icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Ogniewska: Ustawa o OZE dla spółek energetycznych, czy dla Polaków? Odpowiedź poznamy wkrótce

KOMENTARZ

Anna Ogniewska

Ekspert Greenpeace ds. energetyki

Wczoraj, w sejmowych toaletach pojawił się niecodzienny papier toaletowy z napisem: „Jaka ustawa, taki papier. Projekt ustawy o OZE w obecnym kształcie powinien zostać odrzucony”. W Parlamencie taki papier powinien wisieć właściwie codziennie. Posłowie muszą wreszcie zauważyć jaki pasztet próbują przyrządzić obywatelom. Powinni też powiedzieć wprost – czy zamierzają wspierać spółki energetyczne czy obywateli.

Kto płaci za system wsparcia dla odnawialnych źródeł energii (OZE)? Wszyscy obywatele, którzy muszą zapłacić za prąd. Co miesiąc, do naszych rachunków dodawane są dodatkowe sumy, które idą na promocję energetyki odnawialnej. Dopłaca się zresztą do wszystkich rodzajów energii, również do węgla. Różnica jest jedna – dopłaty do produkcji prądu z węgla są skrzętnie poukrywane, a system wsparcia OZE jest przejrzysty. Dodatkowe zyski to rozwój czystych, zrównoważonych i krajowych źródeł energii. Według ustawodawcy, czyli Ministerstwa Gospodarki, omawiany obecnie w Sejmie projekt ustawy o OZE ma zmienić system wsparcia tak, by ludzie płacili mniej. Trudno się sprzeciwiać takiej ideologii. Przecież niedawno, pani premier mówiła, że ceny energii w Polsce nie będą rosnąć.

Tak więc według oceny skutków regulacji, wsparcie dla OZE ma wynieść ok. 24 miliardów złotych do roku 2020. Do kogo trafią nasze pieniądze? Do spółek energetycznych, których podstawą działania jest produkcja energii z węgla. To właśnie one mają dostać dopłaty z racji spalania węgla z biomasą (zwykłego, dedykowanego i hybrydowego), spalania biomasy i lądowego wiatru. Innych źródeł energii odnawialnej (jak biogaz, fotowoltaika, geotermia czy morska energetyka wiatrowa) rząd raczej nie planuje zanadto wspierać.

Ile dostają obywatele? Tyle co zwykle, czyli prawie nic. Kowalski produkujący energię elektryczną w przydomowej elektrowni za 1 kWh odsprzedaną do sieci przesyłowej dostanie ok. 18 gr. Jednak gdy będzie ją chciał kupić z sieci, zapłaci nawet 64 gr. Czy będzie mu się to kalkulowało? Niekoniecznie. Z analiz ekonomicznych przygotowanych przez ekspertów Instytutu Energetyki Odnawialnej wynika, że dzisiaj przeciętna rodzina płaci rocznie za prąd z sieci ok. 1 800 zł. Jeżeli będzie chciała produkować własną energię ze słońca będzie płaciła rocznie nawet 4 000 zł (biorąc pod uwagę wszystkie koszty wraz z kosztami kredytu na mikroelektrownię słoneczną o mocy 3kW). Jeżeli nie będzie korzystać z kredytu to wtedy rocznie za energię może zapłacić ok. 2 400 zł. Inwestycje w przydomowe mikroelektrownie opłacać się będą tylko dzięki dotacjom, ale z tych skorzystać może kilka procent zainteresowanych osób.

Rozwiązanie jest przygotowane i leży na stole. Są to taryfy gwarantowane. Ten system może wypełnić lukę w opłacalności i pozwolić na rozwój energetyki obywatelskiej tak jak ma to miejsce w innych krajach Europy i świata. Odpowiednią poprawkę do projektu ustawy przygotowali posłowie PSL, SLD i TR. Co się z nią stanie – niestety nie wiadomo. Jednak słuchając wypowiedzi polityków PO mówiących o tym, że obywatele nie powinni zarabiać na produkowanym przez siebie prądzie, trudno nie odnieść wrażenia, że PO obywateli wspierać nie chce. Co z tego, że za z rozwojem przydomowych źródeł energii odnawialnej iść może też polska produkcja urządzeń, poprawa jakości energii na obszarach wiejskich, ograniczenie nakładów koniecznych na rozbudowę sieci (większość energii produkowanej przez Kowalskiego trafi przecież do jego sąsiadów), poprawa bezpieczeństwa energetycznego kraju, etc. A w ogóle, dlaczego nie mogliby na tym zarabiać?

Tak więc, spółki mają dostać wsparcie rzędu 24 mld złotych. Wprowadzenie taryf gwarantowanych kosztowałoby – 1,6 mld złotych. Z nawiązką pokryłyby go środki wygenerowane przy okazji wycofania wsparcia dla spalania węgla z biomasą. Co z tego, jeżeli spółki energetyczne, w których większościowe udziały ma Skarb Państwa, nie chcą się na to zgodzić? Przecież w latach 2005-2012 wpłynęło na ich konta dodatkowe 12,1 miliarda zł z tytułu dopłat do produkcji energii z dużych elektrowni wodnych i współspalania właśnie. Co z tego, że elektrownie wodne wsparcia nie potrzebowały, a spalanie węgla z biomasą nie jest energia odnawialną.

Czy obywatele dostaną taryfy gwarantowane na energię produkowaną w przydomowych mikroinstalacjach OZE dowiemy się już niedługo. Jest to dobry test dla naszych polityków, który pokaże czy zależy im również na obywatelach. Bez wprowadzenia taryf gwarantowanych, energia ze słońca i wiatru nadal będzie pozostawać poza zasięgiem zdecydowanej większości Polaków.

KOMENTARZ

Anna Ogniewska

Ekspert Greenpeace ds. energetyki

Wczoraj, w sejmowych toaletach pojawił się niecodzienny papier toaletowy z napisem: „Jaka ustawa, taki papier. Projekt ustawy o OZE w obecnym kształcie powinien zostać odrzucony”. W Parlamencie taki papier powinien wisieć właściwie codziennie. Posłowie muszą wreszcie zauważyć jaki pasztet próbują przyrządzić obywatelom. Powinni też powiedzieć wprost – czy zamierzają wspierać spółki energetyczne czy obywateli.

Kto płaci za system wsparcia dla odnawialnych źródeł energii (OZE)? Wszyscy obywatele, którzy muszą zapłacić za prąd. Co miesiąc, do naszych rachunków dodawane są dodatkowe sumy, które idą na promocję energetyki odnawialnej. Dopłaca się zresztą do wszystkich rodzajów energii, również do węgla. Różnica jest jedna – dopłaty do produkcji prądu z węgla są skrzętnie poukrywane, a system wsparcia OZE jest przejrzysty. Dodatkowe zyski to rozwój czystych, zrównoważonych i krajowych źródeł energii. Według ustawodawcy, czyli Ministerstwa Gospodarki, omawiany obecnie w Sejmie projekt ustawy o OZE ma zmienić system wsparcia tak, by ludzie płacili mniej. Trudno się sprzeciwiać takiej ideologii. Przecież niedawno, pani premier mówiła, że ceny energii w Polsce nie będą rosnąć.

Tak więc według oceny skutków regulacji, wsparcie dla OZE ma wynieść ok. 24 miliardów złotych do roku 2020. Do kogo trafią nasze pieniądze? Do spółek energetycznych, których podstawą działania jest produkcja energii z węgla. To właśnie one mają dostać dopłaty z racji spalania węgla z biomasą (zwykłego, dedykowanego i hybrydowego), spalania biomasy i lądowego wiatru. Innych źródeł energii odnawialnej (jak biogaz, fotowoltaika, geotermia czy morska energetyka wiatrowa) rząd raczej nie planuje zanadto wspierać.

Ile dostają obywatele? Tyle co zwykle, czyli prawie nic. Kowalski produkujący energię elektryczną w przydomowej elektrowni za 1 kWh odsprzedaną do sieci przesyłowej dostanie ok. 18 gr. Jednak gdy będzie ją chciał kupić z sieci, zapłaci nawet 64 gr. Czy będzie mu się to kalkulowało? Niekoniecznie. Z analiz ekonomicznych przygotowanych przez ekspertów Instytutu Energetyki Odnawialnej wynika, że dzisiaj przeciętna rodzina płaci rocznie za prąd z sieci ok. 1 800 zł. Jeżeli będzie chciała produkować własną energię ze słońca będzie płaciła rocznie nawet 4 000 zł (biorąc pod uwagę wszystkie koszty wraz z kosztami kredytu na mikroelektrownię słoneczną o mocy 3kW). Jeżeli nie będzie korzystać z kredytu to wtedy rocznie za energię może zapłacić ok. 2 400 zł. Inwestycje w przydomowe mikroelektrownie opłacać się będą tylko dzięki dotacjom, ale z tych skorzystać może kilka procent zainteresowanych osób.

Rozwiązanie jest przygotowane i leży na stole. Są to taryfy gwarantowane. Ten system może wypełnić lukę w opłacalności i pozwolić na rozwój energetyki obywatelskiej tak jak ma to miejsce w innych krajach Europy i świata. Odpowiednią poprawkę do projektu ustawy przygotowali posłowie PSL, SLD i TR. Co się z nią stanie – niestety nie wiadomo. Jednak słuchając wypowiedzi polityków PO mówiących o tym, że obywatele nie powinni zarabiać na produkowanym przez siebie prądzie, trudno nie odnieść wrażenia, że PO obywateli wspierać nie chce. Co z tego, że za z rozwojem przydomowych źródeł energii odnawialnej iść może też polska produkcja urządzeń, poprawa jakości energii na obszarach wiejskich, ograniczenie nakładów koniecznych na rozbudowę sieci (większość energii produkowanej przez Kowalskiego trafi przecież do jego sąsiadów), poprawa bezpieczeństwa energetycznego kraju, etc. A w ogóle, dlaczego nie mogliby na tym zarabiać?

Tak więc, spółki mają dostać wsparcie rzędu 24 mld złotych. Wprowadzenie taryf gwarantowanych kosztowałoby – 1,6 mld złotych. Z nawiązką pokryłyby go środki wygenerowane przy okazji wycofania wsparcia dla spalania węgla z biomasą. Co z tego, jeżeli spółki energetyczne, w których większościowe udziały ma Skarb Państwa, nie chcą się na to zgodzić? Przecież w latach 2005-2012 wpłynęło na ich konta dodatkowe 12,1 miliarda zł z tytułu dopłat do produkcji energii z dużych elektrowni wodnych i współspalania właśnie. Co z tego, że elektrownie wodne wsparcia nie potrzebowały, a spalanie węgla z biomasą nie jest energia odnawialną.

Czy obywatele dostaną taryfy gwarantowane na energię produkowaną w przydomowych mikroinstalacjach OZE dowiemy się już niedługo. Jest to dobry test dla naszych polityków, który pokaże czy zależy im również na obywatelach. Bez wprowadzenia taryf gwarantowanych, energia ze słońca i wiatru nadal będzie pozostawać poza zasięgiem zdecydowanej większości Polaków.

Najnowsze artykuły