwa bałtyckie byłyby realnie zagrożone w stopniu do tej pory nieznanym. Z punktu widzenia znacznie silniejszej od państw bałtyckich Polski sytuacja również uległa by dramatycznej zmianie, bowiem po raz pierwszy od chwili wstąpienia do NATO na granicy RP znalazłoby się rosyjskie zgrupowanie o realnym potencjale ofensywnym. Powyższe nie jest jednak niespodzianką. Wielu, w tym także autorzy OAS zwracali na publicznie uwagę na zagrożenie, którym może stać się dyslokacja sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej na Białorusi. Nie wywoływało to jednak żadnej szczególnej reakcji w Polsce, ani też prób przeciwdziałania takiemu scenariuszowi. Różnorakie próby nawiązywania dialogu – tak kanałami tradycyjnymi, jak i nieoficjalnymi – były konsekwentnie ignorowane, a czasem, w okresie rządów poprzedniej koalicji – wręcz torpedowane. Po przyjściu do władzy PiS świadomość zagrożenia na poziomie kierownictwa państwa wzrosła, ale na początku rządów próby nawiązania dialogu były nadal blokowane na niższych szczeblach. Można było odnieść wrażenie, że „reset” znów padnie ofiarą środowisk, które niezmiennie suflowały narrację, że nie ma sensu nawiązywać dialogu z Mińskiem. Trudno było równocześnie nie zauważyć, że dla wielu w Polsce ew. odprężenie w relacjach z Mińskiem, było synonimem politycznej i życiowej, w tym również finansowej klęski.

W tle toczył się dialog Mińska z naszymi kluczowymi sojusznikami. Do Warszawy dotarły bardzo wyraźne sygnały o tym, że dialog z Białorusią jest nie tylko mile widziany, ale nawet pożądany. Osoby zajmujące się Białorusią zaczęły być wciągane w formaty dialogu, do których do tej pory Polaków nie dopuszczano. Wydaje się, że połączenie świadomości zagrożenia na najwyższym poziomie politycznym w kraju wraz z wyraźnym wsparciem dla pomysłu nawiązania dialogu Warszawy z Mińskiem ze strony sojuszników przeważyło szalę. Powyższe nie zmienia faktu, że musi niepokoić fakt, iż przez lata prowadzono na kierunku białoruskim politykę całkowicie bezrefleksyjną i co gorsza nieskuteczną. Nie sposób nie zadać sobie pytania, skąd brało się wieloletnie ignorowanie faktu, iż gra nie toczy się o demokrację w sąsiednim kraju, a o bezpieczeństwo własnego. Konsekwentnie ignorowano zagrożenie, którego zapowiedzią były ogłaszane publicznie plany dyslokacji lotnictwa rosyjskiego na Białorusi. Nie przejmowano się faktem, iż w pobliżu granicy może dojść do potężnych, potencjalnie nam zagrażających, manewrów. Niestety odpowiedzi na pytania, czemu tak się działo nie napawają optymizmem. Więcej w nich bowiem ludzkiej małości, braku umiejętności refleksji i grupowych interesów niż wielkiej polityki. Nie brak wśród środowisk przeciwnych dialogowi z Mińskiem ludzi świadomych rosyjskiego zagrożenia, choć właśnie to zagrożenie powinno być punktem wyjścia dla konstatacji o konieczności dialogu z Mińskiem.

Nawiązanie dialogu z Mińskiem wymagało pokonania sprzeciwu w aparacie państwa (co samo w sobie jest skądinąd miarą choroby toczącej państwo) ale też dawki odwagi politycznej. Opozycja, komentując, dialog z Mińskiem, nie była bowiem w stanie wyjść poza poziom kpin sugerujących, że jedynym powodem odwilży jest chęć wzorowania się PiS na reżimie Aleksandra Łukaszenki. Nie bez znaczenia okazało się jednak wsparcie dla idei resetu ze strony sojuszników. W gorzki sposób można powiedzieć, że być może czasem nie wcale złym fakt, iż potężniejsi od nas tak w ramach NATO, jak i UE zdolni są wywrzeć na nas skuteczną presję w imię naszych własnych (tym razem) interesów.

Opisany proces nie znajdował odzwierciedlenia w przestrzeni publicznej. Niedawno jednak doszło do przecieku. W dniach 23 – 26 stycznia doszło w Warszawie do gry wojennej, którą kierował Naczelny Dowódca Sił Operacyjnych NATO (SACEUR) w latach 2013 – 2016 generał Philip M. Breedlove. Gra odbywała się w reżimie zachowania poufności, ale jak poinformowały media do udziału w grze, w charakterze obserwatora, zaproszony został ekspert z Białorusi. Fakt ten w połączeniu ze scenariuszem gry świadczyły o chęci wysłania sygnału do Mińska (a niewykluczone, że zarazem i do Moskwy) o tym, że Zachód nie planuje obalania reżimu w Mińska, chce dialogu z władzami Białorusi, nie planuje działań ofensywnych na kierunku białoruskim, ale też, zdając sobie sprawę z ofensywnych scenariuszy rozważanych w Moskwie, planuje działania na wypadek negatywnego rozwoju zdarzeń. NATO musi bowiem zakładać, że ew. rosyjski atak czy to na państwa bałtyckie czy tym bardziej Polskę, zostałby wyprowadzony właśnie z terytorium RB. Historycznie tzw. brama smoleńska i dalej równiny na Białorusi to tradycyjne miejsce do ew. działań zbrojnych. Tym samym o bezpieczeństwie państw bałtyckich i Polski decyduje – z racji zarówno politycznych, militarnych, jak i geograficznych – to, co stanie się z Białorusią, której znaczenie, w pewnych aspektach, jest w istocie większe od znaczenia Ukrainy która, z racji silnego poczucia odrębności narodowościowej i posiadania „ostrzelanej” już armii, jest niejako naturalną przeszkodą dla Rosji.

Gra mocarstw

Gra z Mińskiem jest rzecz jasna elementem większej gry Zachodu (Stanów Zjednoczonych) z Rosją. W Polsce ew. porozumienie, które obejmowałoby uznanie status quo na Białorusi w tzw. środowisku eksperckim niemal powszechnie uważane jest za klęskę. Co ciekawe twierdzący tak nie zauważają w ogóle całkowitej klęski polskiej polityki na kierunku białoruskim, ale gotowi są rwać szaty widząc jak mocarstwa dokonują podsumowania naszych między innymi wysiłków. Polska tymczasem – jeśli nasze plany polityczne w stosunku do Białorusi okażą się po 25 latach mrzonkami, przegra nie dlatego, że dojdzie do porozumienia mocarstw, ale dlatego, że niestety możliwe jest, ze mocarstwa nie wezmą naszych interesów pod uwagę. Nasza porażka, jeśli do niej dojdzie, będzie jednak funkcją naszego znaczenia na Zachodzie i tego na ile silne są nasze karty na Białorusi. Jeśli te byłyby bowiem znaczące nasi partnerzy musieliby wziąć nasz głos pod uwagę.

Wbrew powszechnemu przekonaniu prezydentura Donalda Trumpa i wizja suflującego idee jego administracji Henry Kissingera nie musi wcale oznaczać całkowitej klęski. H. Kissinger nie mówi bowiem nie tylko o „poddaniu” Białorusi i Ukrainy (a co dopiero Polski i krajów bałtyckich), ale o ich neutralizacji. Krytycy zarzucają, że błędem jest stawiania na jednej szali tak Kijowa, jak i Mińska. Rzecz w tym wszakże, że Kijów i Mińsk, jakkolwiek zasadniczo różne, byłyby częścią tego samego porozumienia, które, jak powiada Kissinger, oznaczałyby rezygnację tak przez Rosję, jak i przez Zachód z próby przeciągnięcia Ukrainy i Rosji na swoją stronę. W wypadku Białorusi powyższe oznaczałoby to, z naszego punktu widzenia, postęp, a nie regres. Dziś bowiem tak naprawdę niewiele na Białorusi możemy i niewiele znaczymy. De facto nie liczymy się w grze.

Dyplomacja to gra

Nasi rodzimi eksperci podnoszą, że porozumienie nie miałoby sensu, gdyż Rosja nie trzymałaby się porozumień. To prawda, a zarazem dowód naiwności. Istotą dyplomacji na wschodzie jest bowiem nigdy nie kończący się targ, a zawierając każde porozumienie zakłada się niejako z góry, iż będzie ono przez wszystkich w pewnym (ograniczonym siłą gwarantów porozumienia) stopniu naruszane. Z tej też racji kluczowe znaczenie ma, iżby w ew. porozumienie wbudować mechanizmy równoważenia. W całościowym sensie Białoruś byłaby niejako równoważona Ukrainą. Nie brak skądinąd sygnałów, że ochłodzenie na linii Warszawa – Kijów również dzieje się za aprobatą, a nawet z podszeptu kluczowego sojusznika. Z punktu widzenia gry mocarstw koniecznym było bowiem, aby z jednej strony ostudzić entuzjazm dla Kijowa, a z drugiej możliwie szybko poprawić relacje z Mińskiem. Powyższe nie oznacza oczywiście, że niektórzy urzędnicy w Polsce, kierując się resentymentami, nie sprzeniewierzają się dziedzictwu Lecha Kaczyńskiego. Realizm odnośnie do perspektyw Ukrainy z jednej strony i uzasadnione pretensje do polityki historycznej Kijowa z drugiej, nie mogą być bowiem usprawiedliwieniem dla podważania tego, co udało się osiągnąć w dziedzinie pojednania.

Poprawa relacji z Białorusią niewątpliwie leży w interesie narodowym Polski. Nie mamy bowiem realnych możliwości zmiany sytuacji na Białorusi, a nawet jeśli założyć, ze wspierana przez Polskę opozycja mogłaby doprowadzić do „Ploszczy” („Placu” – białoruskiego odpowiednika ukraińskiego Majdanu) to i tak brak kontaktów w reżimie oznaczałby zapewne, iż efektem takiego scenariusza byłoby przyjście do władzy osoby bardziej, a nie mniej podatnej na naciski z Moskwy. Tym samym dialog z reżimem jest koniecznością. Obecnie realizowane zbliżenie prowadzone jest jednak w sposób wadliwy, co źle wróży naszym sprawom. Trudno uciec od uwagi, że być może jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest to, iż reset realizowany jest na poziomie operacyjnym przez jego niedawnych jeszcze przeciwników.

Konkrety

I tak np. przyjęto założenie, iż negocjuje się pakietowe porozumienie. Powyższe, w sytuacji braku zaufania, jest taktyką bardzo ryzykowną. Zazwyczaj w sytuacji długoletnich złych kontaktów przyjmuje się, iż lepszą metodą jest tworzenie „map drogowych”. Road map pozwalają bowiem na szybsze sprawdzenie intencji oraz słowności drugiej strony i zmniejszają ew. skutki uboczne jeśli miałoby dojść do załamania rozmów. To tyle, co słowo „sprawdzam” przy grze w pokera – jeśli pada zbyt późno oznacza to, iż na stole jest już duża kwota pieniędzy (w tym wypadku kapitału politycznego). Co gorsza publiczne wypowiedzi o poprawie relacji z Białorusią – mimo, że konkretów na razie brak – tudzież nadmierna ilość wizyt na wysokim szczeblu, wcale nie posuwają spraw do przodu, ale z cała pewnością zdążyły wzbudzić zainteresowanie, a co za tym idzie przeciwdziałania ze strony Rosji.

Błędem jest traktowanie reżimu w Mińsku jako czułego na gesty dobrej woli. Kluczowe jest okazywanie szacunku, zwracanie uwagi na prestiż partnera, ale nie należy iść na ustępstwa w konkretnych sprawach bez wzajemności. Brak profesjonalizmu widać np. w wypadku telewizji Biełsat, która ma być „oddawana” w zamian za umożliwienie transmisji TVP Polonia, co oznacza, że Polska uzyskując bardzo niewiele, z własne woli pozbywa się narzędzia. Biełsat można bowiem profilować z antyreżimowego na prozachodni i tym samym grać nim, a gdyby np. Mińsk nie dotrzymywał słowa – zaostrzyć kurs stacji. Co nie mniej istotne – Mińsk może transmisję TVP Polonia przerwać w dowolnej chwili, a Polska – jeśli dojdzie do likwidacji Biełsatu – stacji nie odbuduje. Likwidacja Biełsatu to ponadto ustąpienie pola w wojnie informacyjnej Moskwie. Biełsat, niezależnie od oceny stacji, mógłby być z idealnym narzędziem wspomnianego wcześniej, fundamentalnie istotnego, równoważenia. Samo zaś rozliczanie stacji z oglądalności, w sytuacji i tak już skrajnie małego budżetu, wskazuje na brak zrozumienia, iż konkurencją dla Biełsatu nie jest równie słaba TVP Polonia, ale świetnie prowadzone i bogato finansowane stacje rosyjskie. To na ile Biełsat w obecnej formie mógłby w opisany powyżej sposób ewoluować jest pytaniem na inny tekst, ale na pewno przysłowiowe „wylewanie dziecka z kąpielą” nie jest polityką dojrzałą. Pokój w okresie Zimnej Wojny udało się utrzymać dzięki równowadze strachu. Ewentualne porozumienie z Rosją można będzie utrzymać tylko jeśli uda się skonstruować mechanizmy równowagi między Zachodem a Rosją w państwach objętych owym porozumieniem. W tym celu nie należy się jednak pozbywać, a raczej wzmacniać lub ew. przeformatowywać posiadane narzędzia.

Podobnie ma się sytuacja z białoruską opozycją, której obcina się wsparcie, co skutkować będzie tym, iż jej bazą stanie się toczące swoją grę Wilno, lub co gorsza Moskwa. Problemem był co prawda fakt, iż Warszawa stała się centrum wyłącznie radyklanej opozycji (tj. tej, którą podejrzewa się częściej o związki z rosyjskimi, a nie białoruskimi, służbami), ale remedium na to było poszerzenie bazy operującej z Warszawy opozycji, a nie zamknięcie projektu.

Niezmiennie brak jest kontaktów z białoruską nomenklaturą, kluczową tak z racji politycznych, jak i biznesowych. Dialog z nią wymaga jednak opanowania przez polskich urzędników odruchu okazywania niczym nie uzasadnionej skądinąd wyższości.

W zakresie biznesu przyjęto dwa sprzeczne założenia – z jednej strony próbuje się wdrożyć cały szereg małych i średnich przedsięwzięć, z drugiej strony rozmawia się o przedsięwzięciu dużym, o charakterze strategicznym. Pierwsze nie jest realne, bowiem w białoruskich realiach nie da się robić interesów jeśli administracja lokalna nie dostanie czytelnego sygnału z administracji na poziomie oblasti (województwa), a ta z kolei z administracji centralnej, iż nie ma przeszkód politycznych dla robienia interesów z Polską. Tym samym zasadnym jest przyjęcie zasady, iż działa się z góry do dołu, a nie – pozytywistycznie – od dołu do góry, ale pierwszym dużym przedsięwzięciem nie powinno być żadne, które jest politycznie skomplikowane czy też takie, które uderza w interesy Moskwy. Naraża to bowiem nas na kontrakcję Kremla, a tym samym uniemożliwia sukces, lub też odkłada go w czasie, co – ponownie – nie pozwala nam na weryfikację intencji Mińska.

Niezmiennie istotnym problemem jest fakt, iż znaczna część polityki wobec Białorusi (od prac koncepcyjnych, przez elementy operacyjne) realizowana jest w tajemnicy. Kierownictwo państwa, z tego co wiadomo, nie było, w każdym razie na początku swych rządów, zaznajomione w wystarczającym stopniu z historią, sekwencją zdarzeń oraz szczegółami dotyczącymi np. określonych strumieni finansowych. Powyższe uległo co prawda sanacji, ale ważne, żeby w przyszłości nie doszło ponownie do sytuacji, w której dochodzi do autonomizacji określonych struktur w stosunku do władz RP i w efekcie sytuacji, gdy demokratycznie wybrane władze mają iluzoryczny wpływ na kształt polityki. Powyższa uwaga, wbrew pozorom, nie dotyczy jednak wyłącznie niejawnych struktur państwa. Nie mniej istotny jest fakt, iż państwo polskie, realizując politykę za pośrednictwem różnego rodzaju fundacji, często traciło kontrolę nad przekazywanymi środkami, a struktury prywatne, finansowane z budżetu, nie miały poczucia, że mają realizować politykę państwa.

Nie mniej istotny jest fakt, iż politykę na kierunku białoruskim programuje i realizuje od lat ten sam krąg towarzyski, który powiązany jest nićmi sympatii (bądź antypatii), wzajemnych długów wdzięczności, zależności towarzyskich etc. Brak jest świeżego, realistycznego spojrzenia na rzeczywistość. W amerykańskiej dyplomacji zasadą jest, iż człowiek pracujący na danym kierunku nie może mieć osobistego stosunku do kraju, którym się zajmuje. W polskim przypadku, stosunek osób zajmujących się Białorusią do niej, do jej władz i do konkretnych przedstawicieli opozycji jest zazwyczaj emocjonalny (obojętne w tym miejscu czy dobry, czy zły). Co gorsza za politykę na kierunku białoruskim odpowiadają nieraz osoby znane raczej z giętkości kręgosłupa (skłonności do doktrynalnego i „entuzjastycznego” traktowania wytycznych kolejnych partii rządzących), niźli z poglądów. W efekcie polska polityka popada z jednej skrajności w drugą. Elementem łączącym skrajności jest niezmienna nieskuteczność i brak rozumienia dyplomacji jako gry. Idealnym tego przykładem jest omawiana już powyżej sprawa telewizji Biełsat.

Porozumienie z Mińskiem jest zbyt ważne z puntu widzenia bezpieczeństwa Polski, żeby miało stać się ofiarą braku profesjonalizmu. Co więcej – im większy będzie rozziew pomiędzy publicznym (PR’owym) obrazem relacji Warszawy z Mińskiem a ich rzeczywistością, tym głębsze będzie później rozczarowanie i większy kryzys w relacjach. Kluczowe znaczenie ma to, iżby po 25 latach nieskutecznej polityki zacząć prowadzić politykę skuteczną. To wymaga jednak przemyślanego planu tak na poziomie strategicznym, jak i taktycznym. Polska, wbrew temu co sądziliśmy, nie miała w stosunku do Białorusi, ani strategii (deklaracje o moralności strategią bowiem nie są) ani taktyki. Obecnie pojawiła się strategia, ale strategia bez taktyki, bez przełożenia planów na plany operacyjne nie da nam sukcesu. Czas na skuteczność.

Źródło: Ośrodek Analiz Strategicznych

Najnowsze artykuły