– Sam proces wdrażania małych reaktorów będzie zdrową konkurencją dla innych projektów „atomowych” w zarządzaniu i realizacji wdrażania całej energetyki jądrowej – pisze prof. Politechniki Królewskiej w Sztokholmie, doradca Orlen Synthos Green Energy Wacław Gudowski w BiznesAlert.pl..
Rola atomu – zwłaszcza małego – w przyszłym polskim miksie energetycznym jest w ostatnich tygodniach przedmiotem intensywnej dyskusji tyleż wśród polityków jak i ekspertów. O co toczy się spór? Można wyróżnić kilka głównych obszarów sprowadzających się do zasadniczych pytań. Jak duży właściwie jest SMR? Czy budowanie reaktorów po 300 MW i grupowanie ich po kilka wypacza ideę reaktora modułowego? Czy prawdziwe SMR-y to tak urządzenia naprawdę małe – po kilkadziesiąt MW które faktycznie mogłyby i powinny „trafić pod strzechy”? Czy mały atom może być także prywatny, czy generalnie energetyka jądrowa powinna być domeną państwa? Wreszcie – czy my atomu w ogóle potrzebujemy, czy może zanim do sieci popłynie pierwszy prąd z polskiego atomu, nie będzie już potrzebny bo wiatraki na morzu i ladzie wspierane fotowoltaiką wypchną go z rynku?
Aby na powyższe pytania odpowiedzieć trzeba nieco uporządkować pojęcia. Przede wszystkim trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, skąd w ogóle wzięła się wartość 300 MW w modułowych reaktorach i czemu one mają służyć – bo nie tylko GEH w swoim BWRX-300 przyjęło taką wartość, ale także Westinghouse czy francuski EDF pracują nad urządzeniami o takiej samej mocy, a brytyjski Rolls-Royce to wręcz ponad 400 MW. Wielkość 300 MW wprost wynika z tego ze te reaktory mają zastępować bloki węglowe – a ich standardową moc to właśnie 200-300 MW. Na tym ma polegać efektywna dekarbonizacja – w miejsce bloku węglowego wstawiamy reaktor o podobnej mocy i dzięki temu wykorzystujemy istniejącą infrastrukturę przesyłową, wyprowadzenie mocy itp. – to obniża koszty o nawet o 30% ze o czasie realizacji nie wspominamy. Znalazło to także wyraz w regulacjach międzynarodowych – zwłaszcza IEAE.
I tu pojawia się kolejna przewaga małych reaktorów, czyli ich cechy konstrukcyjne: wszystkie elementy składowe SMR-a włączając zbiornik reaktora dostosowane są do transportu morskiego i/lub drogowego co znacznie przyśpiesza prace w lokalizacji reaktora jak również zapewnia lepszą kontrolę jakości „na taśmie fabrycznej” a nie na „budowie”.
Czy nie lepsze byłyby naprawdę małe reaktory o mocy kilkudziesięciu MW? To pytanie miałoby sens gdyby takie realnie były na rynku dostępne, a na razie są one w fazie koncepcyjnej – co zabawne, ich stosowanie zalecają ci sami, którzy argument „nieistnienia” podnoszą w stosunku do BWRX-300 właśnie – a pod budowę 4 takich reaktorów Kanadyjczycy już przygotowują plac budowy, na przełomie roku zaś powinni otrzymać zezwolenie na budowę.
Ale istotniejszy jest argument ekonomiczny – jeśli zakres badan środowiskowych dla SMR-a jest niewiele mniejszy niż dla dużego atomu, to w tych realiach reaktor o mocy znacznie mniejszej niż 300 MW może być po prostu nieopłacalny, przy kilkusetmilionowych kosztach samych badań środowiskowych i lokalizacyjnych, nie mówiąc o samej budowie elektrowni.
Ten aspekt także sprzyja grupowaniu SMR o mocy np. 300MW. Skoro inwestor wydaje dziesiątki milionów złotych na badania terenowe i środowiskowe, to lepiej na tak zbadanym terenie zbudować kilka takich źródeł wytwórczych. Jak miałby sobie z tym poradzić właściciel reaktora np.60 MW – trudno sobie wyobrazić. Zaś dramatyczne obniżenie wymagań w zakresie badań, procedur itp. dla tego typu mikroreaktorów raczej nie spotka się z akceptacją społeczeństwa. To jak w lotnictwie – czy latasz dużym samolotem czy ultralekkim – musisz mieć uprawnienia, badania techniczne i lekarskie, startować z certyfikowanych lotnisk, ktoś musi zarządza przestrzenią – tu i tu minimalna granica bezpieczeństwa musi być ustawiona bardzo wysoko. Poza tym wdrożenie owych kilkudziesięciowatowych mikro reaktorów nie tylko problem akceptacji społecznej ale przede wszystkim kwestia regulacji i harmonizacji przepisów na poziomie europejskim co nie stanie się szybko (lub wręcz nigdy), jeśli będzie się wiązało z obniżeniem standardów bezpieczeństwa. Utrzymanie tych standardów oznacza – co czym wspominam wyżej – ogromne wydatki których nie uzasadnia inwestycja w kilkudziesięciomegawatowy reaktor.
Ktoś mógłby – analizując powyższe argumenty – dojść do wniosku, że w takiej konstrukcji rozwoju małego atomu będzie on niepotrzebną konkurencją – lub dublowaniem przewag konkurencyjnych – dla „dużego atomu”. Pomijając już argumenty wcześniej przytoczone, to na dylemat: czy jeden duży reaktor jest lepszy niż kilka małych – odpowiedzią są czas i pieniądze. Na duży reaktor trzeba wydać cała kwotę i budować go jednym rzucie. 3-4 SMR dają znacznie większą elastyczność – kiedy budujemy trzeci lub czwarty, ten pierwszy już pracuje, produkuje energię i zarabia. Podobnie gdy mamy awarię czy przerwę techniczną – z systemu nie wypada na raz 1000 czy więcej MW lecz maksymalnie 300, a stabilizowanie sytemu jest kolejnym zadaniem atomu.
Dodatkowo, SMR-y nie są konkurencją dla „dużego atomu” w sensie bilansu energetycznego, gdyż realizują strategię transformacji energetycznej w innej „czasoprzestrzeni”. Lokalizacje SMR-ów znajdą się blisko konsumentów energii elektrycznej i ciepła, przez co są zdywersyfikowane geograficznie. Poza tym inwestycje w SMR-y realizowana będą w innym tempie – mniejszymi, ale szybszymi krokami. Nie do przecenienia jest również aspekt społeczny lokalizacji SMR – ów – zapewnią one pracę i bardziej harmonijną „transformację społeczną” w regionach gdzie wygaszane będą bloki węglowe. Jeden pracownik obsługi SMR-a zapewni stworzenie od 7 do 10 dodatkowych, nowych miejsc pracy w swoim regionie. Zapobiegnie to możliwej deindustrializacji regionów Polski, których rozwój opierał się historyczne na łatwym dostępie do źródeł energii.
Dodatkowo, sam proces wdrażania małych reaktorów będzie zdrową konkurencją dla innych projektów „atomowych” w zarządzaniu i realizacji wdrażania całej energetyki jądrowej – konkurencja ta będzie dyscyplinowała czasowo i ekonomicznie wszystkich interesariuszy projektów atomowych.
Kolejnym dylematem jest kwestia własności prywatnej – jakby nie patrzeć – wrażliwych aktywów jądrowych. To pytanie ważne, acz powinno być skierowane nie do energetyka lecz raczej konstytucjonalisty – czy chcemy mieć państwo etatystyczne, które samo zajmuje się wszystkim czy bardziej liberalne, które pozwala obywatelom i przedsiębiorcom na więcej. Ale spójrzmy na to kto chce budować SMR-y? To przede wszystkim duży, – prywatny lub giełdowy biznes który potrzebuje energii i ciepła do swojej produkcji. Nie bez przyczyny prekursorem budowy SMR-ów w Polsce jest całkowicie prywatny Synthos, który ich dramatycznie potrzebuje. Więc jeśli hipotetycznie nie pozwolimy prywatnemu biznesowi na budowę małego atomu to jaka jest alternatywa? Czy państwo polskie za pieniądze podatników wybuduje Michałowi Sołowow elektrownię atomową dla Synthosu? A kolejne zbuduje hutom z zagranicznym kapitałem? Trudno to sobie wyobrazić, a alternatywy nie widać…Przykład zaś jak najbardziej i to tuż za granicą bo na Słowacji, gdzie właśnie uruchomiono dwa reaktory o mocy 400 MW – a więc jednostki wielkości SMR, które wybudował prywatny właściciel Daniel Kretinsky. Te reaktory zamieniły Słowację z importera w eksportera energii i nikt tam nie ma wątpliwości, że bez kapitału prywatnego te reaktory po prostu by nie powstały.
Poza tym transformacje energetyczna to niebywale kosztowny i kapitałochłonny proces – szacuje się ze transformacja energetyczna będzie nas kosztować 250 mld zł rocznie – a jeszcze trzeba budować drogi, mosty, zbroić się itp. Wiec chyba raczej hasłem powinno być –„każda złotówka na transformacje się liczy”, a kapitał prywatny chce i ma z czego inwestować. Poza tym skoro mamy prywatne farmy wiatrowe i PV, a nawet firmy zbrojeniowe to czemu mały atom miałby być wyjątkiem? Oczywiście – rolą państwa jest surowy, bezwzględny nadzór nad atomem, niezależnie do kogo by należał. Czy państwo musi być jego właścicielem – trudno znaleźć za tym racjonalne argumenty…
Jeśli mówimy o kwestii czasu i pieniędzy na transformację energetyczną, to nie można pominąć argumentu, że OZE są w budowie tańsze a jednocześnie powstają szybciej niż jakakolwiek inwestycja jądrowa. Co więc w sytuacji, jeśli do czasu wybudowania atomu będziemy już ilość energii z OZE? Tu jednak kryje się pułapka myślenia o stanie idealnym i pożądanym przy jednoczesnym preferowaniu rozwiązania krótkoterminowego zamiast trudniejszego – ale docelowego. Żeby OZE mogły stabilnie zaspokajać zapotrzebowanie na energię – także z uwzględnieniem energochłonnego przemysłu – musimy ich mieć ogromną ilość ale przede wszystkim trzeba mieć ogromne magazyny energii – a tu poza elektrowniami szczytowo pompowymi nie mamy efektywnej technologii, że o kapitale na ich budowę już nie wspomnę. Oczywiście – tu i teraz można się ustabilizować gazem, ale to rozwiązanie na krótka metę i kosztowne ze względu na opłaty emisyjne – ale po roku 2040 lub troszkę później gaz będzie zakazany. Można w tych samych instalacjach spalać wodór – ktoś powie… Owszem, ale skąd go brać? Z tych samych OZE? Tymczasem reaktor to rozwiązanie na nawet 90 lat, i od początku zeroemisyjne. Oczywiście – wiatraki i PV będą powstawały szybciej ale to dobrze – luka mocy po wyłączeniu źródeł węglowych będzie tak wielka, że każda ilość bezemisyjnej energii się tam zmieści. Dlatego budujmy wiatraki i PV już teraz – póki mamy stare ale stabilne źródła węglowo – gazowe, a w tym czasie budujmy atom. Oczywiście – widzę tu strategiczną rolę państwa i operatora systemu przesyłowego – niech precyzyjnie określą, ile OZE, gazu a ile atomu ma być w kolejnych etapach w miksie energetycznym. To da inwestorom pewność biznesu oraz zapobiegnie kanibalizacji i nieefektywnym inwestycjom. Ale pamiętajmy ze nowoczesne reaktory jak BWRX-300 od początku są budowane do współpracy z OZE – stad możliwość szybkiego zwiększania i zmniejszania mocy w zależności od tego co się dziej np. w pogodzie. W wielu miastach na pasach ruchu widuje się napis – „wszyscy się zmieścimy”. W energetyce – i odnawialnej, i atomowej – to hasło też jest trafne.
Bando: Szukamy najlepszych do zarządzania strategiczną infrastrukturą energetyczną (ROZMOWA)