Kiedy wyborcy Bidena hucznie świętują jego zwycięstwo w wyborach prezydenckich, rząd w Pekinie zastanawia się, jaki kurs przyjmie nowa administracja Białego Domu i czego można się spodziewać po nowym przywódcy USA. Główną kwestią, którą obecnie zajmują się chińscy analitycy rządowi, jest pytanie, czy Biden utrzyma twardy kurs wobec Pekinu – pisze Jacek Perzyński, współpracownik BiznesAlert.pl.
Czy Biden zmieni dotychczasowy kurs?
Donald Trump stanowczo odrzucił kurs polityki Obamy, który całkowicie przeoczył wzrost militarnego zagrożenia ze strony Chin oraz ich ekspansji gospodarczej. Właściwie to od jego prezydentury zaczęto postrzegać Państwo Środka jako bardzo poważne zagrożenie dla zachodnich państw. Europa i Stany Zjednoczone coraz uważniej zaczęły podchodzić do kwestii wymiany handlowej z Pekinem, budowy sieci 5G, kradzieży własności intelektualnej czy wymuszanego transferu technologii. W tej materii administracja Trumpa zasługuje na uznanie za zmianę orientacji polityki USA wobec Chin. Jednak należy zaznaczyć, że termin „twarda polityka wobec Chin” nie jest do końca poprawny, ponieważ Biały Dom w perspektywie długoterminowej dążył do zawarcia korzystniejszej umowy handlowej.
Trump okazał się skłonny odrzucić część tego konfrontacyjnego podejścia, gdy udało mu się uzyskać pozory ustępstw Pekinu w dwustronnych stosunkach handlowych. Przykładem było nagłe cofnięcie przez Trumpa odcięcia dostaw komponentów z USA do chińskiej firmy telekomunikacyjnej ZTE w 2018 roku. Taki krok był spowodowany obawą o bezpieczeństwo narodowe, ale Trump oświadczył, że działał z troski o miejsca pracy w Chinach i z powodu „osobistych relacji z prezydentem Xi”. Dodatkowo, były prezydent USA początkowo wyraził chęć zawetowania ustawy o prawach człowieka i demokracji w Hongkongu, którą Kongres uchwalił w 2019 roku, ponieważ jak stwierdził: „Jestem również po stronie prezydenta Xi. To mój przyjaciel, niesamowity facet”.
Pozytywne poglądy opinii publicznej na temat USA gwałtownie spadły w Australii, Japonii i Korei Południowej w latach rządów republikańskiego prezydenta. Biały Dom zażądał od Tokio uiszczenia czterokrotnie wyższej opłaty niż ta, która obowiązywała przez wiele lat na pokrycie kosztów stacjonowania wojsk amerykańskich w Japonii, a wobec Seulu zażądał pięciokrotności zwykłej sumy. Na początku prezydentury Trumpa, Australijczycy również zdążyli się do niego zniechęcić dzięki doniesieniom o jego lekceważącej rozmowie telefonicznej z ówczesnym premierem Malcolmem Turnbullem. W końcu byli zszokowani kwestionowaniem wyników wyborów. Dodatkowo, Stany Zjednoczone kilkukrotnie groziły Wietnamowi nałożeniem karnych ceł za manipulacje walutą, a to właśnie ten kraj z perspektywy Waszyngtonu jest arcyważny w rejonie Morza Południowochińskiego. Takie incydenty dowodzą, że Biały Dom na własne życzenie dążył do zniechęcania i utraty cennych sojuszników w tym regionie.
Z jednej strony Waszyngton zwrócił uwagę całego świata na nieczyste praktyki handlowe Pekinu, jednak z drugiej strony w kwestii praw obywatelskich i politycznych administracja Trumpa dążyła do zawarcia ugody i była to polityka ugodowa, ponieważ wielokrotnie dała do zrozumienia, że jest w stanie przymknąć oko na kwestię Ujgurów, Hongkongu i Tybetu w zamian za nową, korzystniejszą umowę handlową. Należy też zwrócić uwagę, że dla samego Trumpa wartość sojuszu nie ma zbyt dużego znaczenia. Ważniejsze są wyniki handlowe. Doprowadziło to do znacznego pogorszenia stosunków USA z sojusznikami w regionie Azji i Pacyfiku, które są kluczowymi graczami w konkurencji z Chinami.
Należy zwrócić uwagę, że ostatnio poglądy Bidena na temat Chin zaostrzyły się, odzwierciedlając większą zmianę w całej amerykańskiej społeczności politycznej. – Stany Zjednoczone muszą być twarde wobec Chin i powinny współpracować z partnerami, aby stawić czoła obelżywym praktykom handlowym Chin i naruszeniom praw człowieka, nawet jeśli staramy się współpracować z Pekinem w kwestiach, w których nasze interesy są zbieżne – napisał Biden w 2020 roku.
Istotny jest fakt, że Biden mówi o uczynieniu praw człowieka wyższym priorytetem w polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Prezydent elekt publicznie poparł Dalajlamę, nazwał prześladowania Ujgurów „ludobójstwem” i skrytykował Trumpa za słabą reakcję na brutalne tłumienie protestów w Hongkongu, a ostatnio nawet nazwał Xi Jinpinga „bandytą”. Zobowiązał się również do „pogłębienia więzi z Tajwanem”.
Biden podkreśla, że skupianie się na deficycie handlowym USA z Chinami jest błędnym podejściem, ponieważ prawdziwy problem tkwi w takich kwestiach jak systematyczna kradzież własności intelektualnej w Chinach i wymuszony transfer technologii, a właściwym sposobem rozprawienia się z chińską ekspansją gospodarczą i militarną jest zjednoczenie Stanów z innymi podobnie myślącymi państwami. Prezydent elekt konsekwentnie podkreśla wartość sojuszy amerykańskich w regionie Azji i Pacyfiku oraz potrzebę współpracy z partnerami.
Podsumowując, Donald Trump tak naprawdę prowadził politykę ugodową wobec Pekinu. Jego poczynania, poprzez nakładanie karnych ceł i żądania zapłaty za ochronę wojsk amerykańskich, zdecydowanie osłabiły więzi sojuszu. Krytyka wojny handlowej z Chinami odzwierciedla raczej inteligencję niż słabość. Biden ma rację, że cła zaszkodziły pracownikom amerykańskim. Pogląd, że przyszła administracja, kierowana przez Bidena, będzie słabsza niż kurs Trumpa wobec Chin, jest zbyt uproszczony i przedwczesny. Przede wszystkim, prezydent elekt nie będzie postrzegać swoich sojuszników przez pryzmat relacji handlowych. Jest wysoce prawdopodobne, że duet Biden-Harris będzie się koncentrować na utrzymaniu silnych więzi politycznych i przeciąganiu kolejnych krajów na swoją stronę.